Wyobraźmy sobie hipotetycznie, że Jarosław Kaczyński zostaje prezydentem. Scenariusz taki jest całkiem realny. Co wtedy? Konstytucja zabrania bycia prezydentem partyjnym. Połączenie funkcji prezydenta i lidera partii jest niemożliwe. Niezgodne z politycznym obyczajem. Tymczasem ktoś musi poprowadzić PiS do wyborów parlamentarnych w 2011 roku.
Jarosław Kaczyński posiada realne szanse, aby zostać prezydentem. Aby być jednak prezydentem efektywnym, inaczej mówiąc, aby wyjść poza konwencję „pałacu i żyrandoli” musi zbudować swoje zaplecze polityczne, mające dodatkowo wpływ na decyzje wykonawcze i proces stanowienia prawa. A więc nieuchronne jest zwycięstwo w najbliższych wyborach parlamentarnych. I to jeszcze najlepiej zwycięstwo przekonujące na tyle, aby samodzielnie rządzić, a najlepiej uzyskać tak zwaną zdolność konstytucyjną. Abstrahuję w tej chwili od realności tych wariantów, koncentrując się na samej tylko pragmatyce politycznej.
Wygrywając wybory prezydenckie Jarosław Kaczyński przynajmniej formalnie zostawia partię. W PiS-e rozpoczyna się klasyczna dla podobnych przypadków walka o schedę po przywódcy. Poszczególne frakcje zaczynają forsować swoich liderów. Prowadzone są podjazdowe wojny i rywalizacja o władzę.
A PiS, aby myśleć o parlamentarnej wiktorii w 2011 rok musi zachować jedność i mieć na swoim czele polityka o zbliżonej wyrazistości i popularności, co Jarosław Kaczyński. Jedyną taką osobą jest były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Ziobro mógłby dać gwarancję na dobry wynik. Dziś już jednak wiadomo, że Kaczyński mu raczej nie zaufa, w obawie przed utratą pozycji lidera tego nurtu ideologicznego, a co najmniej koniecznością dzielenia się władzą z kimś o dość silnej, niezależnej pozycji.
Ewentualne zatem zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w zbliżających się wielkimi krokami wyborach prezydenckich może być dla jego formacji politycznej znacznie większym problemem niż sama porażka. I w obecnym porządku konstytucyjnym skażać go na rolę, której on sam nie jest w stanie ścierpieć.
Ale Jarosław Kaczyński ma na takie sytuacje przećwiczony wariant taktyczny, który pewnie i w przypadku prezydenckiej elekcji chciałby uskutecznić. Kartą, którą wyciągnie z tali jest Adam Lipiński, polityk ślepo spolegliwy wobec Kaczyńskiego i nie będący w stanie mu zagrozić. Jednak PiS na czele z Lipińskim nie jest również w stanie zagrozić nikomu. A tu prężcież trzeba wygrać wybory parlamentarne.
Namaszczenie Lipińskiego prezesem partii wywoła wewnętrzne spory i skaże to ugrupowanie na utratę wyrazistości i dynamiki politycznej. Tak słabego prezesa nikt nie będzie poważnie traktował. Potencjalnie liderem PiS-u mogłaby się stać Joanna Kluzik-Rostkowska. Jednak jej również Jarosław Kaczyński raczej nie uwierzy. Wzmocniona jego wyborczym sukcesem stałaby się zbyt bardzo niezależna. Dlatego prędzej pójdzie razem z Kaczyńskim do Pałacu Namiestnikowskiego niż obejmie stery partii.
Żaden inny polityk nie wchodzi w grę. Poncyliusz ma swoje własne ambicje. Kamiński i Bielan są nieźle wygadani, ale brak im politycznej przebojowości, poza tym ich społeczny odbiór jest katastrofalny.
Jedynymi politykami, którym Jarosław Kaczyński zawsze ufał był jego brat Lech oraz wiceprezes PiS Adam Lipiński. Pierwszy scenariusz z wiadomych przyczyn nie wchodzi już w grę, drugi z taktycznego punktu widzenia może okazać się samobójstwem. Dlatego zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich jest dla niego, jak i dla jego obozu politycznego problematyczne. Chyba, że cała ta kampania prezydencka stanowi jedynie prolog do batalii parlamentarnej w 2011 roku.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka