Kurier z Munster Kurier z Munster
642
BLOG

Komu wysoka frekwencja pozwoli złapać wiatr w żagle?

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 1

Pokaż profilWielu publicystów bezrefleksyjnie głosi pogląd jakoby wysoka frekwencja wyborcza miała działać na rzecz Platformy Obywatelskiej a niska na rzecz PiS, czyli niejako, że wraz ze wzrostem frekwencji rosną również szanse PO zaś maleją PiS-u. Jest to jedna z najczęściej powtarzanych w przestrzeni publicznej tez, opierająca się na daleko idącym uproszczeniu i nie mająca jakiegokolwiek socjologicznego uzasadnienia.


Wszystko zależy od tego w jaki sposób spojrzymy na osoby, które nie biorą udziału w wyborach. Należy postawić pytanie – kim są Ci ludzie (?) – i spróbować na nie miarodajnie odpowiedzieć. W gruncie rzeczy, na poziomie ogólnym możliwe są dwie takie interpretacje.


Naturalna próba

Pierwsza odwołuje się do prawa proporcjonalności. Można ją również nazwać teorią naturalnej próby. W tym ujęciu osoby, które odmeldowują się przy wyborczych urnach stanowią swego rodzaju spontaniczną, naturalną próbę całego społeczeństwa. Ich zachowanie jest funkcją trendu, który funkcjonuje w ramach całej populacji. Są oni reprezentatywni dla wszystkich uprawnionych do głosowania. Jak łatwo się zorientować, przy takim założeniu zachodzi pewna paralelność wyborczych tendencji. Preferencje polityczne wśród tych, którzy nie uczestniczą w wyborach rozkładają się tak samo, albo przynajmniej podobnie, jak u osób aktywnych wyborczo. Teoria naturalnej próby logicznie prowadzi więc do wniosku, że przyjmując hipotetyczny wzrost frekwencji rezultaty uzyskiwane przez poszczególne partie, uczestników politycznej gry powinny być takie same, jak w czasie zinstytucjonalizowanej wyborczej weryfikacji – ani znacząco wyższe, ani znacząco niższe. Według takiego założenia wraz ze wzrostem frekwencji szanse wyborcze Platformy Obywatelskiej nie rosną a PiS-u nie maleją. Są dokładnie takie same.


Bierni kontestatorzy

Ale uprawniona jest również druga interpretacja, drugie takie analityczne spojrzenie. W tym przypadku można posłużyć się terminem populacji biernie kontestującej. Ci, którzy pozostają w domu – używając popularnej metafory – głosują nogami. Tak jak można mówić o determinacji pójścia na wybory, głosowania na określoną partię, tak również można mówić o determinacji pozostania w domu. Pewne osoby po prostu kwestionują cały system polityczny, a wyrażana przez nie kontestacja ma charakter bierny, dokonuje się poprzez swego rodzaju alienację.

Według rozmaitych badań socjologicznych istnieje 30 proc. populacja społeczna, która jest niemobilizowalna wyborczo. To znaczy, że osoby z tej grupy ani razu po 1989 r. nie odwiedziły lokali wyborczych. Z kolei to oznacza, że spośród około 50 proc. wyborców, którzy zazwyczaj nie chodzą na wybory 3/5 kontestuje system polityczny w sposób bierny. Są to ludzi, którzy przekreślają cały system polityczny, nie posiadają żadnej preferencji politycznej, nie odpowiada im jakakolwiek z istniejących partii, prawdopodobnie nie uczestniczą też w życiu obywatelskim, którego poziom – jak pokazują choćby analizy prof. Piotra Glińskiego z PAN – jest i tak bardzo niski.


Paradoks w drugą stronę

Mimo wszystko warto jednak zadać pytania – na kogo zagłosowałyby osoby biernie kontestujące, gdyby udało się je w jakiś sposób zaktywizować? Swego rodzaju podpowiedzią mogą być tezy publicystyczne Waldemara Kuczyńskiego, formułowane po wyborach prezydenckich w 2010 r. Otóż Waldemar Kuczyński obserwując zaostrzenie retoryki politycznej przez PiS, radykalizację stanowiska tej partii wobec rządu – twierdził mniej więcej coś takiego, że PiS próbuje wyjść z ofertą wobec osób, które nie uczestniczą w wyborach, że jest to gra na mobilizację biernego, nie partycypującego w procesach demokratycznych elektoratu. Trzeba przyznać, że zachowanie takie miałoby pewien sens, ale prawdopodobnie Kuczyński pomylił się w antycypowaniu możliwej strategii PiS-u, słabym punktem jego analizy jest fakt, że PiS oprotestował Kodeks wyborczy, również w zakresie rozszerzenia czasu trwania wyborów na dwa dni, a więc de facto wystąpił przeciwko zwiększeniu frekwencji (choć z drugiej strony efekt ten nie jest wcale taki oczywisty). Jednak kierunek rozumowania Kuczyńskiego wydaje się prawidłowy. Jednym słowem – populacja biernie kontestująca (trzymajmy się tej nazwy), gdy już uda się ją zmobilizować, gdy już odliczy się przy wyborczych urnach zagłosuje na te podmioty polityczne, które formułują postulaty najbliższe jej nastrojom, które trafią z narracją w percepcję dominującą w tej grupie społecznej.

Wynika z tego, że zwiększenie frekwencji wyborczej może być również precedensem w drugą stronę. Wcale nie musi zwiększać szans wyborczych Platformy Obywatelskiej, a wręcz przeciwnie Prawa i Sprawiedliwość. Paradoksalnie PiS może skorzystać na zwiększeniu frekwencji wyborczej.


Stosunek do status quo

Z socjologicznego punktu widzenia zasadne byłoby przeprowadzenie badań demoskopijnych w populacji permanentnie nieuczestniczącej w wyborach, podjęcie próby wychwycenia dominującej tam preferencji politycznej, czy mówiąc precyzyjniej skłonności do przyjęcia takiej preferencji. Nie jest to zadanie łatwe, gdyż osoby te zapewne nie posiadają wyrobionych poglądów politycznych, a na wprost zadane pytanie o sympatie do poszczególnych partii politycznych nie odpowiedzą. Jednak można przeprowadzić badania oparte na pytaniach pośrednich (które wcale nie muszą zawierać kontekstu politycznego) w celu zmierzenia dystansu do określonych graczy na polskiej scenie politycznej. Odczytanie pewnych społecznych znaczeń, wzorów postrzegania najważniejszych problemów społecznych, percepcji świata, widzenia podstawowych kwestii światopoglądowych, a więc tego wszystkiego co można zakwalifikować do kategorii myślenia, oceniania i zachowania się – pozwoliłoby odpowiedzieć na pytanie: czyjej narracji politycznej populacja biernie kontestująca znajduje się najbliżej? Intuicyjnie już dziś można próbować stawiać określoną hipotezę, ale badania demoskopijne (przeprowadzone choćby w formie fokusowej) dałyby miarodajny materiał badawczy i ograniczyły pole spekulacji. Trudno, bowiem oczekiwać, aby beneficjentem aktywizacji grup społecznych kwestionujących cały system polityczny, a więc zmobilizowania populacji biernie kontestującej mogła być partia rządząca, znajdująca się w głównym nurcie przestrzeni mainstreamowej i gwarantująca obecne status quo. Taki wariant jest raczej mało prawdopodobny, gdyż elektorat kontestujący doorientowuje się zawsze wobec istniejącego status quo, dążąc do jego zniesienia.


Przedziały frekwencji

Moim zdaniem szanse poszczególnych ugrupowań można rozpatrywać w zestawieniu z konkretnymi przedziałami frekwencji. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kto wygrałby wybory przy założeniu, że do wyborczych urn pójdzie do 45 proc. uprawnionych do głosowania. W roku 2005 beneficjentem takiej sytuacji był PiS ale dzisiaj (wbrew tezom głoszonym przez rozmaitych publicystów, socjologów i analityków) nie jest to dla mnie sprawa oczywista. Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego odbywały się w warunkach niskiego zainteresowania wyborczego, a nie dały PiS-owi zwycięstwa, tymczasem rekordowy rezultat spośród wszystkich dotychczasowych wyborów uzyskała Platforma Obywatelska, przypomnijmy 44,43 proc. Przy niskiej frekwencji duże możliwości mobilizowania wyborców posiadają także SLD i PSL, przy czym zwłaszcza ten pierwszy podmiot mógłby na tym wiele skorzystać (elektorat postkomunistyczny jeszcze nie wymarł). Wbrew pozorom również Platforma Obywatelska dysponuje dużymi możliwościami mobilizowania wyborców. Paradoksalnie, kto wie czy nawet nie największymi... Posiada przychylność mediów i korzysta na działalności różnego rodzaju organizacji pozarządowych, które aktywizują się zawsze w okresie wyborów, w formie akcji „schowaj babci dowód”, czy „gdziekolwiek jesteś idź na wybory”. Poza tym target wyborczy PO doorietowuje się w kontekście negatywnej percepcji PiS-u. Jednak zakładanie wysokiego stopnia mobilizacji elektoratu Platformy, w opozycji do PiS-u, jest już wchodzeniem w wyższy, przekraczający 40 proc. poziom frekwencji. Należy, bowiem przyjąć, że w takich warunkach również i po drugiej stronie ta mobilizacja byłaby duża. Wybory prowadzone na zasadzie plebiscytu (w tym przypadku – jesteś za czy przeciwko PiS) sprzyjają wysokiej frekwencji.

Z kolei przedział aktywności wyborczej w granicach 45-60 proc. ewidentnie działa na korzyść Platformy Obywatelskiej. W takich warunkach PO będzie raczej wygrywać. Wtedy bowiem oprócz elektoratów bezpośrednio mobilizowanych, w jakiś sposób związanych z poszczególnymi partami (zwłaszcza dwoma największymi), wyborców o dużym stopniu identyfikalności politycznej – do urn pójdą jeszcze wszyscy Ci ludzie, którzy są względnie zadowoleni z kierunku rozwoju polskich spraw, mają pozytywne doświadczenia bieżącej sytuacji życiowej i wyrażają relatywnie duży poziom społecznego optymizmu.


Krytyczna granica

W ten sposób doszliśmy do granicy krytycznej. Pewną cezurą jest tutaj właśnie próg 60 proc. ogółu uprawnionych do głosowania. Albowiem wszystko co będzie przekraczało ten pułap jest funkcją aktywizacji elektoratu biernie kontestującego. Można spekulować, że będzie to sytuacja korzystna dla PiS-u. PiS skupia już wokół siebie znaczną cześć populacji kontestacyjnej, ale rzecz w tym, że tę już poprzez rozmaite wydarzenia o charakterze politycznym, czy społecznym – zaktywizowaną. Natomiast wyjście poza granicę 60 proc. frekwencji będzie aktywizować wyborczo grupy dotychczas nie uczestniczące w procesach wyborczych – właśnie cześć tych biernych kontestatorów, kwestionujących cały polityczny system. I z dużą dozą prawdopodobieństwa można spekulować, iż skoncentrowaliby się oni właśnie wokół PiS-u, gdyż narracja tego ugrupowania będzie zbieżna z ich sposobem doświadczania świata, najlepiej będzie też opisywać problemy tych ludzi. Oczywiście jest to wariant w dużej mierze hipotetyczny, bo jak pokazują prawie wszystkie poprzednie wybory, przeprowadzone po 1989 r. – w polskich warunkach trudno jest zmobilizować frekwencję powyżej 60 proc. Tymczasem PiS nie dysponuje obecnie dobrymi specjalistami od kampanii wyborczych, nie potrafi grać na trendy globalne i raczej nie rozumie, że paradoksalnie klucz do zwiększenia wyborczych szans tej partii tkwi nie w niskiej lecz w wysokiej frekwencji.
 

Roman Mańka

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka