Czas pozostawiający pustkę, jak po przeczytaniu ostatniej strony ulubionej książki, tak to pozwoliłem sobie przeżyć ostatni miesiąc..
Już w październiku czułem się wypalony Kryzysem, zapowiadanym końcem świata i zwykłym życiem, tym bezsensownym „ c'est la vie”. To, co postanowiłem zrobić z całym continuum, jaki mi oferowała nasza fizyczna, wyliczalna materia, to było konsumowanie internetowej przestrzeni, niekiedy w poszukiwaniu lekko perwersyjnego doznania zaspokojenia intelektualnych potrzeb,
moich zaciekawień i zauroczeń pięknymi kobietami :). Lekko to było perwersyjne dlatego, ze dałem się ponieść z owczym, naszprycowanym rozpasanymi hormonami tłumem „szczawików – oglądaczy”. Bo to oni przecież stanowią o ocenach tego, czy innego dzieła, dziełka, czy zwykłego gniota filmowego, tak na internetowych portalach filmowych, jak i bardziej przekładalnych na konkretne zyski dla producentów, salach kinowych.
Fajnie było, nie powiem, ze nie..
Konsumowanie Kultury i kultury w zaciszu domowym jest i luksusem, i daje sporo dodatkowych doznań, niemożliwych do osiągnięcia na spędach odbywanych podczas premier, w ciemnościach sal projekcyjnych..i jest bezpieczniejsze – nikt do nas nie wypali z kałacha zza ekranu.
Pożarłem gotyckie korzenie „Filarów Ziemi”, z zaciekawieniem obejrzałem niedokończoną serię „Walka o tron”... właśnie, namiętnie i ze szkodą dla widza, stosowany jest obecnie zabieg nie kończenia sag serialowych, no!, ale nie każdy ma układy Spielberga, czy Hanksa..
Dopadała mnie, a właściwie usiłowała okiełznać ( w tym czasie) szara rzeczywistość.., a to wpadł jakiś smutny pan, na co dzień będący moim wspólnikiem, którego zniesmaczyło moje przedwczesne feriowanie, a być może poczuł się urażony, ze nie doceniam jego umiejętności w okradaniu moich zysków :) ?;
wpadła tez droga Nancy, niby po czynsz, ale w gruncie rzeczy poflirtować, ot tak, dla wprawy,
bo wiecie panowie jak to jest, gdy mężczyzna i kobieta rozstaną się i mężczyzna musi wtedy dać, ...albo nie dać odpór pocieszycielkom, uech :)..
chyba właśnie wzruszałem się „Pacyfikiem”, albo „Kompanią Braci”, już nie pamiętam,
w każdym razie pomyślałem sobie wtedy, ze do wzruszania są najlepsze filmy typu „Titanic”..
a konkretnie, to bez kobiet na planie i to pierwszym, ciężko o jakieś wstrząsające wrażenia, no i chyba właśnie po to zrobiłem sobie wolne, żeby popłakać nad ciężkim losem samca singla :)
Ujęły mnie ekranizacje dwóch powieści i dwie delikatne blondynki (z tym, ze jedna farbowana), jedna to „Wojna i miłość” z tłumiącą (do czasu) swoja kobiecość przepiękną Clémence Poésy, kreacja bardzo trudna dla aktorki, która grała przedtem w paru naiwnych „Harry'ch Potterach”.
Na planie towarzyszy jej i prowokuje (z powodzeniem) do eksplozji kobiecości świetny, rudowłosy amant: Eddie Redmayne. Schyłek Belle Epoque i brutalność Pierwszej Światowej Wojny, konsekwentnie odzierają zakazany romans, z jego dymiącej feromonami mgły i rzecz cala maszeruje w stronę oczywistego, melodramatycznego finału. Cale szczęście, ze końcowe przesłanie filmu jest bardzo cieple i natchnione wręcz pacyfistycznymi nadziejami.
Drugi film, to mocna rzecz – ekranizacja „On the Road „ - kultowej powieści Jacka Kerouaca, film „W drodze”, a w nim świetna, choć drugoplanowa rola Marylou (Kristen Stewart), która razem z rozbuchanym i rozkochanym w wolności Dean Moriarty (Garrett Hedlund) ratuje ten trudny temat, jakim jest niewątpliwie realizowanie naszych najbardziej skrytych pragnień i marzeń, poszukiwanie w brudnej rzeczywistości prawdziwej przyjaźni, a znajdowanie zdrady ludzi, zakłamania życia i świata ...
Film bardzo nierówny, bo rola narratora (samego Kerouaca) została powierzona aktorowi (Sam Riley) zbyt „niecharakterystycznemu” i to nieco kładzie ten obraz.
Kristen Stewart, która oglądnąłem wcześniej, w nieco pompatycznej sadze o wampirach „Zmierzch”, gdzie wykorzystano w pełni jej gotycką urodę, tu zaskoczyła mnie nie tylko blond fryzurą, ale i wielką odwagą w kreowaniu roli kompletnie wyzwolonej i zdegenerowanej nastolatki .
Po premierze „W drodze” na internecie szczawiki i złośliwi recenzenci dosłownie, niczym bezlitośni papparazzi, usiłują wmówić „czytaczom”, ze młoda, piękna i zdolna Stewart schodzi na manowce grawitując w stronę soft porno, to bzdura!,
ale te komentarze potwierdzają jednocześnie zdanie o dużym talencie aktorki, bo to, co pokazała w scenie orgiastycznego tańca razem z Hedlundem...to „Dzikość serca” niech się schowa..
Ogólnie, żeby zrozumieć i docenić ten film, to trzeba orientować się nieco w ideologii nonkonformistycznego ruchu bitników, bo bez tej wiedzy, to faktycznie obraz może gorszyć i szokować śmiałymi scenami erotycznymi i unowocześnioną, ubogą wersją hedonistycznych orgii w stylu rzymskim.
Czas kończyć notkę o pustce, a ten ostatni film pozostawia pustkę, , jak po przeczytaniu ostatniej strony ulubionej książki...
a końca świata się nie doczekałem...
Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok
Zapraszam na mój blog:
https://robertzjamajkisite.wordpress.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura