Kurier z Munster Kurier z Munster
132
BLOG

"JOW-y", to system dla oligarchów!

Kurier z Munster Kurier z Munster Rozmaitości Obserwuj notkę 57

    Zwolennicy tak zwanej ordynacji większościowej oraz jednomandatowych okręgów wyborczych, nawet nie zdają  sobie sprawy z jak wielkim "igrają ogniem" oraz jak wielkie niebezpieczeństwo mogą na Polskę sprowadzić. Zastosowanie takiego systemu wyłaniania parlementarnej reprezentacji, to bowiem tylko "woda na młyn" dla  wszelkiej maści "Palikotów", "Stokłosów" i różnego rodzaju innych lokalnych notabli, uzależniających od siebie małe, miejscowe społeczności. Wszelako, w warunkach jednomandatowych okręgów wyborczych znacznie wzrośnie liczba politycznych patologii, decydującym czynnikiem stanie się pieniądz, a wyborców można będzie sobie - nawet w całkowicie dosłownym znaczeniu - kupić, podporządkować, czy zmanipulować. Mówiąc w przenośni - wyborcza urna zacznie spełniać rolę  "skarbonki", do której zamiast kart do głosowania wrzuca się pieniężne banknoty. "JOW-y", to najkrótsza z możliwych droga do wręcz całkowitej "palikotyzacji polityki", a także powszechnej  oligarchizacji życia publicznego.  Czy tego naprawdę chcemy...?! 

 

       Polsce jest potrzebna nie jednomandatowa ordynacja wyborcza, mogąca doprowadzić do całkowitego "odpolitycznienia" procesu głosowania oraz poważnego rozregulowania mechanizmów wyłaniania parlamentarnej reprezentacji, lecz ordynacja proporcjonalna z pewnymi cechami jednomandatowej. Najbardziej racjonalne rozwiązanie można, bowiem uzyskać tylko w ramach obowiązującego systemu proporcjonalnego. Musi jednak zostać przeprowadzona jego głęboka i dalekoidąca korekta, w taki sposób aby liczby otrzymywanego przez poszczególne komitety poparcia były dokładnie adekwatne, w stosunku do podziału parlamentarnych mandatów, a w procesie głosowania oprócz partyjnych preferencji, wyborcy brali również pod uwagę osobiste walory kandydatów. Zatem właściwa teza powinna zostać postawiona tak: - nie jednomandatowa ordynacja wyborcza, a proporcjonalna ordynacja wyborcza; nie jednomandatowe okręgi wyborcze, a powiatowe okręgi wyborcze.       

 

       Trzeba dążyć do takiego systemu wyborczego, w którym pojedyńcza decyzja wyborcza będzie dokładną wypadkową (pewnym poznawczym kompromisem) politycznych preferencji oraz jakości konkretnego kandydata, czyli dwóch najważniejszych czynników -  politycznego i personalnego. Mówiąc innymi słowy; wyborca w swym akcie głosowania powinien łączyć, zarówno poparcie dla określonej partii, jak również danej osoby. 
      Fakty są następujące: Podział mandatów poselskich w skali całego kraju zadośćuczyni - i to w sposób niezwykle precyzyjny - wymogowi proporcjonalności politycznej, natomiast ustanowienie małych okręgów wyborczych - pozwoli na o wiele większe niż dotychczas uwypuklenie kryterium jakości kandydata. Taki wszechstronny model wyborczy, powinien zaspokoić równocześnie oczekiwania zwolenników ordynacji większościowej, jak i proporcjonalnej, a przede wszystkim zdecentralizować oraz ustabilizować cały polityczny system.

 

***

 

 

        Wbrew forsowanej przez różnego rodzaju znawców wyborczej materii opozycji, wcale nie jesteśmy skazani na - z jednej strony ordynację większościową, a z drugiej proporcjonalną. Taka alternatywa jest, bowiem fałszywa, a obydwa rozwiązania biegunowo skrajne. Możliwe jest przyjęcie wariantu kompromisowego - mocno odwołującego się do lokalnej demokracji oraz wiernie oddającego realną organizacyjną, a nie tylko - jak bywało to dotychczas - głównie  propagandową (czy używając nowoczesnej terminologii - "pijarowską") siłę poszczególnych graczy na politycznej scenie, jednakże przede wszystkim godzącego w sobie, w dużym stopniu sympatie partyjne z personalnymi. Na czym polega meritum sprawy?! 
       Otóż w systemie większościowym - szczególnie, w jego jednomandatowej wersji - mamy do czynienia z deprecjonowaniem czynnika politycznego na rzecz personalnego. W logice tego modelu wyłaniania parlementarnej reprezentacji - kryteria takie, jak popularność konkretnych ugrupowań, poziom społecznego poparcia jakim one dysponują, czy atrakcyjność przedstawianych przez nie programów - muszą ustąpić palmy pierwszeństwa czynnikowi personalnemu. Na czołowy plan wysuwają się walory osobowe danego kandydata, jego wiedza, doświadczenie, a także finansowe oraz organizacyjne możliwości. W rezultacie dochodzi do nadmiernej personifikacji wyborów i ich "odpolitycznienia". Różnego rodzaju egzotyczni, czy nawet ekscentryczni lokalni notable, bądź prominenci; posiadający jadnakowoż materialne zaplecze oraz instrumenty i możliwości do skutecznego działania; otrzymują tudzież do rąk sporą liczbę "atutowych asów", a co się z tym wiąże mogą pozapolityczne uwarunkowania przekuwać w zwycięstwo. Niegdysiejszy pilski senator Henryk Stokłosa, który potrafił zdobyć parlamentarny mandat nawet w okolicznościach totalnej dominacji "Solidarności", czy w późniejszych latach SLD - jest tego najlepszym przykładem i zarazem chyba przestrogą. Ostateczny rezultat tak określonych reguł gry może dalece odbiegać od rzeczywistych partyjnych preferencji, a wyłoniona, wedle takich zasad poprzez głosowanie parlementarna emanacja, nie spełniać ważnych przecież rygorów reprezentatywności politycznej.
       Zwolennicy tak zwanej ordynacji większościowej oraz jednomandatowych okręgów wyborczych, nawet nie zdają  sobie sprawy z jak wielkim "igrają ogniem" oraz jak wielkie niebezpieczeństwo mogą na Polskę sprowadzić. Zastosowanie takiego systemu wyłaniania parlementarnej reprezentacji, to bowiem tylko "woda na młyn" dla  wszelkiej maści   "Palikotów", "Stokłosów" i różnego rodzaju innych lokalnych notabli, uzależniających od siebie małe, miejscowe społeczności. Wszelako w warunkach jednomandatowych okręgów wyborczych znacznie wzrośnie liczba politycznych patologii, decydującym czynnikiem stanie się pieniądz, a wyborców można będzie sobie - nawet w całkowicie dosłownym znaczeniu - kupić, podporządkować, czy zmanipulować. Mówiąc w przenośni - wyborcza urna zacznie spełniać rolę "skarbonki", do której zamiast kart do głosowania wrzucaca się pieniężne banknoty. "JOW-y",  to najkrótsza z możliwych droga do wręcz całkowitej "palikotyzacji polityki", a także oligarchizacji życia publicznego. Czy tego naprawdę chcemy...?! 
        Co zaś tyczy się systemu proporcjonalnego, funkcjonującego w warunkach wielkich okręgów wyborczych, to zbyt bardo bagatelizuje on z kolei kryteria jakościowe kandydatów, przy jednoczesnej absolutyzacji znaczenia partyjnych sympatii. Główną determinantą dokonywanego wyboru stają się polityczne preferencje. Wymiar personalny jest zaś krańcowo zmarginalizowany, zbliżając się do granic absurdalnego minimum. Gdy wybory odbywają się na wielkich terytorialnych przestrzeniach, to poziom społecznej rozpoznawalności jest bardzo mały, przez co i walory osobowe nie odgrywają właściwie jakiejkolwiek roli. Sytuacja taka - wbrew pozorą oraz przyjmowanym powszechnie schematom myślowym - uniezależnia końcowy wynik wyborczy od realnej siły poszczególnych ugrupowań. Rozmiary społecznego poparcia, przybierają wówczas bardziej postać "socjotechnicznej abstrakcji" niż materialnej, obiektywnej płaszczyzny i są, w o wiele większym stopniu - funkcją różnego rodzaju propagandowych (pijarowskich) zabiegów niż strukturalnego zaplecza, sprawności organizacyjnej, czy jakości kadrowej określonych partii.  Centralnym partyjnym liderom daje to asumpt do centralizowania podległych sobie struktur, a także narzucania w sposób odgórny lokalnym instancjom ślepo lojalnych wobec siebie kandydatów, przez co centralizuje się, jak również klientyzuje cały polityczny oraz instytucjonalny system.
        W polskiej rzeczywistości, proporcjonalny model wyborczy posiada jeszcze jeden wielki mankament. Otóż zachodzi w nim wewnętrzna niespójność i asymetria wyborczych wymiarów. Z jednej strony, procedury, zarówno samego głosowania, jak i podziału parlamentarnych mandatów - dokonuje się na szczeblu, tak zwanych okręgów, lecz z drugiej końcowe wyniki wyborcze ustalane są łącznie, na poziomie całego kraju. Niekonsekwencja ta, a przede wszystkim brak logiki w postępowaniu powoduje, iż ostateczny przydział miejsc w Sejmie jest czasami dalece nieadekwatny wobec otrzymanego, przez konkretne ugrupowania społecznego poparcia i może prowadzić do kuriozalnych sytuacji, iż dana partia, w jednych wyborach zmniejszając swój wynik - otrzyma więcej foteli w parlamencie, a w następnych, przy zdecydowanie lepszym wyniku - mniej, albo w krańcowo skrajnym przypadku, że ugrupowanie "A" zdobędzie większą liczbę głosów od ugrupowania "B"  a  uzyska mniej mandatów i na odwrót. Niestety jest całkiem realne, iż przy wyrównanych rezultatach wyborczych oraz bardzo nietypowym rozkładzie głosów w poszczególnych okręgach - ten paradoksalny scenariusz może się kiedyś przytrafić.
        Idealny system wyborczy to taki, w którym każdorazowa decyzja wyborcza będzie w równym stopniu funkcją, zarówno partyjnych preferencji, jak i jakości konkretnego kandydata, a uzyskana przez daną partię wielkość parlamentarnego zaplecza - wprost proporcjonalna do poziomu jej społecznego poparcia. Polityczna reprezentacja musi być dokładną emanacją wyborczego wyniku; czyli mówiąc innymi słowy: - dwa razy dwa musi zawsze się równać cztery...! Doprowadzić mogą do tego jedynie dwie przeciwstawne operacje: - Po pierwsze maksymalna globalizacja przestrzeni podziału mandatów i stosowanie prostego matematycznego algorytmu, na najbardziej ogólnej z możliwych skali; a po drugie lokalizacja wyborczych struktur, w ramach których dokonują się procedury zgłaszania poszczególnych kandydatów, a przede wszystkim głosowania.
       Przesunięcie mechanizmu podziału mandatów na poziom kraju spowoduje, iż na zawsze będzie wiadomo, iż komitet wyborczy, który zdobędzie pięćdziesiąt, dwadzieścia czy dziesięć procent społecznego poparcia -otrzyma równo tyle samo miejsc w Sejmie. Polityczna reprezentacja uzyska, w takich warunkach walor ogromnej i niepodważalnej wręcz reprezentatywności, a kuriozalne wyborcze paradoksy, nie będą się już tak często zdarzały.
      Z kolei radykalne zmniejszenie rozmiarów przestrzennych okręgów wyborczych przyczyni się do automatycznej redukcji ilości kandydatów, na listach określonych ugrupowań. Kampanie wyborcze oraz procesy głosowania będą odbywały się na mniejszych obszarach terytorialnych. W ferworze tych przemian, dojdzie do olbrzymiego wzrostu społecznej rozpoznawalności osób ubiegających się o parlamentarne mandaty, co  znowuż wtórnie zaowocuje wzrostem znaczenia kryterium personalnej jakości konkretnych kandydatów. Centralni partyjni liderzy, nie będą mogli już tak dowolnie i arbitralnie forsować, na lokalny poziom swoich faworytów oraz narzucać ich demokratycznej, partyjnej większości, gdyż wtedy, w ramach powszechnych wyborów, mieliby oni ograniczone szanse na osiągnięcie końcowego sukcesu. Wręcz przeciwnie - zostaną oni zmuszeni do liczenia się z opiniami lokalnych instancji, a także partyjnych dołów. Wyniki wyborcze osiągane prze poszczególne komitety, nie będą już tylko "socjotechnicznymi abstrakcjami" i dziełem propagandowych umiejętności spin-doktorów, lecz staną się efektem realnej siły danych ugrupowań, w tym przede wszystkim wyznacznikami tak ważnych zmiennych, jak liczebności struktury określonego stronnictwa, jakości jego kadr, czy dynamiki oraz sprawności organizacyjnej.
        W takich warunkach demokracja zejdzie na dół, a cały system  automatycznie się zdecentralizuje. Dojdzie do dużego wzrostu podmiotowości lokalnych społeczności, które otrzymają możliwość oddolnego wpływania na kształt swojej parlamentarnej reprezentacji, w równym stopniu wedle kryteriów politycznych oraz personalnych. W Państwie zapanuje bardziej harmonijny układ instytucjonalny. Struktury wyborcze, staną się wreszcie paralelne wobec administracyjnych. Współpraca pomiędzy określonymi ogniwami samorządu terytorialnego, szczeblami administracji kraju, jak również parlamentarzystami - zacznie przybierać o wiele łatwiejsze formy. Analogicznie i wypracowywanie różnego rodzaju dalekosiężnych programów, czy koncepcji rozwoju regionalnego uzyska prostsze, a przede wszystkim bardziej skoordynowane procedury. Uzgadnianie wzajemnych interesów, a także postulatów - nie będzie już tak skomplikowanym oraz karkołomnym procesem jak dotychczas. W stopniu nieporównywalnym z obecnym stanem ożywi się lokalne partyjne działanie, nastąpi aktywizacja polityczna prowincji, a przede wszystkim dojdzie do poważnego wzrostu roli oraz znaczenia oddolnych inicjatyw. Skuteczniejsze, a zwłaszcza bardziej realne stanie się rozliczanie wszystkich poczynań parlamentarnych przedstawicieli, szczególnie w kontekście weryfikowania ich dorobku. Polityka zacznie być wreszcie czytelna, jasna i przejrzysta, a decyzje wyborców przemyślane, świadome oraz racjonalne.
        Optymalny system wyborczy dla Polski, to taki model, w którym procedury zgłaszania list kandydatów poszczególnych partii, kampania wyborcza, jak również głosowania będą się odbywały na dole, a podział parlamentarnych mandatów na górze. Mechanizmy proporcjonalne nabierają sensu jedynie wówczas, gdy matematyczne algorytmy przydzielania miejsc w Sejmie - są stosowane w skali kraju, a nie jak odbywało się to, do tej pory - w okręgach. W pierwszej kolejności należy rozstrzygnąć, na poziomie ogólnokrajowym - ile parlamentarnych foteli zdobędzie dane ugrupowanie, następnie wewnętrznie w ramach tych ugrupowań porównać wyniki ich list okręgowych i przeliczyć je na konkretne mandaty, a dopiero na samym końcu ustalić, którzy dokładnie kandydaci staną się parlamentarzystami.
        Podział mandatów na najbardziej ogólnej przestrzeni wyborczej, przybliży cały system do ideału proporcjonalności, tymczasem zaś głosowanie w małych okręgach wyborczych - z jednej strony dowartościuje znaczenie kryterium jakości kandydata, a więc tak zwanego czynnika personalnego, a z drugiej zwiększy rolę siły lokalnych struktur danej partii oraz jej sprawności organizacyjnej, we wpływaniu na osteteczny wyborczy rezultat . Polsce są najbardziej potrzebne - nie "JOW-y",  lecz "POW-y":  czyli nie Jednomandatowa Ordynacja Wyborcza, a Proporcjonalna Ordynacja Wyborcza; nie Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, a Powiatowe Okręgi Wyborcze. Koniec, kropka!

 

Romano Manka-Wlodarczyk

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (57)

Inne tematy w dziale Rozmaitości