RobertzJamajki RobertzJamajki
252
BLOG

Stan równowagi (6)

RobertzJamajki RobertzJamajki Kultura Obserwuj notkę 8

 

******

 

Bądź pozdrowiona siostrzyczko;

 

Ty jesteś również jednym z pozytywów tej opowieści

i wcale mnie to nie martwi, ani tym bardziej nie zastanawia :)

Czy wszystko u Ciebie jest w porządku?

Ty jesteś zdrowa, a jak tam Twoja rodzina, przyjaciele?;

 

wiem, ze konwenans nakazuje Ci radośnie wykrzyczeć:

Ca Va!”

Kiedyś denerwowała mnie tutejsza maniera ukrywania

już przy powitaniu smutnych aspektów rzeczywistości

i oportunizm nakazywał przynajmniej gestykulować dłonią

w kierunku wysłania wiadomości o 50/50.

Jednak w tym krótkim liściku moje samopoczucie jest na 100%

pozytywne :)

 

Twój brat

 

W dobie Kryzysu radosne zapewnianie już przy powitaniu o braku kłopotów ma tę pozytywna stronę, ze chociaż zakłamujemy rzeczywistość, to wysyłamy sygnał, ze chcemy owa poprawić.

Nie było moim zamierzeniem tworzyć ze „Stanu równowagi” opery mydlanej, to jedno i w opisywanych wydarzeniach zmieniłem tylko imię mojej nowej przyjaciółki,

przekazując bez przekłamań rzeczywistość.

Tak jak Celeste, również i ja jestem mile zaskoczony; ze natrafiłem na rodzinę konserwatywna, choć o nieco zmodernizowanych zasadach etycznych. Na razie jednak nic o rodzinie i przyjaciołach Maryvonne bliższego nie wiem, poza tym wczorajszym przekazem telefonicznym.

I jeszcze jedno, bardzo ważny jest tutejszy zwyczaj celebrowania każdego posiłku spożywanego w gronie rodzinnym.

Jemy razem ponieważ wzajemnie się szanujemy i obdarzamy zaufaniem”

Piękna reguła o rzymskich i celtyckich (autentycznie) korzeniach. W rozwinięciu pozwala nam na swobodne rozmowy przy posiłku, nawet na krytykę kucharza, czy kucharki i bez znaczenia jest przy tym, czy jesteśmy gościem, czy domownikiem.

Lecz biada nam, jeśli odmówimy skosztowania jakiejś regionalnej potrawy, bo urazimy ich śmiertelnie i popełnimy śmierć towarzyska.

Zdarzyło mi się niestety, w latach osiemdziesiątych doświadczyć obopólnego despektu towarzyskiego w jednym z malowniczych miasteczek Bretanii.

Ponieważ historia mego życia we Francji jest ściśle związana z pięknymi dziewczętami i tym razem poszło o kobietę, piękną Nelly, modelkę z paryskich parkietów, obiekt mojego nieskrywanego uwielbienia i dumy spełnionej miłości.

Pewnej soboty udaliśmy się w podroż do jej rodzinnego miasteczka położonego prawie kolo Brest, na półwyspie zwanym nieładnie „nocnikiem Francji” i nie chodzi tu o mocz, tylko o to, ze wiecznie pada tam deszcz :)

Jej rodzina „uprawiała” na przybrzeżnych wodach morskich ostrygi, posiadali tez warzelnie soli. Celtyccy w każdym calu, z dumnie wywieszona na maszcie flaga Wolnej Bretanii. Przyjechaliśmy maleńkim Minicooperem Nelly, a więc z radością „wydłubałem się” z jego skorupy, bo mimo licznych postojów „na siusiu i kawę” na trasie czułem się, jak po wyjściu z izby tortur. „Parknelismy” niedaleko miejsca południowego posiłku ponieważ była to jedna z nielicznych słonecznych sobót w tym rejonie i nakryto na zewnątrz stół na 20 osób. Nelly była najmłodsza z rodzeństwa, miała jeszcze dwóch starszych braci i dwie starsze siostry, cala czwórka już pożeniona, z przystawkami w postaci córek i synów, dwoje rodziców Nelly, kuzynka, która również przyjechała „z Francji” i pomarszczona Prababka, kolo której zająłem miejsce, jako gość honorowy.

Dejeneur tradycyjnie rozpoczęty od lekkich przystawek dojechał do entrée, którym były oczywiście miejscowe, najlepsze podobno na całym świecie ostrygi w stanie „świeżo wyłowionym”. W dolnych częściach otwartych specjalnym nożem skorupek mięczaki byly ułożone we wspaniałych srebrzystych wazach na łupanym lodzie; spożywa się to prosto, kropisz (jak chcesz) ostrygę paroma kroplami cytryny, przechylasz skorupkę i mięczak sam wpływa ci do gardła, zawsze z odrobina morskiej wody, w której dotychczas żył.

Mój problem polegał na uczuciu niepohamowanego wstrętu przed zjedzeniem żywego mięczaka. Prababka to zauważyła, moje wahanie mylnie biorąc za „paryski kaprys”, dziobnęła widelczykiem ostrygę lezącą przede mną na talerzyku:

...nie martw się synku, ona ciągle jest żywa...” i mięczak posłusznie podkulił ciało wewnątrz skorupki, a mnie zemdliło, poleciałem szybko w krzaki „rzucić pawia”, bo w zasadzie byłem na kacu po piątkowej imprezie.

Faux pas, które wyzwoliło lawinę. Cisza, przykra cisza przy stole, Nelly ze spuszczona głową, a potem kpiny wszystkich „z dzikiego Słowianina”, który boi się ostryg.

Odwiozła mnie do Brest na dworzec kolejowy, a sama wróciła na rodzinne łono.

Minął jakiś miesiąc, nie dzwoniliśmy do siebie, ale ja jestem zawzięty, zwłaszcza na ładne dziewczyny i nie darowałbym sobie do końca życia, gdybym zakończył znajomość z Nelly okryty niesławą.

Pewnego grudniowego dnia namierzyłem Nelly na jakiejś sesji zdjęciowej niedaleko Tour Montparnasse, poczekałem cierpliwie i zaprosiłem na kolację do niedalekiej, drogiej jak cholera restauracji przy zbiegu rue Alesia i Blv Leclerc, specjalizującej się w ostrygach „na żywo”.

Malo rozmawialiśmy, ale widziałem ze jest ciekawa, jak sobie poradzi tym razem „dziki Słowianin”. „Trenowałem” cale dwa tygodnie, pobierając „lekcje” u handlarza ostrygami na Marche przy rue Convention. On otwierał skorupę, kropił cytryna, wmuszał we mnie mięczaka, a potem „zagryzaliśmy” białym winem i od nowa, i tak trzy razy w tygodniu, aż się „znieczuliłem”.

I teraz łykając siódmą ostrygę dopiero popatrzyłem w fiołkowe oczy Nelly i zamiast kpiny znalazłem w nich obietnicę... i co? moje na wierzchu, ostrygi to niezły afrodyzjak i pożegnanie z dziewczyna z Bretanii było obopólnie satysfakcjonujące...(!)

Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok Zapraszam na mój blog: https://robertzjamajkisite.wordpress.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura