Decyzja premiera Jarosława Kaczyńskiego o wyjeździe do Kijowa budzi szacunek - trudne wyzwania wymagają zdecydowanych i odważnych działań. Jeśli wśród możnych tego świata nie ma nikogo gotowego podnieść rękawicę, to musi to zrobić ktoś, za kim nie stoi siła państwa czy instytucji, ale moc płynąca z reprezentowanych wartości i ze świadomości czynienia dobra. Brzmi górnolotnie, ale dobrze oddaje sytuację.
Wbrew żałosnemu wpisowi ministra Sikorskiego najważniejsza różnica pomiędzy Zachodem a Wschodem, nie dotyczy poziomu zamożności lecz wolności. Sądzę, że dla Ukraińców domagających się stowarzyszenia z Unią, polityka ważniejsza jest od gospodarki. I nie pieniądze są tym czym Unia powinna (bo jak widać, nie bardzo może) przyciągać do siebie nowe kraje. I nie musi odbywać się to jedynie w formie rozmów z rządzącymi aktualnie politykami - to w końcu lud jest suwerenem. Bruksela ma z tym kłopot - bojąc się własnych poddanych, nie bardzo ma i mandat i ochotę by wspierać "rewoltę" innych. Jaką determinacją będą musieli wykazać się Ukraińcy by zrozumiano istotę problemu?
Kwestia druga. Dla Polaków (sporej ich części jak mniemam) jest oczywiste, i wynika to ze znajomości dziejów państwa rosyjskiego, że sąsiadując z Rosją albo będzie się zdolnym utrzymać suwerenność, albo popadnie się w poddaństwo. Ta analiza nakazuje prostą politykę - każde działanie służące osłabieniu Rosji wzmacnia Polskę, to zaś co wzmacnia Rosję osłabia nas. Niestety, ten punkt widzenia na Zachodzie nie jest już ani tak oczywisty, ani nawet rozumiany. Stąd konkluzja - kto jak nie my? A spośród nas - kto jak nie premier Jarosław Kaczyński?
Ale trzeba pamiętać o zagrożeniach. Skrajnie niechętni Jarosławowi Kaczyńskiemu i małostkowi politycy PO nie będą skłonni udzielić mu wsparcia. Nie będąc zdolnymi do myślenia w kategoriach interesu państwowego mogą, co gorsza, próbować utrudnić misję lub dążyć do jej skompromitowania. Bez wątpienia też Putin i niektórzy politycy ukraińscy nie będą bezczynnie przyglądali się inicjatywie prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Pamięć o katastrofie smoleńskiej też wymaga refleksji i przemyślenia wszelkich ewentualnych zagrożeń oraz wypracowania i zapewnienia odpowiednich środków bezpieczeństwa. Porównanie z gruzińską wyprawą prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie znajduje tu zastosowania - dla ówczesnych władz Gruzji i większości społeczeństwa był on sojusznikiem. Zaś urażona ambicja "wielkich rozgrywających z Brukseli" też nie musi gwarantować potrzebnego wsparcia.
Wszystkiego przewidzieć się nie da, ale trzeba zrobić wszystko, by ta misja, moim zdaniem bardzo ryzykowna choć potrzebna (taki już nam los pisany - być sumieniem Europy), zakończyła się powodzeniem.
Ideałem byłoby uzyskanie zmiany w postawie polityków Unii, choć trudno liczyć na ich gotowość do ostrej konfrontacji z Rosją, a przynajmniej powstrzymanie ewentualnej integracji Ukrainy z państwem rządzonym przez Putina.
Ale jeśli nawet nie zostanie osiągnięty cel strategiczny to i tak ewentualne taktyczne zwycięstwo, wzięcie w obronę Ukraińców pragnących stowarzyszenia z Unią i próba powstrzymania ekspansji Rosji, powinno w przyszłości procentować na korzyść Polski, już pod rządami prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Ale jeszcze raz podkreślę - ta misja nie może się nie udać. Oby była to zbyt daleko idąca obawa, ale mam nadzieję, że nie jest tak, iż "komuś" bardzo zależy na przyjeździe Jarosława Kaczyńskiego do Kijowa. I że ten "ktoś" chce wykorzystać naturalny dla tego najbardziej polskiego i europejskiego polityka imperatyw, podążenia z pomocą opuszczonemu przez wszystkich wschodniemu sąsiadowi.
Inne tematy w dziale Polityka