Nie przepadam za narciarską Krynicą, w ogóle nie pociąga mnie ten zdrój ze swoją specyficzną atmosferą. Po części kuracjuszowską, nieco szpanerską, trochę sportową, ale jednocześnie jakby zasklepioną w sobie. Ale było nie było - jest także Krynica narciarska, która pretenduje do czołówki polskich stacji narciarskich, i w tym odrobina prawdy. Zważywszy na poziom ich wszystkich. Ale zaraz, zaraz. Nie trzeba wybrzydzać, wszak ani tu gór wielkich, ani możliwości organizowania wielkich zimowych stacji. I w tej sytuacji Krynica jednak plasuje się na ścisłej szpicy, aby tak to wyrazić. Dobrych parę lat temu powstała stacja narciarska Jaworzyna Krynicka, wybudowano kolej gondolową, a za nią posypały się krzesełka. Czort jeden wie ile ich na Jaworzynie, w ciągu jednego dnia spokojnie jednak przejedzie się wszystkie trasy narciarskie tej góry. Jest wśród nich jedna trasa czarna, czyli dla bardzo wprawnych narciarzy. .Pozostałe mają kolor czerwony, jest chyba jedna i druga niebieska, czyli dla zjazdowców początkujących. Byliśmy z Jackami kilka dni pod Jaworzyną i na Jaworzynie. Jeden dzień w słońcu, pozostałe w śniegu, deszczu i we mgle. Taki jest zresztą żywot narciarza poczciwego, że jeżeli już znalazł się w górach, to on nie odpuści ani jednego dnia, ani jednego szusa.
Ale w Krynicy jest także zaścianek. Jest trochę zaszłości, które trzeba wyrugować, jeżeli chce się uchodzić na stacje pierwszej sorty krajowej. Po pierwsze: nie ma już dziś w nowoczesnym narciarskim świecie wyciągów krzesełkowych, które nie były by zakrywane spuszczanym daszkiem. Pal sześć podgrzewane siedzenia, bez tego można się obejść, ale bez dachu nad głową? Nie byłem na nartach w niedawnych ponad dwudziestostopniowych mrozach, ale opowiadał mi teraz sąsiad krzesełkowy. że wychodził całkowicie sztywny po dwudziestu minutach podniebnej jazdy. Natomiast trasy narciarskie z Jaworzyny znakomicie przygotowane, są służby ratunkowe i obfitość szałasów i karczm przy niemal każdej trasie zjazdowej. Dodam jeszcze, że choć to środek ferii szkolnych, w tym także ferii małopolskich, to nie ma ani kolejek do wyciągów, ani trasy nie są przeładowane i pomieści się na nich jeszcze dodatkowych kilku narciarzy. To co to - już taka bieda w narodzie, że na narty ludzi nie stać? Prawda, narty to jeden z najdroższych sportów świata. Sprzęt jest drogi, bardzo drogi Dobre narty, to dwa i trzy tysiące złotych - co nie znaczy że za jedną którąś tej kwoty nie kupi równie dobrych nart. Ale narty a narty ... Kosztują dobre buty zjazdowe, ubiór narciarski, i sprzęt dodatkowy w rodzaju goggli, rękawic, kasku. A bez niego nie ma dziś nowoczesnych nart, proszę to zapamiętać dla własnego dobra! Drogie są wyciągi, jeden dzień na Jaworzynie, to około stu złotych. Niemniej jak się zwał tak się zwał, jeden narciarski dzień na Jaworzynie - skoro nie ma się pod ręką Alp, Dolomitów czy Gór Skalistych - to jakby przedsionek Nieba. Trochę może zapyziały, ale jednak przedsionek...
Dziś w nartach także pełna konkurencja. Oto wyrosła pod bokiem Jaworzyny inna stacja narciarska, Wierchomla, wszystko w Beskidzie Krynickim. Dwadzieścia kilometrów od krynickiej "Patrii", stoki aż się patrzy. No, może w tym trochę przesady, ale górki do pojeżdżenia i pozjeżdżania. Nie ma gondolki, ale jest odpowiednia ilość krzesełek, jedno z nich porusza się z szybkością żółwia i tu właśnie nie wyobrażam sobie niedawnych arktycznych mrozów. Ale trasy równie dobrze przygotowane, z kolei trzeba tu przećwiczyć szybką orientację i znaleźć na czas stosowny orczyk ukryty pośród wszystkich zjeżdżalni, by przed godziną czwartą (zamykane orczyki!) dotrzeć na dół do Wierchomli. Ta taka swoista ciekawostka, kto wie czy nie jedyna tego typu w zjednoczonej Europie i w najbliższej okolicy. Tu nieco taniej niż w szpanerskiej Krynicy, jako student trzeciego wieku płaciłem za całodzienny karnet niecałe pięćdziesiąt złotych. No tak, ale Jaworzyna, to Polskie Koleje LInowe, te same, które być może zostaną sprzedane Słowakom albo innym bogatym, razem z Kasprowym Wierchem i połową Tatr. Wierchomla jest prywatna.
Takie były narty i zabawy w one lata ...
Ale Krynica to także, a może przede wszystkim Jan Kiepura. Legenda Polski, legenda światowego śpiewacta. Jan urodził się w Sosnowcu, zmarł w Ameryce w wieku sześćdziesięciu kilku lat na atak serca. W samym centrum Krynicy wybudował w latach trzydziestych willę "Patria" (jakże by inaczej!), która stała się symbolem miasta, i po trochu jest nim do dziś. I choć to już nie ta sława i nie ten sznyt, to jednak ów smaczek pozostał. Ma Kiepura swoją kamienną ławeczkę w Sosnowcu, widziałbym w Krynicy jakiś inny symbol Mistrza, który swoją sławą opromienił ulubione swoje miasto. Jan był na równi z innymi mistrzami bell canta tamtego czasu, był równy Enricowi Caruso, otwarte były dla niego wszystkie światowe sceny operowe, jego głos miał siłę najpotężniejszego dzwonu. Dziś urządzane są w Krynicy kiepurowskie dni, które kultywują sławę i wielkość mistrza Jana.
Kiedyś była Krynica hokejowa i saneczkarska, z czasem hokej tutejszy rozmienił się na drobne, skarlłał tor saneczkarski, podobno zaczyna na nim się coś dziać. Pociąg jedzie do Krynicy sześć godzin, samochodem spokojnie w trzy. Jacek na powrót ustawił gps i Hołowczyc poprowadził nas przez jakieś zaściankowe góry i lasy, nadrobiliśmy trochę kilometrów i zażyli jazdy ekstremalnej. Jak to nie zawsze trzeba wierzyć fikuśnym urządzeniom ...
Zapiski z Krakowa, ale nie tylko. Jest także o Polsce, o świecie, o przyrodzie, górach i o nartach. Pisane na gorąco, a wydawcą jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości