Czy w dwadzieścia lat od momentu rozpoczęcia w Polsce przemian polityczno-ustrojowych dopracowaliśmy się autentycznej gospodarki wolnorynkowej?! Na zachodzie Europy, gdy towar leży na półkach więcej niż jedną dobę, to natychmiast jest przeceniany. W Polsce zaś prędzej zgnije, zapleśnieje, a i tak jego cena nie ulegnie zmianie. Na zachodzie Europy konsument jest Panem, traktuje go się zawsze jako podmiot; w Polsce natomiast jest zinstrumentalizowanym przedmiotem, uważa go się za frajera, bądź „jelenia”, od którego tylko należy wyłudzić pieniądze.
„Spleśniały” kapitalizm, to taki model gospodarczy, w którym wszystkie podstawowe dla niego definicyjne pojęcia i desygnaty znaczeniowe ulęgają przeterminowaniu, przewartościowaniu, a dosadniej rzecz ujmując skrajnemu wypaczeniu, „fermentowi” oraz „spleśnieniu”. Polska gospodarka, nie opiera się na takich samych regułach, co rozwinięte gospodarki Stanów Zjednoczonych, Azji, czy zachodniej Europy. Nie zbudowano drugiej Irlandii! Nie zbudowano nawet drugich Niemiec, Francji, czy Hiszpanii! Podstawowa zasada systemu wolnorynkowego, czyli wolna konkurencja, w praktyce nie działa: przetargów wcale nie wygrywają najlepsi, tylko Ci, którzy mają najlepsze układy, a producenci wcale nie ścigają się z obniżaniem cen swoich towarów. Nie licytują ich w dół . Wprost przeciwnie – wolą umówić się między sobą, dogadać zakulisowo, niż być konkurencyjni wobec konsumentów.
Przypomina mi się taka zabawna sytuacja sprzed kilku lat. Jeden z moich znajomych – Jasiu (tak w rzeczywistości ma na imię), właściciel małego punktu z lodami, w niewielkim, prowincjonalnym mieście, mówi do mnie pewnego razu tak: – „muszę jechać do mojego konkurenta ustalić o ile podwyższamy cenę lodów”. W miejscowości, w której działa się cała ta akcja znajdowało się tylko dwóch handlarzy lodów. Gdyby Jasiu nie konsultował podwyżki ceny ze swoim konkurentem, to ten drugi prawdopodobnie by ceny lodów nie podwyższył, a konsumenci mieli możliwość wyboru. Jasiu woli jednak negocjować cenę ze swoim konkurentem, gdyż bardziej opłaca mu się podzielić rynkiem i utrzymać dotychczasowe status quo, niż wchodzić w kolizję interesów z innym przedstawicielem tej samej branży. Poziom ustalonej ceny nie jest, więc w tym przypadku efektem działania mechanizmów wolnego rynku i konkurencji, a wręcz przeciwnie braku działania mechanizmów wolnego rynku i konkurencji. Jest konsekwencją zmowy pomiędzy konkurentami. Konkurenci wolą się umówić pomiędzy sobą, niż walczyć poprzez obniżanie ceny o konsumenta. Konsument i tak będzie musiał zapłacić z góry narzuconą przez producentów, czy handlarzy cenę, gdyż w praktyce nie ma innego wyboru. Handlarze zaś, czy producenci i tak zarobią tyle ile chcieli, a nie podejmując rzeczywistej, autentycznej konkurencji zapewniają sobie bezkolizyjne prowadzenie swoich własnych interesów. Traci natomiast, jak zwykle tylko konsument, który musi zapłacić z góry narzuconą cenę i w ten sposób „okrada” się go z pieniędzy.
W małych miastach ceny lodów, hamburgerów, hot dogów, piwa, czy wszelkich innych towarów kształtują się mniej więcej na tym samym poziomie. Analogiczna sytuacja ma (czy jeszcze do niedawna miała) miejsce w przypadku dużych sektorów gospodarczych: – usług telekomunikacyjnych, bankowych, czy motoryzacyjnych. Chodzi o to, aby nie skazywać się na niepotrzebną walkę, nie konkurować, nie obniżać cen, tylko umówić się i „łupić” – ile tylko wlezie – pieniądze od konsumenta. Producentom oraz handlarzom w Polsce radykalnie pomyliły się pojęcia, gdyż cenę powinni oni negocjować przede wszystkim z wolnym rynkiem, ze swoimi klientami i konsumentami, a nie pomiędzy sobą z konkurencją. W zdrowej gospodarce rynkowej z konkurencją należy nie negocjować cenę, a licytować się nią…
W odniesieniu do istniejącego w Polsce systemu gospodarczego, używa się powszechnie określenia gospodarka rynkowa, czy kapitalistyczna. Przywołuje wzorce oraz mechanizmy funkcjonujące na zachodzie Europy, Azji, czy w Stanach Zjednoczonych. Dokonuje typologicznych porównań. To jednak skrajne pomylenie terminów. Nic takiego, bowiem, co by bynajmniej przypominało gospodarkę wolnorynkową, czy kapitalistyczną, w Polsce przez dwadzieścia lat nie zbudowano... Wręcz przeciwnie – stworzono coś, co by można określić mianem postsocjalizmu lub „spleśniałego”, „przeterminowanego” kapitalizmu, w odniesieniu do przeterminowanych towarów, leżących na sklepowych pułkach i nie zmieniających swojej ceny. Na zachodzie Europy konkurenci, konkurują ze sobą; towar, który zalega na sklepowych pułkach więcej niż jedną dobę, natychmiast ulega przecenie; można go nawet kupić, wziąć do domu, a następnie odnieść spowrotem i oddać, gdy się nie podoba, bądź też nie spełnia konkretnych oczekiwań. Gospodarka wolnorynkowa, to bowiem taki system, gdzie ceny ustala wolny rynek oraz zasada wolnej konkurencji, a nie zakulisowe negocjacje pomiędzy producentami, czy handlarzami. To taki model, w którym konsumenci są zawsze podmiotem, ale nigdy przedmiotem. Polska gospodarka przypomina zaś obecnie bardziej patologiczne systemy Ameryki Południowej, niż Stanów Zjednoczonych, czy zachodniej Europy. W Brazylii, Kolumbii, czy Wenezueli producenci woleli nawet spalić swoje towary, niż obniżyć ich cenę dla konsumentów. Bez reguł autentycznej, rzeczywistej konkurencji prawdziwa gospodarka wolnorynkowa nie może istnieć.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka