RobertzJamajki RobertzJamajki
420
BLOG

DOM (5)

RobertzJamajki RobertzJamajki Kultura Obserwuj notkę 8

DOM (5)

 

Aż spojrzałem na daty..

Czas przechodzi szybciej,

niż chciałbym

Czasu na wiersze

nie ma

Czasu na net

nie ma

To po co taki czas?

Nie ma czasu

na zastanawianie.

 

Przed Świętami, pewnego piątkowego wieczora wybraliśmy się na koncert w Espace Autogéré. Pojechaliśmy na trzy fury, z fasonem reprezentować nasz DOM. To miejsce, gdzie odbywał się koncert jest też squatem, tyle że bez mieszkańców. Squatersi lozańscy ustalili już „sto lat temu”, że przyda się dom, gdzie będzie można generować Kulturę i Subkulturę, taki nielegalny Dom Kultury. Działa to wspaniale, przyciąga ludzi z miasta, bo graja zespoły niebanalne, niekoniecznie jakiś trash metal, czy punk, ale cale spektrum muzyczne i to zarówno wpisujące się w rytmy oficjalne, jak i te tętniące jakimś podziemnym, anarchizującym nurtem. Tak jak i u nas w DOMu, są tutaj również fora dyskusyjne, wymiana myśli, burza mózgów, bardzo pozytywna sprawa. Ciekawa jest historia tego miejsca, które z przerwami działa od 1993 roku, czyli już ponad 20 lat. Jak kogoś to interesuje, to może sobie wszystko wyguglować (espaceautogere.squat.net), a ja dalej poopowiadam o Magii świąteczno-noworocznej..

Koncert był świetny, trwał jeszcze, gdy około drugiej w nocy zebraliśmy się z żalem do DOMU. Była to bardzo dobrze zorganizowana impreza, gdzie na wstępie uraczono nas muzyką akustyczną, mieszaniną bluesa i rocabilly i co ciekawe, punk-o-billy, by potem ogłuszyć trash-metalowymi songami, gdzie nie w sposób było wyłowić tekst spod ogłuszającej warstwy mega dźwiękowych popisów gitarzystów i perkusisty, potem muzyka lekko retro, na bazie Black Sabbath i Rush i to brzmiało bardzo łagodnie po poprzednikach (sic!), bar dobrze zaopatrzony w grzane wino i zimne piwo, cena wstępu w cenie paczki papierosów, a trunki i kanapki w cenie prix libre, czyli.. „ile wujenka uważa”, tańce, były tańce, bo muzyka była dobra :)) Potem pojechaliśmy do DOMU.

To było w piątek przedświąteczny.

Ktoś wybierał się na Święta do domu gdzieś w innej części Szwajcarii, Hiszpanii.. Mój stary druh Claudio definitywnie żegnał się z Europą i to były powody do kolejnych przedświątecznych spotkań w Wielkiej Jadalni na parterze i przy milutko trzaskającym ogniu w naszym bezdymnym piecu.. gadaliśmy i sami śpiewaliśmy, tańczyliśmy. Mnie zmuszono do zaśpiewania czegoś po polsku. Ponieważ papierosy już dawno zjadły moje wysokie tony, to byłem zmuszony do zapodania czegoś w niskiej tonacji. Słoń na ucho mi nie nadepnął, a poza tym nikt nie rozumiał tekstu, także pilnując linii melodycznej mogłem swobodnie porykiwać moim sznaps barytonem. Zdjąłem okulary, by nie widzieć publiki i trema znikła..

Aria ze „Strasznego Dworu”, Aria Skołuby, z trzeciego Aktu.. „Ten zegar stary..”.. nieco zmieniona, ha!

Podobało się nawet, ale na karierę za późno.. :))

 

Ja wiem, ze taki jest nasz świat,

Gdzie liczy się żmudny trud.

Niestety, tak już jest od lat,

Że każdy liczy na cud.

Wiec jeśli niespodzianie

Komuś życie da lanie,

To wtedy płacz, to wtedy krzyk

I nie pomoże takiemu nikt.

Gdy trafi cię

Despekcik taki.

To nie boj się

O nie!

Przeżyj dla draki :))

 

..à capella..

Aa w ogóle, to zaglądają mi zawsze przez ramię, patrzą, gdy na palcach liczę zgłoski i każą sobie na wieczorkach literackich (przy ogienku i grzanym winku) tłumaczyć na francuski, potem już sami dalej na hiszpański, czy angielski..

Sami tworzymy sporo tekstów prozatorskich, publicystycznych i tekstów do muzyki naszych domowych gitarzystów, a Hiszpanie, jak to Hiszpanie, urodzili się z gitarami lub bocian im gitary do kołysek poprzynosił, a graja cudownie, z nerwem i wyczuciem, z partytury, czy z zapisu samych chwytów albo improwizują i to nie tylko, może nie przede wszystkim te ich flamenco-corrido-muczaczowsko-maczowskie kawałki, ale i łapią melodie z zaśpiewu, zdolne bestie i naprawdę przyjemnie jest teksty do ich muzyki zapodawać.

Aa wieczory literackie zorganizowaliśmy na zasadzie gry.

Czyjaś babcia, czy ciotka podarowała zestaw kart podobnych do Tarota, gdzie na każdej karcie jest konstelacja gwiezdna, jakaś historyczna postać, kwiaty i zwierzątko, co daje kanwę do napisania wiersza lub opowiadania na ten temat. Losujemy karty, każdy ma kwadrans na napisanie historii lub wiersza w swoim ojczystym języku, związanych tematycznie z wylosowaną kartą i przetłumaczenia tego na francuski lub jeśli jest Frankofonem to z francuskiego na angielski (żeby było sprawiedliwie) i powstają niezłe kawałki, śmieszne i smutne, jak to z życia wzięte, choć (jakby to określiła Błękitnooka) nie pozbawione jest to pewnego rodzaju ekshibicjonizmu, bo przecież w tak krótkim czasie większość nieświadomie korzysta z podświadomych podpowiedzi własnych jestestw i lekko się obnaża opowiadając o sobie. I to jest z drugiej strony dobre, bo poznajemy się bliżej niż we własnych rodzinach.

W ogóle to jesteśmy rodziną, nie komuną dziwaków, ale rodziną. Dbamy najbardziej o najmłodszych, pilnujemy by dzieci uczyły się pilnie nie tylko w szkole, ale i w DOMU. Sami kontrolujemy nasze zachowanie wobec siebie, by dzieciaki widziały, że można i trzeba się szanować wzajemnie, by uczyły się prawidłowych wzajemnych relacji. Nie wiem, jak to się ma do osławionego ostatnio pojęcia GENDER, ale to nie na dzisiaj temat.

 

Tak mijały nam chwile, aż przyszła Wigilia i trochę zmodyfikowany zwyczaj dzielenia się nie opłatkiem, a chlebem.

Co do chleba, to razem z Włoszką Val wymusiliśmy na naszej malej społeczności szacunek dla tego daru Boga i nikt już od dawna nie wyrzuca chleba do śmieci, a jak już niestety się zeschnie, to odkładamy do pojemnika i odnosimy do znajomego piekarza, no!

Trochę to bezładnie piszę, ale czasu mało i poza tym piszę w nocy..

 

Wigilia.. cudowna, przy świecach, kolędy w różnych językach, wpadli niektórzy sąsiedzi z butelką wina i ciastem. Zrobiłem kapustę z grzybami, a Val stwierdziła, ze przerobi to na pierogi z kapustą i grzybami, mniam..

Jakieś ryby na sto sposobów, skorupiaki, bez mięsa zwierząt wyższych, bo to i po staremu wigilijnie, a parterowa kuchnia i tak jest wegetariańska. Na drugim pietrze ktoś robił mięsną kolację, ale tylko Latynosi zza Oceanu w tym gustowali.

Byliśmy razem, dzieciaki objadały się bakaliami i słuchały z otwartymi ustami kolęd (i śpiewały, i piszczały) i opowieści wigilijnych. Nie poszliśmy na Pasterkę, nie mamy telewizji, ale kto był zainteresowany, to przez net mógł obejrzeć Watykan.

 

Boże Narodzenie uraczyło nas wiatrem i deszczem, ale i tak poleźliśmy całym tabunem do Bazyliki, a potem nad Leman poszukać świątecznego nastroju, bo w kościele mszę odprawiał znowu kapłan Koreańczyk bardzo niewyraźnie wysławiający się po francusku, dekoncentrował.. tak, a skończyło się to „puszczaniem kaczek” przy pomocy otoczaków po tafli siekanego deszczem jeziora. Potem świąteczny obiad, znowu śpiewy i śmiech i tańce, aż do północy.

 

Lozanna jest miastem świątecznym, aż do polowy przyszłego tygodnia, a więc kto tam by myślał o Trzech Królach pod koniec grudnia.

Sylwester był szczególny, bo taki refleksyjny. Choć każdy się zarzekał, ze to tylko kartka w kalendarzu, to jednak pośród fajerwerków, huku petard i detonacji korków butelek z szampanem było i trochę łez, trochę smutku, nostalgii. Zaśpiewaliśmy i zatańczyliśmy nasza nostalgię, lecz w przyszłym tygodniu znowu obudza się demony biurokracji..

Zacznie się walka o byt..

 

cdn..

 

http://robertzjamajki.salon24.pl/512774,dom-opowiadanie-1 DOM (1)

http://robertzjamajki.salon24.pl/531966,dom-nowe-strony DOM (2)

http://robertzjamajki.salon24.pl/553630,dom-3 DOM (3)

 http://robertzjamajki.salon24.pl/555166,dom-4 DOM (4)

 

StanKubik&RobertzJamajki 

Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok Zapraszam na mój blog: https://robertzjamajkisite.wordpress.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura