Robert Leszczyński Robert Leszczyński
5286
BLOG

Brodzik na prezydenta!

Robert Leszczyński Robert Leszczyński Polityka Obserwuj notkę 60

Na mega-ważne demonstracje w których miał zostać pokazany stosunek Polaków do kwestii absolutnie fundamentalnych przyszło odpowiednio 1 i 4 tysiące ludzi. A taki serial „M jak miłość” ogląda każdorazowo 10 milionów. Gdzie tam ogląda: To jest jak choroba, rytuał religijny, uzależnienie: oni go wstrzykują sobie w żyłę jak narkomani!

 To się nazywa świetny tekst: „Głupia Polka z serialu TV”. Jak zresztą większość tekstów „Orła” czyta się go jednym tchem. Siedzieliśmy przez palę lat przy sąsiednich biurkach w „Gazecie” i podczas nudnych redakcyjnych dyżurów („Orzeł”, czyli Wojtek Orliński, zanim został czołowym autorem Działu Kultury, przez kilka lat był redaktorem) przegadaliśmy dosłownie setki godzin. Żwawo gestykulujący, zawsze zapalony, wyrzucając 600 słów na minutę snuł rewolucyjne i zawsze świetnie umotywowane teorie dotyczące współczesnej mitologii popularnej. Zupełnie poważnie zajmował się tym, co dla wszystkich wydawało się zupełnie niepoważne, np. „O wyższości Batmana nad Supermanem” czy „…Sapkowskiego nad Tolkienem”. Interesował się historią pralki „Frani”, kurtek „parmalatek” i pierwszymi polskimi komiksami.

I oto otrzymujemy kolejny klasyczny przykład jego analiz: „Głupia Polka z serialu TV”, czyli studium charakterologiczne stereotypowej bohaterki polskiego serialu, opublikowany bodajże w przedostatnich „Wysokich Obcasach” (przeczytałem go właśnie na portalu gazeta.pl).Dlaczego jednak psychologia „głupiej Polki” miałaby właśnie być taka interesująca? Otóż niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, bohaterowie seriali od kilku czy kilkunastu lat sprawują absolutny i niepodzielny rząd dusz nad naszym krajem. Wiem że to brzmi brutalnie, ale nie łudźmy się: za tą tezą stoi nieubłagana statystyka. Nowe książki, które mogą być nominowane np. do nagrody Nike, ważne premiery teatralne, prasowe dyskusje np. nt. pozytywizmu prawnego czy fakt, że jeden polityk wytoczył drugiemu proces, interesują tylko ich samych, ich rodziny, znajomych i partyjnych kolegów. Całość bieżącego politycznego i kulturalnego życia można by chyba zmieścić w błędzie statystycznym. Na mega-ważne demonstracje kilkanaście dni temu, w których miał zostać pokazany stosunek Polaków do kwestii absolutnie fundamentalnych przyszło odpowiednio 1 i 4 tysiące ludzi. Nową polską książkę literacką która rozejdzie się w 4-tysięcnym nakładzie uważa się za sukces. Śmiech na sali. A taki serial „M jak miłość” ogląda każdorazowo 10 milionów naszych rodaków . Gdzie tam ogląda: To jest jak choroba, rytuał religijny, uzależnienie: oni go wstrzykują sobie w żyłę jak narkomani! I nie jest to tzw. markowa rozrywka, którą może być np. wysokobudżetowa hollywoodzka superprodukcja w doborowej obsadzie, albo wydarzenie jak finał Ligi Mistrzów czy rozdanie Oscarów. Gdzie tam: kilkoro wolno mówiących aktorów we wnętrzach jak z Ikei. Finał Ligi Mistrzów czy Oscary są raz do roku – „M jak miłość” chyba trzy razy w tygodniu, a seriali w ogóle jest chyba z dziesięć. Piszę „chyba” bo ze mną jest taki problem, że nie wiem, nie oglądam, nie mogę, nie daję rady, dostaję wysypki, drgawek, ataków paniki i śmiechu na zmianę. Telewizji oglądam bardzo dużo. Ale nie seriale od których uciekam jak przed zarazą. Przez to, podobnie jak przez inne rzeczy w moim życiu, czuję się dotkliwie wyłączony i obcy w społeczeństwie, które w rozmaitych publicznych miejscach rozprawia „co ona jej wtedy powiedziała”, albo „co on jej zrobił”. Mało tego – niektóre kobiety w sytuacjach prywatnych zaczęły do mnie mówić językiem z seriali i używając serialowych kategorii i systemów wartości! Kultura, wielka polityka, Kościół, edukacja, tradycja, patriotyzm to nic w porównaniu z wartościami i treściami propagowanymi w serialach.

Aż dziw że najwyższe czynniki i odpowiednie służby się tym jeszcze nie zainteresowały! Wszak przystojny i sympatyczny bohater-przedstawiciel lewicy, bohaterka-feministka dokonująca za granicą aborcji i nie doznająca po tym rozpadu osobowości, albo patriarcha rodu który okazuje się że był TW, a rodzina nadal go kocha, mógłby doprowadzić do utraty zaufania społeczeństwa do sensu rewolucji moralnej w IV RP!

Rację ma więc „Orzeł” że zajmuje się „przesłaniem” seriali, bo może to w tej chwili rzecz o pierwszorzędnym znaczeniu? Rzeczywistość nieopisana, którą żyje jednak ogromna część społeczeństwa? Inna rzecz, o czym „Orzeł” pisze, że żadnej wyraźnej myśli tam uchwycić za bardzo nie można, a rzeczywistość jest raczej schematyczna, obliczalna i nieskomplikowana. Tego właśnie chcą oglądający. Główny wątek jednego z seriali można streścić tak: albo kobita zakłada rodzinę rodzi dzieci i przez to nie realizuje się zawodowo, przez co jest sfrustrowana, albo realizuje się zawodowo, nie rodzi dziecka i czuje się sfrustrowana macierzyńsko. Tak czy inaczej - cierpi. Jak w greckiej tragedii. Dodatkową zmienną w równaniu są ci okropni i nieobliczalni faceci, którzy w obu przypadkach przysparzają cierpień. Z nimi żyć – okropnie! Bez nich – jeszcze gorzej.

„Orła” zdumiewa tu nieprzystawalność tej osi dramatycznej do rzeczywistości – wszak otaczają nas kobiety, np. w naszym wieku (ok. 40-tki), które mają szczęśliwe rodziny i fantastycznie realizują się w pracy. Pamiętam te koleżanki wracające do redakcji zaraz po „macierzyńskim”, którym praca aż iskrzyła się w rękach – lepiej było nie podchodzić!

Tu jednak pozwolę sobie na kilka małych „dojaśnień”.Otóż moim zdaniem seriale są popularnie nie dlatego, że mają odwzorowywać rzeczywistość ale odwrotnie – dlatego że tworzą rzeczywistość własną. Anty-rzeczywistość. Jej odwrotność. Rzeczywistości prawdziwej („realu”) telewidzowie mają aż nadto za drzwiami własnego mieszkania. Uciekają od niej w serial jak w narkotyk: w meta-rzeczywistość w której, w przeciwieństwie do „realu”, istnieją jakieś reguły, podział na dobro i zło jest czytelny, jest ładnie, ludzie przystojni, nie śmierdzi, a dobro generalnie wygrywa.

Obawiam się że serial nie jest po prostu „rozrywką”, „godziną niewinnego relaksu”, „niegroźnym eskapizmem”. Temu przeczy już sam religijny kult seriali, który definicji rozrywki po prostu nie wytrzymuje. To tak jak jakby szalikowiec Legii powiedział że „to przecież tylko piłka nożna”. Świadczy o tym np. kult serialowych aktorów uprawiany przez wysokonakładowe pisma plotkarskie. Kasia Cichopek jest tam sto razy bardziej popularna niż np. Beata Tyszkiewicz, a bracia Mroczkowie (kimkolwiek są), są o wiele popularniejsi od Gajosa i Olbrychskiego razem wziętych. To się wydaje nierealne, ale tak jest i na to też są narzędzia badawcze – ilość pojawień się w prasie, razy nakład, razy powierzchnia publikacji. Jeszcze gorzej jest z przesłaniem: miliony ludzi bez zająknięcia opowie nam o rozterkach sercowych Magdy M., a niemierzalnie mała ilość streści podatkowe rozterki Zyty G. I nikt nie będzie pamiętał o co w zasadzie chodziło prezydentowi w ostatnim orędziu.

Pamiętam że kiedyś dowiedziałem się, że najczęstszym hasłem wpisywanym w Polsce do wyszukiwarek jest „joanna brodzik”, a „adam mickiewicz” jest daleko dalej. Święta naiwności!

Zauważam również kompletne pomieszanie życia i roli serialowego aktora. W wywiadach „o życiu” są pytani o rozmaite serialowe sytuacje, co czują do serialowych partnerem itd. Odtwórców sympatycznych ról nieznajomi chętnie klepią po plecach, na złych fukają na ulicy. Biedny Grabowski ponoć pokazuje dowód osobisty żeby udowodnić że nie jest Ferdynandem Kiepskim, a Jacka Poniedziałka wylali z serialu gdy opowiedział w prasie o swoim homoseksualizmie. Twórców serialu nie interesowało, że jest na tyle znakomitym aktorem że może zagrać amanta, nie musi nim być. Przykłady można by mnożyć.

Podobne pomieszanie wystąpiło w Indiach w latach 70. Aktorzy z serialowej wersji bodajże „Mahabharaty” wystartowali z różnych partii do parlamentu i wszyscy przeszli, bo ludzie myśleli, że głosują na bogów! No to my jako naród już w XXI wieku pobiliśmy ich na głowę. Tylko czekać, jak bracia-bliźniacy Mroczkowie wystartują w wyborach i zostaną premierem i prezydentem. Tamci też w końcu zaczynali od filmu. Amerykanie już zresztą mieli w polityce swojego Ronalda, a teraz mają Arnolda.

Ale poważnie – to pomieszanie ról i kult seriali pokazują jak silne jest dążenie do wiary w idealny świat proponowany w serialach. Nie mam pewności a tylko przeczucie, że tak ekstremalne przeżywanie seriali jest na dłuższą metę szkodliwe.Że ludzie uciekają w serial nie dla przyjemności, ale z rozpaczy, bo nie wytrzymują „realu” i potrzebują tego serialowego mitu „normalnego świata”. To pogłębia schizofrenię ich życia, zaciera obraz, utrudnia funkcjonowanie i tu koło się zamyka. Nie wierzę oczywiście, że w czyjejś głowie dojdzie do zupełnego pomieszania „realu” i „wirtualu”, albo że „wirtual” stanie się ważniejszy. Wierzę jednak że ludzie potrafią bardziej zaangażować się w cudze problem niż w swoje. Wolą płakać nad cudzym złamanym serduszkiem, cudzym zmarnowanym życiem, cudzym rozpadającym się małżeństwem.„Nad sobą płaczcie” – chciałoby się wrzasnąć tym rozhisteryzowanym babom, parafrazując słowa Gogola.

I pewnie nie miałbym racji. Bo cóż ja mogę wiedzieć o codziennych problemach ludzi którym „nie starcza”, albo którzy w ogóle są bezrobotni i pozbawieni jakichkolwiek nadziei i perspektyw na zmianę. Od jakich to okropieństw muszą uciekać w taką tandetę jak serial? Kultowa wprost popularność seriali nie świadczy o głupocie ich wielbicieli, ich naiwności, skłonności do zajmowania się pierdołami (no, może trochę). Ale bardziej świadczy chyba o tym, że ten „real” stał się w ostatnich latach mocno nie do wytrzymania.

I już na koniec – miło też pomyśleć o sobie jako o „błędzie statystycznym” i o tym, że wszystkie „realne” polityczne burze nad którymi drzemy szaty na wirtualnych łamach Salonu24 są zupełnie wirtualne dla przytłaczającej większości naszych rodaków, którzy wybierają serial.

Robert Leszczyński

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka