Starsi ubolewają nad niskim poziomem wykształcenia młodzieży. Podobno poziom matury jest żenująco niski, a nasze potomstwo unika matematyki jak diabeł wody święconej. Stąd mamy rosnącą liczbę funkcjonalnych analfabetów, młodzieniaszków, którzy nie są w stanie przeczytać nawet prostych wykresów czy przemnożyć dwóch liczb. Jak się okazuje jednak to zjawisko funkcjonuje również wśród starszego pokolenia. Przykładem mogą być komentarze po ostatnich wyborach uzupełniających na Podkarpaciu.
Dziś w radio PIN dziennikarz Piotr Zaremba powiedzial, że PiS nie powinien się cieszyć z miażdżącego zwycięstwa Stanisława Zająca (stosunek głosów 50% do 27%), bo jest to bastion tej partii. Zaremba jako zwolennik PO zapomniał, ze w wyborach parlamentarnych 21 X PiS wygrał „tylko" z przewagą 15% głosów z PO. Teraz mamy już przewagę 23%. Tendencja jest zatem oczywista, a opowieści o „bastionach" można wrzucić między bajki. Co ciekawe Marek Jurek otrzymał połowę poparcia kandydata PO. Oznacza to, że gdyby nie secesja twardych katolików z Prawicy Rzeczpospolitej. PiS rozdeptałby PO stosunkiem głosów 63 do 27.
Pani Janina Paradowska idzie dalej niż jej kolega z „Dziennika". Wiadomo, mała frekwencja, to do wyborów idą tylko Ci, którzy słuchają proboszcza, a Zając ma u nich posłuch (cytuję z pamięci). Pomijam już płyciznę umysłową tego typu wypowiedzi i nieudolnie skrywaną wściekłość przedstawicielki tzw elit. Paradowska zapomina, że bez poparcia kleru PO nie zdobyłoby władzy i, że to właśnie Tusk wykonywał typowe gesty hipokryty (ślub kościelny po 25 latach malżeństwa), aby przypodobać się katolikom. Ponadto, po wyborach posłusznie meldował się u Pana Arcybiskupa Gocłowskiego i jest stale wspierany przez innych wpływowych dostojników kościelnych. Pogarda dla wyborców PiS, która wręcz ścieka z ust red Paradowskiej, świadczy tylko o tym, czym tak naprawdę jest salon warszawski.
Argument Paradowskiej o niskiej frekwencji można również włożyć między bajki, bo akurat w wyborach uzupełniających rzadko kiedy przekracza ona 10%, a najczęściej zamyka się na poziomie 3-5%. Stąd 14% w Podkarpackiem to świetny wynik, znacznie wzmacniający wymowę klęski Platformy w tych wyborach. Skoro elektorat PO jest tak leniwy, że nie chce mu się nawet pofatygować do urny wyborczej, może trzeba przeprowadzić jakąś nową akcje sms-ową typu „zabij proboszcza, idź na wybory". Myślę, że fachowcy z koncernu Agory już nad tym pracują.
Tyle o zawodowcach, są jednak jeszcze propagandyści amatorzy. Niejaki „Stary", Bloger S24, który przedstawia się jako emerytowany geolog ruszył na wojnę z faktami. Cytuje:" Jeżeli pamiętam dobrze, to prognozy wyborcze mówiły o połowie dla PiSu i ćwierci dla PO. W takiej sytuacji Platforma swój stan posiadania utrzymała. Jeżeli zaś prognozowane poparcia podzielimy przez odsetek wyrażających zdecydowanie, trzy czwarte, to PiS stracił prawie dwanaście procent a PO zyskała osiem." Śliczne, prawda?! Beczka śmiechu. Po pierwsze sondaże dawały Zającowi maksymalnie 40%, a Lewickiemu - 25%, a więc owe 15% różnicy z ostatnich wyborów w 2007 roku. Okazało się jednak, że przewaga PiS wzrosła. Kłamstwo Starego numer jeden. Druga część cytatu to jakiś koszmarny bełkot. Jeśli Stary pisząc takie dyrdymały zaliczał matematykę na geologii, musiał chyba podeprzeć swoją pracę silnym argumentem finansowym dla egzaminatora. Skąd ten „odsetek wyrażających zdecydowanie"? Czy udział w wyborach nie świadczy o „zdecydowaniu". Jest jasne, że wybory to test 100 razy bardziej wiarygodny niż manipulowane sondaże, gdzie „Słońce Peru" otrzymuje poparcie na poziomie 50-60%.
Na koniec zadanie matematyczne. Skoro w ostatnich wyborach PiS wygrał na Podkarpaciu różnicą 15% punktów procentowych, a w całym kraju przegrał z PO różnicą 9%, jakie musi być poparcie w Warszawie dla PO, w sytuacji kiedy PiS powiększył swoją przewagę w Podkarpackiem o 8 %, a PO w całym kraju prowadzi rzekomo 30% (55% do 25%)? Dla przypomnienia - w ostatnich wyborach w stolicy PO rozgromiła PiS 54% do 27%.
PS. Odpowiedź: Wyliczenie jest bardzo trudne, ale zakładając te same proporcje głosów i frekwencje wyborcza w każdym regionie Polski można mówić o jakimś gigantycznym przesunięciu elektoratu w centralnej i zachodniej Polsce w stronę PO. W poprzednich wyborach różnica w wynikach PO i PiS w kraju była o 24% (15%+9%) wyższa niż w Podkarpackiem. Oznaczałoby to zatem dzisiaj remis w skali kraju. Jeśli PO ma wygrać różnicą 30% w Polsce, Warszawa musiałaby jej dać z 70-80% poparcia. Takie wynika zdarzają się już chyba tylko w Korei albo na Białorusi. Poza tym musiałaby powstać w Polsce swoista linia demarkacyjna, która rozdzielałaby wyborców PiS od PO. Ciekawe gdzie ona mogłaby być? Na Wiśle, pod Jasną Górą? A może w tylko w głowach gazetowych luminarzy?
Odpowiedź jest dużo prostsza. Sondaże powyborcze są w bezczelny sposób fałszowane. Próbki dobierane są w sposób tendencyjny, a odpowiedzi wymuszane poprzez umiejętnie zadane pytania. Poza tym mamy zapewne do czynienia z zaliczaniem osób niezdecydowanych do elektoratu PO. Mam nadzieję, że kiedyś wreszcie PiS to zrozumie i zacznie zamawiać swoje sondaże. Tak właśnie trzeba prowadzić politykę, kiedy media i, niestety również, niektórzy blogerzy kłamią.
Aktualizacja 12:43: poprawiłem kwestię o ślubie Tuska.
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka