Pistolet przy skroni, to jak brzytwa przy uchu.
Uśmiechnąłem się do tej niespodziewanej myśli, którą urodził przerażony mózg.
Ludzie zabijają się z rożnych powodów, z miłości dosyć często.
Wiem, ze to co teraz myślę, jest rozpaczliwą próbą, wołaniem o pomoc mojego mózgu, który zaraz rozpryśnie się na białej ścianie.
Co za niepotrzebny patos i granie na zwlokę.
I tak się zabiję, ale proszę bardzo, mogę sobie pozwolić na refleksję, jednak bez szans na rozważenie opcji: żyć dalej. Mogę nawet na chwilę odłożyć broń na pokryty stosownym czarnym welurem blat biurka.
Tak, wiem, ze na tą scenografię mój mozg poprzez kierowane przez siebie oczy patrzy z nieukrywaną pogardą, nazywając mnie efekciarzem i tanim komediantem.
Nie mam weluru w innym kolorze, to po pierwsze, a po drugie, to w czarnym mi do twarzy, bo jestem białym blondynem. Luger jest zarepetowany i odbezpieczony, także dalekie to jest od komedii, a bliższe chyba sportom ekstremalnym. Czy to efekciarstwo? Trochę wygodnictwo, bo nie mam pod ręką żadnej silnej trucizny, ani haka na którym mógłbym się powiesić, a pistolet mam od dawna.
Dlaczego uparłem się zabić właśnie teraz?
Za oknem noc samobójców, z wiatrem pędzącym przed sobą śnieg z deszczem.
To dobry czas na umieranie, to dobry czas na ostatnie refleksje.
To zdarzyło się zaledwie wczoraj. Coś, na co czekałem od dawna. Moja ukochana, moja Nimfa, odwzajemniła mi miłość. Uczyniła to bez żadnej celebry, przy obiedzie, między daniem głównym, a serami i deserem. Zakrztusiłem się, już nie pamiętam czy winem, czy wiadomością. Coś tam z siebie wychrypiałem w podzięce, czy w zapewnieniu. Deseru nie pamiętam, bo mój mózg chyba wtedy się pogubił. W każdym razie zostawiła mnie samego przy restauracyjnym stoliku, osłupiałego i szczęśliwego. Oświadczyła, ze idzie do parku przemyśleć owo wyznanie, zaskakujące dla niej również, ale prawdziwe, bo czuje, ze oto się pogrążyła w naszym już wspólnym szaleństwie. Potem pamiętam kelnera goniącego mnie z rachunkiem, zimowy park, w którym jej nie odnalazłem i kraczące czarne ptaki. Park był bez Niej, ja byłem bez Niej i to teraz, gdy powinienem być z Nią. Telefon, który nie odpowiadał wywołał niezrozumiale i chore uczucie zazdrości. Pobiegałem po mieście, powstępowałem do naszych wspólnych ulubionych miejsc, lecz nadaremno.
Potem zadzwoniła, była w innym parku niż ja, ale już wraca do domu.
Tak i wtedy mój mozg wyprodukował zdanie pełne wyrzutów przesiąkniętych zazdrością, naszpikowane wykrzyknikami, po prostu głupi atak na nie spodziewającą się niczego takiego Mysz. Okraszone to było kretyńskim cytatem: „zemsta jest rozkoszą bogów”
Potem akcja przeniosła się do kafejki naprzeciwko domu, w którym czekała na mnie Mysz. Umówiłem się tam na spotkanie z Moniką, naszą wspólną przyjaciółką. Pretekstem był wiersz, który chciała mi przeczytać przed opublikowaniem w swoim pierwszym tomiku poezji. Zastałem je obydwie Mysz i Monikę, przy lampce wina.
Mysz przywitała mnie spojrzeniem Henryka VIII z „A Man for all Seasons”, Monika była jak zwykle wesoła i lekko „odjechana”. Zamówiłem whisky z lodem. Rozmawialiśmy na tematy ogólne, niedalekie w klimacie od literatury, niby we troje, a jednak nie wszyscy razem. Poczułem, ze coś wyrasta w moim mózgu, jakiś bunt przeciwko wzrokowi Myszy, pełnemu wyrzutów i jej milczeniu, skierowanemu przeciwko mnie.
Jeszcze wtedy mogłem to jakoś wytłumaczyć. To, ze umówiłem się tam nie z Nią, ale z Moniką, jakoś obrócić w żart, zbagatelizować problem, który jeszcze wtedy był tylko drobnym ukłuciem, w kochającym serduszku dziewczyny.
Dziewczyny zagłębiły wzrok w kartkach poezji ze skreślonymi ręką i sercem Moniki wierszami, a mój mózg kazał mi w tym samym czasie, na kartce wyrwanej z notesu kreślić iście Szatańskie wersety, wysmażone na diabelskiej patelni, pełne idiotycznej męskiej dumy i ignorancji szalonego idioty.
Monika wybrała wiersz do prezentacji i głosem lekko tylko stremowanym wydeklamowała coś o szczęśliwej łące, pełnej kwiatów, żuczków i zagadkowych kobiecych motyli.
Bardzo entuzjastyczny i te kobiece motylki, o których tak niewiele wiem...
W rewanżu, jeśli pozwolicie dziewczęta, zadeklamuję swój, który skomponowałem przed chwilą, z potrzeby serca.
Jest...smutny:
Zazdrość
Ten wieczór jest zły bardzo, taki zimny i smutny,
Moje myśli zwiędłe, chore, a Twój wzrok okrutny.
Za oknem wiatr goni niebo niby płótno szare,
A ja chciałbym dziś kochać Cię i myśleć stale.
Jednak w Nas rośnie mur, zazdrością otoczony,
I choćbyśmy wykonać most z uczucia chcieli,
Wszystko, co nas łączy, jest ogniem szalonym,
A wszystko, cała prawda, na wieki nas dzieli.
Prawda płonie tak jasno jak słońce na niebie,
To musi skonać w sercach, które łzy już żłobią,
Ja nigdy Cię nie wezmę na wieczność dla siebie,
Nigdy ze mną nie będziesz, a ja nigdy z Tobą.
Odczytywałem produkcje tego drania z mojej głowy powoli, łapiąc się już w trakcie deklamacji na tym, ze nie zgadzam się z treścią tego wiersza. W trakcie czytania popatrywałem w błękity oczu Myszy, w których szukałem być może potwierdzenia moich rozterek duchowych, jednak znalazłem tam po ostatnim odczytanym wersie tylko żałość i wściekłość oszukanej miłości, a błękit zastąpiły szarości deszczowego nieba;
Mysz szlochając i niemal zapominając zimowej kurteczki wybiegła z kafejki.
Monika pakując kartki z wierszami do torby pokiwała powoli głową:
Wiesz Żuczku, ja cię ogólnie lubię, bo jesteś odleciany tak jak ja, ale o kobiecych motylkach, to faktycznie nie wiesz nic...eh, faceci.
Machnęła na pożegnanie dłonią i za chwilę zostałem sam na sam z tym draniem w mojej głowie. Wybrałem na portablu numer Myszy, ale po zastanowieniu skasowałem wybieranie, podszedłem do baru na „jednego szybkiego”, potem po uregulowaniu rachunku skierowałem się w stronę swojego domu, cały czas czując na sobie zawiedziony wzrok zapłakanych oczu kamienicy naprzeciwko kafejki.
W domu czekał mnie na jaśniejącym upiornym grafitem druidycznych obrazów menhirów i dolmenów ekranie kompa baner z napisem „wiadomość od Mysz – chcesz przeczytać?”
Pewnie, że tak...
Zrzucając w pospiechu kurtkę usiadłem w fotelu i odczytałem wiadomość, która była dość jednoznaczna w swej wymowie:
„Wszystko spieprzyłeś i to w momencie kiedy postanowiłam oddać się tobie bez reszty... zrobiłeś na złość, było to wyjątkowo perfidne właśnie w takim dniu....nastawione na sprawienie mi bólu... Okazałeś się taki sam, jak inni faceci, samolubnym, szowinistycznym knurem, dla którego ważne jest tylko zaliczanie kolejnych samic.
Trudno, odchoruje to, bo kolejny ideał okazał się tylko atrapą człowieka.
Przykro mi, ze musiałam ci to napisać Stan
Mysz, już sama nie wiem czyja”
Potem próbowałem na różne sposoby odkręcić, to co przecież zostało skreślone moja dłonią i wypowiedziane moim głosem, przeze mnie. Próbowałem wytłumaczyć to, co wykrzyczałem przez telefon jeszcze wcześniej.
„Dlaczego umówiłeś się z Moniką, gdy ja na Ciebie czekałam w domu? Wieczorek poetycki we dwoje i to z moją przyjaciółką? Czy czujesz rozkosz zemsty, jak okrutny bożek? I po co się teraz tłumaczysz? Jesteś draniem, wiesz?
Spadaj, spadaj, spadaj...”
Pogrążałem się coraz bardziej w spirali prowadzącej do biurka nakrytego czarnym welurem z lezącym na nim odbezpieczonym i zarepetowanym Lugerem. Nie pomagały żadne tłumaczenia..
„Spadaj, spadaj, spadaj...”
To tyle. No, czas chyba na ciebie mój mózgu. Sam widzisz, ze straciłem przez ciebie miłość życia, a tracąc zraniłem nie tylko swoje serce, ale i jej. Nie powinienem dalej żyć, bo jestem tylko żuczkiem szkodnikiem, który niszczy łączkę pełną bławatków...
i damskich motylków. Swoją drogą trochę szkoda, ze nigdy nie dowiem się o co w tym chodzi...
Na ekranie kompa baner z napisem „wiadomość od Mysz – chcesz przeczytać?”
„I co teraz zrobisz?”
„Skupiam się przed strzeleniem sobie w łeb. Przerwałaś mi ten ostatni akt męskiej dumy”
„Tani i miałki szantaż uczuciowy?”
„Samobójstwo jest moją osobistą zemstą na zafajdanym Ego”
„Poczekaj, poszukam w ciuchach i założę coś czarnego, stosownego na tę celebrę :))”
To zdanie wykończyło moje silne postanowienie, które okazało się być tylko aktorskim wybiegiem, a zamiast oklasków obrzucono mnie wirtualnymi pomidorami
i wygwizdano. Rozładowałem i zabezpieczyłem Lugera.
„To co, może jutro o 10.00 w kafejce na dole? Pogadamy na spokojnie?”
„Masz szczęście, ze jednak chyba Cie kocham i nie bardzo pasuje mi rola wdowy.
Mam nadzieję, ze poczekasz nad kawą do 10.30 bo mogę zaspać. Nie strzelisz sobie chyba z tego powodu w łeb kochanie?:))”
Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok
Zapraszam na mój blog:
https://robertzjamajkisite.wordpress.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura