Od pierwszych dni prezydentury Lecha Kaczyńskiego było jasne, ze siły posowieckie i medialna agentura będą tego człowieka nienawidzić. Lata 2006-2007 były okresem ostrej konfrontacji politycznej, w której głównym celem ataku był rząd Prawa i Sprawiedliwości. Z tego powodu Prezydent mógł działać swobodnie, pozostając niejako za zasłoną tworzoną przez swojego brata, Premiera Jarosława Kaczyńskiego. Od 21 października 2007r. sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie.
Całą machina PR-owskiej propagandy, która wspierała Platformę w kampanii wyborczej została obrócona przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Dziś wydaje się, że w redakcjach gazet i telewizji oraz w Kancelarii Premiera Tuska siedzi sztab ludzi, którzy zajmują się tylko obserwowaniem zachowań Prezydenta i wyłuskiwanie łakomych kąsków w rodzaju wpadek, przejęzyczeń, kontrowersyjnych zachowań czy błędów otoczenia Lecha Kaczyńskiego. To wszystko ma służyć stworzeniu obrazu człowieka niepoważnego, kłótliwego, zakompleksionego i zachowującego się nieprofesjonalnie. Media nie mają trudnego zadania, gdyż Prezydent jest słabym mówcą i ma istotne problemy z dykcją. Jest osobą nieatrakcyjną fizycznie, która nie wykazuje nawet krztyny talentów aktorskich.
Nie to jest jednak najważniejsze. Nawet gdyby Prezydentem Polski był hollywódzki amant, czarny PR znalazłby metody na podkopanie jego medialnej pozycji. Dlatego szansą dla Lecha Kaczyńskiego było prowadzenie twardej i konsekwentnej polityki zmierzającej do wzmocnienia pozycji ekonomicznej Polski oraz zapewnienia naszemu krajowi lepszego bezpieczeństwa energetycznego. Warunkiem koniecznym było również sprawne działanie kancelarii i jej służb medialnych, które, korzystając z czasu antenowego należnego głowie Państwa, informowałyby o planach, działaniach i sukcesach Prezydenta.
Po zeszłorocznych wyborach Prezydent wszedł w otwarty konflikt z rządem. Jest jasne, że taki konflikt pojawił się w sposób niejako naturalny, jednak zręczny polityk mógłby,w okresie pierwszych kilku miesięcy administrowania krajem przez nową ekipę, pokusić się o stworzenie pozorów przyjacielskiej współpracy. Wystarczyło publicznie pogratulować zwycięstwa i wygłosić orędzie zawierające słowa o „wielkim zaufaniu", „nadziei" i „silnym wsparciu" dla nowego rządu. Po kilku miesiącach można było takie „ufne" nastawienie zmienić na „niecierpliwe oczekiwanie reform" i lekki nacisk na Donalda Tuska w sprawie podstawowych reform i obietnic złożonych w kampanii wyborczej. Dla każdego myślącego człowieka było przecież jasne, że niedołężny rząd będzie łatwym chłopcem do bicia. Po dwóch latach chocholego tańca „Partii Miłości" możnaby przejść do ostrego ataku na Platformę poprzez kwartalne orędzia telewizyjne, bądź zwoływanie Rady Gabinetowej, gdzie ministrowie Tuska musieliby tłumaczyć się przed Prezydentem ze swojego lenistwa i ignorancji.
Skoro jednak Lech Kaczyński poszedł na wojnę z Premierem, powinien zachować konsekwencję w działaniu. Do dziś jednak niewiele osób rozumie, co ustalono w trakcie słynnego spotkania w Juracie w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Nie wiadomo czy Prezydent chce podpisać ten dokument i czy jego wynegocjowanie jest sukcesem. Ostatnia afera z ujawnieniem treści rzekomo tajnej rozmowy z ministrem Sikorskim na temat instalacji tarczy rakietowej wywołała falę domysłów i spekulacji. Istota sporu pozostaje dla opinii publicznej tajemnicą, bo otoczenie Lecha Kaczyńskiego nabrało wody w usta. Pozostawia to oczywiście otwarte pole dla mediów, które z żelazną konsekwencją robią z Prezydenta obsesjonata i osobę niespełna rozumu.
Osoby zainteresowane polityką wiedzą, że unia polsko-gruzińska jest warunkiem koniecznym do budowy ropociągu z ropą kaspijską do Polski. Kancelaria prezydenta nie pofatygowała się jednak, aby tę oczywistą prawdę zakomunikować społeczeństwu. Dlatego dziś większość Polaków nie wie, dlaczego Lech Kaczyński tak często jeździ do Gruzji i wspiera Ukrainę oraz kraje nadbałtyckie. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda ze sprawą Traktatu Lizbońskiego. Jednego dnia Lech Kaczyński odmawia podpisania tej umowy, parę dni później, po spotkaniu z aroganckim Prezydentem Sarkozym, mówi o jakimś „tajnym planie". Na dodatek zdezorientowani Polacy dowiadują się, że można wykorzystać Traktat w negocjacjach z Komisją Europejską jak kartę przetargową, która przedłuży agonię stoczni. Słowem, istne pomieszanie z poplątaniem, z którego nikt nic nie rozumie. W opinii publicznej utrwala się jednak obraz Prezydenta Kaczyńskiego, jako osoby chwiejnej i pozbawionej silnej osobowości.
Bez wątpienia za fatalny stan służb informacyjnych Kancelarii Prezydenta odpowiedzialność ponosi Michał Kamiński. Szczerze mówiąc jego wysoka pozycja w PiS było dla mnie zawsze niezrozumiała. Kamiński jest tak naprawdę osobą mierną, przeciętniakiem bez finezji, postacią bez polotu, mało inteligentną czy wręcz ociężałą. Porażka PiSu w wyborach parlamentarnych była w dużej mierze winą tego człowieka, który dziś pisze ten sam scenariusz klęski dla związanego ze swoją partią Prezydenta.
Powiedzmy sobie szczerze: Lech Kaczyński nie ma żadnych szans na reelekcję. Jeśli nie zmieni swojej polityki i nie zacznie rozmawiać ze społeczeństwem, bardzo prawdopodobne jest, że w 2010 roku, obecny Prezydent nie wejdzie nawet do drugiej tury wyborów. Już dziś PiS powinien zastanowić się nad zmiennikiem, który dałby szanse zwycięstwa z Donaldem Tuskiem. Niestety dzisiaj taka perspektywa wydaje się bardzo odległa.
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka