Źródło: Ministerstwo Infrastruktury
Źródło: Ministerstwo Infrastruktury
Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2179
BLOG

O kaskach i traktowaniu obywateli jak bydła

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 70
Zapowiadając obowiązek jazdy w kasku na hulajnodze i rowerze dzieci do 16. roku życia, minister infrastruktury wpisuje się w tradycję coraz bardziej sklerotycznego, napastliwego wręcz paternalizmu. Państwo z buciorami wkracza w kolejne sfery, które powinny być wyłącznie sferą odpowiedzialności obywateli za siebie samych (lub swoje dzieci).

Jest to już trochę nudne, ale ponieważ moją publicystykę traktuję jako rodzaj misji, a w polskim państwie tendencja jest tylko w jedną stronę, więc muszę znów podjąć temat następnego idiotycznego, paternalistycznego projektu. Tym razem pomysł wyszedł z PSL, a chwali się nim sam pan wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, pisząc na X: „Obowiązkowe kaski dla dzieci do 16. roku życia na rowerach i hulajnogach już wkrótce! To realna troska o bezpieczeństwo najmłodszych. Dobra decyzja ministra Dariusza Klimczaka. Gratulacje! To konkretna zmiana, która może zapobiec wielu tragediom”.

O szkodliwym paternalizmie państwa można by napisać książkę (kolejną, ponieważ tym problemem wielokrotnie zajmowali się już klasycy liberalizmu) i może przyjdzie na to czas. Trzeba jednak dawać takim pomysłom odpór z nadzieją, że może część osób zrozumie, w jak groźnym kierunku prowadzi nas paternalistyczna pasja polityków.

Najpierw przypomnę, jakie zasady powinny być fundamentem legislacji, zwłaszcza tej, która wkracza w osobiste wybory obywateli, ogranicza ich wolność, ingeruje w wolność działalności gospodarczej, słowem – która dotyczy naszego codziennego życia, a nie na przykład relacji pomiędzy instytucjami.

Najpierw trzeba zadać pytanie, czy faktycznie problem jest tak poważny, że koniecznie trzeba go regulować na poziomie ustawowym. Odpowiedź na to pytanie będzie oczywiście zależeć także od tego, jaki kto wyznaje w tej mierze światopogląd. Jeśli ktoś co do zasady sprzeciwia się głębokiej interwencji państwa – jak ja – na ogół stwierdzi, że większość spraw nie powinna być regulowana przez państwo, nawet jeżeli wydają się mieć dużą skalę.

W tym wypadku nie wiadomo, czy w ogóle skutki wypadków na rowerach bądź hulajnogach osób do 16. roku życia (dlaczego akurat 16., a nie 17. albo 15.?) są statystycznie istotnym problemem ani jakie koszty za sobą pociągają.

Jeżeli na pierwsze pytanie odpowiedź będzie pozytywna, trzeba sprawdzić, czy nie istnieją już przepisy, które mogą danemu problemowi zapobiegać, a jeśli już istnieją, należy sprawdzić, czy faktycznie go nie rozwiązują. Jeżeli go nie rozwiązują, należy sprawdzić, dlaczego się tak dzieje i ewentualnie skorygować już istniejące regulacje zamiast uchwalania nowych.

Jeśli zaś okaże się, że problemu nie regulują przepisy już istniejące, nowe należy skonstruować w sposób możliwie najmniej inwazyjny i w jak najmniejszym stopniu ingerujący w wolność obywateli. Przede wszystkim zaś należy przedstawić analizy, wskazujące, że nowe prawo problem w istotnym stopniu rozwiązuje.

W tym wypadku niczego takiego nie ma. Mamy do czynienia z klasycznym aktywizmem władzy, która uznała, że „coś trzeba zrobić”, ale nie opiera się na żadnych konkretach. Aby w ogóle można dyskutować o tego typu rozwiązaniu, Ministerstwo Infrastruktury powinno przedstawić rzetelną i szczegółową analizę wykazującą, że wprowadzenie nowego obowiązku będzie mieć znaczący wpływ na zmniejszenie liczby wypadków związanych z nieposiadaniem kasku – o ile w ogóle takie wypadki to znacząca liczba. Niczego takiego jednak od pana ministra nie usłyszeliśmy. W ogólnikowej informacji na stronie ministerstwa czytamy jedynie: „Dostrzegamy zjawisko rosnącej popularności poruszania się hulajnogami elektrycznymi i to przez coraz młodsze osoby, Ministerstwo Infrastruktury nie pozostaje wobec tego obojętne. Staramy się podążać za rozwojem technologicznym, bo prawo powinno reagować na zmieniającą się rzeczywistość. Dlatego zdecydowaliśmy o obowiązku stosowania kasków ochronnych do 16 roku życia”. Co to znaczy „rosnąca popularność”? Ilu konkretnie jest użytkowników? Jakie są te „coraz młodsze osoby”? Jak zmieniało się to w ciągu ostatniej dekady? Czy problem, który ministerstwo podobno zamierza rozwiązać, faktycznie narasta? A może ma cały czas identyczne natężenie albo wręcz się zmniejsza?

Zakładam, że resort nie może działać na takim poziomie ogólności, jaki zaprezentował w swoich wstępnych zapowiedziach i wprowadzać obowiązków dotyczących znacznej liczby obywateli bez przeanalizowania problemu, dlatego napisałem do MI z pytaniami m.in. o liczbę wypadków dzieci bez kasków i o to, o ile zmniejszy się ona wskutek wprowadzenia obowiązku posiadania tychże. Rozumiem, że ministerstwo bez zwłoki podzieli się ze mną – i tym samym z moimi czytelnikami – posiadanymi analizami tego problemu.

Wreszcie ostatnia sprawa: wprowadzone regulacje powinny być poddawane rewizji po określonym czasie i jeśli okaże się, że nie przynoszą skutku – powinny być kasowane.

Wielokrotnie wskazywałem – gdy parlament, czy to poprzedni czy obecny – wprowadzał kolejne regulacje mające na celu oczywiście, jakżeby inaczej, dobro dzieci, jak bardzo jest to niebezpieczne. Najgłośniejsze takie działania to zakaz kupowania napojów energetycznych przez osoby niepełnoletnie – nie mamy oczywiście żadnych danych, czy cokolwiek on zmienił. Prawo uchwalono, politycy (w tym wypadku kanapowej partyjki Republikanie, bo to ona wystąpiła z projektem, uchwalonym jeszcze za PiS) pochwalili się, że „dobro dzieci leży im na sercu” – i szlus. Po sprawie.

Wiemy natomiast, że ten zakaz przyczynia się do upierdliwości w trakcie robienia zakupów – napoje tego typu zniknęły z prawie wszystkich automatów, a gdy płaci się w kasie automatycznej, trzeba czekać na pracownika sklepu, żeby zakup zatwierdził.

W podobnej kategorii mieszczą się zakaz sprzedaży e-papierosów osobom poniżej 18. roku życia, uchwalony niedawno, oraz proponowany – a nawet promowany przez niektóre konserwatywne środowiska, jak Klub Jagielloński – zakaz używania smartfonów w szkołach.

Barierą dla wszelkich tego typu nowych regulacji (już istniejących i ugruntowanych, takich jak zakaz sprzedaży alkoholu niepełnoletnim, nie ma sensu kontestować) powinno być uznanie, że za dzieci odpowiadają rodzice, nie państwo. Państwo nie jest od tego, żeby dzieci co chwila ustawowo zabezpieczać przed czymś zdaniem polityków groźnym. Taka bowiem strategia ma dwie oczywiste konsekwencje. Po pierwsze – nie ma tu żadnej bariery. Jeśli zakażemy kupowania napojów energetycznych, „bo przecież szkodzą”, a potem nakażemy noszenie kasków, „bo przecież bez nich jest niebezpiecznie” – absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takie działania rozciągać na kolejne rejony. Dlaczego właściwie nakazywać jedynie jazdę w kasku, a nie odpowiedni jadłospis w domu? Proszę tylko pomyśleć, ilu rodziców żywi dzieci w nieodpowiedzialny sposób, nie stosując się do „ustaleń nauki”, oraz jakie są potem tego skutki zdrowotne.

Jeżeli zaś raz uznamy, że argumentem za państwowym paternalizmem są koszty, jakie państwo ponosi, lecząc obywateli – te koszty staną się uzasadnieniem dla każdej już interwencji w nasze życie. Bo przecież jeśli państwo z podatków zapewnia nam leczenie, każde ograniczenie ryzyka albo negatywnych czynników zdrowotnych przyniesie mu jakąś korzyść. Obniży wydatki.

Temu podejściu sprzeciwiam się szczególnie mocno, ponieważ zakłada ono, że obywatele są hodowlanym bydłem, które politycy mają prawo tresować i tuczyć, jednocześnie optymalizując koszty.

Po drugie – tak działające państwo oducza rodziców, że sami odpowiadają za dzieci. Wkraczając w kolejne sfery rodzicielskiej opieki i odpowiedzialności, przyzwyczaja ich, że nie muszą się zajmować i troszczyć o potomstwo, ponieważ państwo wie lepiej, co dla niego dobre. To kolejny sposób uzależniania ludzi od państwa, zawsze fatalnego w skutkach.

Dla porządku wypada jeszcze wspomnieć, że w państwie do tego stopnia sklerotycznym jak Polska, zwłaszcza najbardziej bezsensowne regulacje są wykorzystywane bardzo chętnie przez służby do podreperowywania statystyk. Łatwo więc wyobrazić sobie policyjne łapanki na dzieci bez kasków – a natknięcie się na takie nie będzie oczywiście trudne, bo tylko ktoś kompletnie naiwny mógłby sobie wyobrazić, że wszystkie dzieci popylające na dziecięcych rowerkach czy na hulajnogach w całej Polsce, od wielkich miast po wsie, nagle jak na komendę założą kaski. Chyba że będziemy mieli do czynienia – co również możliwe – z przypadkiem lex imperfecta, czyli prawa, które nie przewiduje sankcji za jego złamanie. Tego nie wiadomo, bo ministerstwo nie podzieliło się całością genialnego pomysłu.

Pojawia się wreszcie wyjątkowo absurdalne i nielogiczne stwierdzenie: „Jeśli za sprawą tej regulacji uratowane zostanie choć jedno życie, to warto!”. Takie podejście zakłada, że wystarczy pojedynczy przypadek, aby uzasadnić nawet najbardziej radykalne przepisy, wprowadzane na krajowym poziomie. Tymczasem każdy przejaw polityki państwa niesie ze sobą alternatywny koszt – w postaci skrępowania wolności obywateli, wolności gospodarczej, wydatków na przykład na pilnowanie, aby przepis był przestrzegany. Państwo, regulując życie obywateli, musi brać ten koszt pod uwagę. Pojedyncze uratowane zdrowie czy życie – ba, nawet kilkadziesiąt takich przypadków – wcale nie uzasadnia kolejnych paternalistycznych rozwiązań. Ludzie, którzy stosują taką retorykę, wydają się nie rozumieć, że życie niesie ze sobą koszty, zagrożenia i nieszczęścia. I jest to naturalna kolej rzeczy – to koszt wolności. Świat całkowicie bezpieczny byłby światem niewolników.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj70 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (70)

Inne tematy w dziale Polityka