Nie bezrefleksyjna zmiana ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową, lecz radykalne zmniejszenie rozmiarów przestrzennych obecnych okręgów wyborczych, w wyborach do parlamentu i odejście od absurdalnej zasady wystawiania tzw. podwójnej obsady miejsc mandatowych, usunie większość dysfunkcji polskiego systemu wyborczego. Taki oparty na małych okręgach wyborczych sposób wybierania - pogodzi zarówno oczekiwania zwolenników reprezentatywności proporcjonalnej, większościowej, a także terytorialnej. Poza tym znacznie zwiększy znaczenie kryterium jakości kandydatów. W procedurze głosowania sugestywna kolejność na listach nie będzie już odgrywać wiodącej roli, a centralni partyjni liderzy zmuszeni zostaną, aby sięgać po "najlepszych z najlepszych" i liczyć się z opiniami członków lokalnych struktur poszczególnych ugrupowań. Skończy się wyborcza "wędrówka kandydatów" i prymat tak zwanych "partyjnych jedynek", gdyż cały system stanie się o wiele bardziej czytelny, przejrzysty oraz zdecentralizowany, a decyzje wyborców świadome, logiczne i racjonalne.
Społeczna rozpoznawalność kandydatów, nie jest decydującym czynnikiem przy oddawaniu głosów, na tak zwane "partyjne jedynki", w obecnym systemie wyborczym. Rozstrzygające znaczenie posiada tu graficzne rozmieszczenie konkretnych nazwisk, na poszczególnych listach oraz wyborcza nieświadomość. Na "jedynkę" po prostu najłatwiej zagłosować, w sytuacji, gdy się nie wie na kogo głosować... Aby osiągnąć ten cel - dobra identyfikowalność społeczna wcale nie musi być potrzebna; aczkolwiek dużo może pomóc, choć z drugiej strony również i poważnie zaszkodzić...
Radykalne zmniejszenie struktur przestrzennych obecnych okręgów wyborczych, spowoduje ogromny wzrost społecznej rozpoznawalności poszczególnych kandydatów. Kolejność na wyborczych, partyjnych listach przestanie odgrywać kluczową rolę, a do głosu dojdzie kryterium jakości kandydatów. Głosowanie elektoratów określonych ugrupowań, przestanie być już odruchowym oraz ślepym rytuałem, a zacznie wówczas przybierać charakter o wiele bardziej przemyślanego, świadomego oraz racjonalnego procesu.
Aktualna ordynacja wyborcza do Sejmu, posiada dwie poważne wady. Po pierwsze tworzy niesamowicie wielkie okręgi wyborcze, a po drugie dopuszcza tak zwaną zasadę podwójnej obsady miejsc mandatowych przez poszczególne prtie, co przy dużych rozmiarach okręgów wyborczych prowadzi wprost do nieprawdopodobnej wręcz mnogości kandydatów. W rezultacie powstaje ogromne zamieszanie. Kampania wyborcza, jak i samo głosowanie odbywa się na wielkich terytorialnych przestrzeniach, a każde z ugrupowań może - dla przykładu w okręgu, gdzie jest do zdobycia dwadzieścia parlamentarnych mandatów - zgłosić do rywalizacji, aż czterdziestu pretendentów. W takich warunkach kandydaci, choćby niewiadomo jak się starali, to nie są w stanie dotrzeć do wyborców i przedstawić swoich sylwetek personalnych oraz programów. Z drugiej strony, wyborcy otrzymują w lokalach wyborczych - już nie karty - lecz grube książki do głosowania i nie wiedzą za bardzo na kogo oddać swój głos.
Beneficjentami takiego stanu rzeczy są tak zwane "partyjne jedynki". Ich ślepym łupem padają głosy wszystkich nieświadomych, niezorientowanych, a przede wszystkim niewtajemniczonych głęboko, w polityczne meandry wyborców, którzy - co prawda posiadają w jakimś stopniu sprecyzowane preferencje partyjne - ale nie wiedzą na kogo personalnie zagłosować, w ramach danej listy. W warunkach, gdy kampania wyborcza prowadzona jest na wielkich przestrzeniach, a na liście każdego z ugrupowań znajduje się po ok. czterdzieści nazwisk - wyborcy nie mają często nawet bladego pojęcia - że konkretna osoba ubiega się o parlamentarny mandat. Z kolei dokładne przeanalizowanie wszystkich kart do głosowania, mogłoby zająć nawet kilkadziesiąt minut. Nikt tak długo w lokalu wyborczym, nie zamierza przesiadywać... O wiele, więc łatwiej, wygodniej, a przede wszystkim szybciej zakreślić krzyżyk, przy pierwszej od góry pozycji. Wyborcy też są, w jakimś sensie konformistami, a takie krótkotrwałe rozwiązanie pozwala poważnie zaoszczędzić na czasie, jak również zwalnia z myślenia... W żadnym jednak razie, nie jest to wybór przemyślany, świadomy i racjonalny, lecz wprost przeciwnie: - odruchowy, przypadkowy oraz rytualny. Dzieje się tak dlatego, iż poziom społecznej rozpoznawalności, a także identyfikowalności poszczególnych kandydatów jest zazwyczaj bardzo mały.
Oczywiście na listach każdej partii, istnieje zawsze jakaś określona ilość dobrze znanych w swoich środowiskach lokalnych kandydatów, którzy dysponują walorem dobrej rozpoznawalności, ale jest ona niestety przestrzennie ograniczona i nie daje żadnych szans, na uzyskanie równomiernego poparcia, na obszarze całego okręgu wyborczego. Tymczasem "partyjne jedynki" - paradoksalnie właśnie często z powodu niskiej identyfikowalności oraz nieświadomości wyborców - otrzymują równomiernie głosy, w różnych częściach okręgu. W innym, bowiem przypadku kandydaci osobiście, w jakikolwiek sposób niezwiązani z określonym terenem, nie byliby w stanie zdobyć tam parlamentarnych mandatów, a tak się przecież niestety permanentnie dzieje. Przy wyborze z pierwszych miejsc partyjnych list społeczna rozpoznawalność, nie jest, bowiem koniecznym warunkiem i raczej odgrywa drugorzędne znaczenie. Wprawdzie najczęściej staje się pomocna, ale zdarzają się również i sytuacje, w których może poważnie zaszkodzić danemu kandydatowi.Kazusy słabo rozpoznawalnego w wielkopolsce Konrada Szymańskiego z PiS, który zdobył mandat eurodeputowanego, a z drugiej strony dobrze rozpoznawalnego na podkarpaciu Mariana Krzaklewskiego z PO, który przegrał wewnątrzpartyjną rywalizację.
Kluczowymi, bowiem oraz pierwszorzędnymi czynnikami konstytuującymi przewagę, tak zwanych "partyjnych jedynek" nad pozostałymi (najczęściej lokalnymi) kandydatami, są w pierwszej kolejności uprzywilejowane pozycje na listach, statystyczna prawidłowość, rachunek prawdopodobieństwa, a zaraz potem wyborcza nieświadomość głosujących, automatyzm i odruchowość samego aktu głosowania, konformiz oraz wygodnictwo wyborców, jak również bardzo niska, a przede wszystkim nieproporcjonalna identyfikowalność osób ubiegających się o parlamentarne funkcje, wśród elektoratów poszczególnych ugrupowań, na terenie danej przestrzeni wyborczej.
Dla przykładu w województwie wielkopolskim utworzono okręg wyborczy, w którego strukturę wrzucono do jednego worka, tak różnorodne oraz niespójne geograficznie terytoria powiatów, jak gnieźnieńskiego, wrzesińskiego, śremskiego, średzkiego, słupeckiego, konińskiego, tureckiego i kolskiego. Kandydaci z Gniezna są ze zrozumiałych względów, w ramach swojego rodzimego obszaru dobrze rozpoznawalni, co przesądza, iż otrzymają raczej świadome, racjonalne poparcie wyborcze od swojego lokalnego elektoratu, jednak zajmując dalsze miejsca na partyjnych listach - nie posiadają właściwie jakichkolwiek szans, na uzyskanie przekonywującej liczby głosów, w innych częściach tego samego okręgu wyborczego i na odwrót. Z kolei zaś "partyjne jedynki" przechwycą, w największym stopniu głosy tych wszystkich, którzy nie wiedzą na kogo personalnie zagłosować, lecz to w zupełności wystarczy do wygrania rywalizacji, w ramach konkretnego ugrupowania z kandydatami z dalszych pozycji.
Kalkulacja statystyczna, która za tym przemawia jest bardzo prosta. W okręgu wyborczym, obejmującym swym zasięgiem trzy tysiące Obwodowych Komisji Wyborczych - wystarczy, w każdej takiej jednostce (przy założeniu, iż wystąpi bardzo wysoka frekwencja), uzyskać po zaledwie dwadzieścia głosów, aby przelicytować wszystkich pozostałych konkurentów z partyjnej listy i zdobyć parlamentarny mandat. Przy zaś niskiej frekwencji, takich głosów, otrzymanych od wyborców w najmniejszych punktach wyborczych - może wystarczyć nawet pięć.
Lokalni kandydaci, ponieważ są na swoim terenie dobrze identyfikowalni, dysponują, więc poparciem przemyślanym, świadomym oraz racjonalnym, ale nierównomiernym i przestrzennie ograniczonym, tymczasem zaś tak zwane "partyjne jedynki" - uzyskują zazwyczaj głosy w sposób odruchowy, automatyczny, przypadkowy, a także nieracjonalny od osób, które w ramach listy nie wiedzą na kogo personalnie oddać swój głos, lecz ich poparcie rozkłada się równomiernie oraz proporcjonalnie, co na wielkich przestrzeniach wyborczych wystarcza, aby osiągnąć najlepszy wynik, spośród wszystkich pozostałych pretendentów określonego ugrupowania, a w rezultacie zdobyć parlamentarny mandat. Na tym polega przewaga "jedynek" i ten wielki wyborczy paradoks.
Aktualny system wyborczy, zdecydowanie faworyzuje "partyjne jedynki" nad wszystkimi innymi kandydatami, a pierszoplanowe znaczenie przyznaje - nie jakości osób ubiegających się o wybór na parlamentarną funkcję, ale zwykłej kolejności na wyborczych listach; nie rozpoznawalności, a w praktyce jej brakowi; nie czynnikom racjonalnym, a przypadkowym, irracjonalnym i rytualnym. Głosowanie na "partyjne jedynki" staje się, w warunkach wielkich okręgów wyborczych oraz ogromnej mnogości kandydatów - niebezpiecznym rytuałem, jak równieź zabobonem.
Centralnych partyjnych liderów, fakt ten inspiruje do arbitralnych rozstrzygnięć oraz manipulacji. Wprowadza centralistyczne praktyki, a także mechanizmy. Destruktywnie wpływa na cały partyjny system, ogranicza społeczną partycypację w demokracji i zniechęca ludzi do polityki. Ignoruje wolę, postulaty oraz oczekiwania lokalnych środowisk politycznych. W sytuacji, gdy na pierwszym miejscu partyjnej listy wystarczy umieścić obojętnie kogo i jest bardzo prawdopodobne, iż uzyska on parlamentarny mandat, pojedyńczy głos wyborcy traci na znaczeniu. Mechanizm taki nasuwa poważne pytanie - czy proces głosowania, przebiegający według sugestywnego klucza kolejności na liście oraz wewnątrzpartyjnego parytetu posiada wolny, demokratyczny walor, skoro sam sposób ustalania kolejności na listach jest centralistyczny i dalece niedemokratyczny...? Poza tym, system wyborczy, w którym dominują wielkie okręgi może okazywać się terytorialnie krańcowo niereprezentatywny, no bo w jaki sposób parlamentarzysta mieszkający na przykład w Śremie ma reprezentować wyborców z Koła, Konina, czy Turku?! Taka zawiła logika parlamentarnej reprezentacji jest bez sensu!
Radykalne odejście, od wielkich okręgów wyborczych przede wszystkim zdecydowanie poszerzy obszary demokracji oraz samorządności. W poważnym stopniu przyczyni się do likwidacji, istniejących wciąż różnego rodzaju centralistycznych determinant, przyzwyczajeń i mechanizmów. Wzmocni podmiotowość wyborców, a także procesy budowania społeczeństwa obywatelskiego. Zwiększy zainteresowanie polityką, jak również zdyminazuje partyjną aktywność oraz oddolne inicjatywy. Poziom zjawiska partycypowania w demokracji, stanie się o wiele większy. Zapewniona zostanie harmonia instytucjonalna Państwa - struktury wyborcze będą adekwatne wobec administracyjnych. Obecne okręgi wyborcze nie odpowiadają, bowiem ani województwom, ani powiatom. Cały system polityczny uzyska, tak pożądane przecież walory jasności, przejrzystości oraz czytelności. Gdy wyborcza gra będzie prowadzona na mniejszych przestrzeniach, automatycznie zmniejszy się liczba osób ubiegających się o parlamentarne funkcje, a wówczas automatycznie dojdzie do wzrostu ich identyfikowalności oraz rozpoznawalności. Decydującą rolę zacznie odgrywać, nie sugerująca personalny wybór kolejność na partyjnych listach, lecz kryterium jakości kandydatów. Centralni liderzy poszczególnych ugrupowań, jeżeli będą chcieli uzyskiwać dobre wyborcze wyniki, będą zmuszeni sięgać po popularnych, cenionych oraz szanowanych na dole działaczy, a przede wszystkim liczyć się z głosem lokalnych środowisk. Z drugiej zaś strony - politycy sprawujący parlamentarne mandaty, a także pretendenci do podobnych funkcji, zmuszeni zostaną do zabiegania o poparcie wśród szeregowych członków określonych partii, a nie protekcję centralnych przywódców. W takim systemie, uda się pogodzić zarówno oczekiwania zwolenników ordynacji większościowej jak i proporcjonalnej, ale przede wszystkim - co najważniejsze - radykalnie zwiększyć reprezentatywność wyborczą oraz terytorialną. W praktyce, więc wszyscy na tym bardzo skorzystają; wszyscy poza centralnymi partyjnymi liderami, którzy nie będą mogli już w tak dowolny, arbitralny, a także autorytarny sposób kombinować i manipulować przy ustalaniu wyborczych list.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości