Kto wygra wybory? To pytanie za sto punktów. Pewnie łatwiej byłoby wytypować szóstkę w Totolotka i zainkasować 56 mln zł. Walka będzie toczyła się do ostatniej chwili. Będzie przypominała porywający finisz Justyny Kowalczyk z Mati Bjoergen na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. O zwycięstwie zadecydują ostatnie dni.
Kluczowy będzie piątek i sobota. Podczas ciszy wyborczej, a w niektórych przypadkach nawet w trakcie spaceru do lokali wyborczych – niezdecydowani wyborcy podejmować będą ostateczne decyzje. Ten kto powie ostatnie słowo, kto zachowa więcej sił na końcówkę, kto przygotuje coś zaskakującego – zwycięży. W tym kontekście wielki błąd popełnia PiS. Gdyby Jarosław Kaczyński postawił wszystko na jedną kartę, zdecydował się na debatę z Donaldem Tuskiem, obnażył mankamenty rządzących, to 9 października mógłby sam sobie zameldować – „Panie prezesie zadania zostało wykonane”. Kaczyńskiemu jednak najwyraźniej brakuje odwagi, aby zmierzyć się z Tuskiem w bezpośredniej rozmowie.
Od kilku tygodni obserwujemy w sondażach tendencję przyrostu poparcia dla PiS-u. Jest ona zgodna z moimi wcześniejszymi prognozami, publikowanymi na łamach „Gazety Finansowej” i wchodzi w pułap 31-34 proc. Optymalnie przy maksymalnej mobilizacji PiS stać nawet na 37 proc. Jednak żeby utrzymać zwyżkowy trend, żeby go jeszcze bardziej zdynamizować potrzebny jest jakiś silny akcent, przysłowiowe postawienie kropki nad i, a tego na razie Kaczyńskie nie robi. Przypuszczam, że w najbliższych wyborach wynik wyborczy PiS-u będzie oscylował w granicach 33, góra 34 proc.
Dwa scenariusze
O wiele trudniej przewidzieć rezultat PO. Platforma posiada bardzo dużą ilość elektoratu depozytowego, który jest jednocześnie negatywnym elektoratem PiS-u. Są to najczęściej ludzie o lewicowych poglądach w sprawach światopoglądowych, którzy niegdyś popierali SLD, a dziś głosują na PO. Jednak ten proces głosowania na PO jest warunkowy, odbywa się w kontekście zagrożenia ze strony PiS-u. Im większe będzie domniemanie sukcesu wyborczego PiS-u, tym paradoksalnie bardziej na tym skorzysta Platforma.
W praktyce możliwe są dwa scenariusze: Jeżeli w ostatnim tygodniu przed wyborami PiS dramatycznie zbliży się do PO, mówiąc językiem kolarskim „usiądzie Platformie na kole”, albo nawet ją wyprzedzi, to wówczas na zasadzie pewnego odbicia – poparcie dla PO w czasie ciszy wyborczej oraz wędrówki do wyborczych urn może wskoczyć na poziom 37 proc. Wtedy straci na tym Ruch Palikota i SLD. Jeżeli zaś w ostatnich sondażach będzie utrzymywać się 3-4 proc. przewaga PO, to sytuacja taka sprzyjać będzie PiS-owi i Ruchowi Palikota. Wówczas wektor poparcia Platformy bliższy będzie poziomu 35 proc. Tymczasem na finiszu może nawet zwyciężyć PiS.
Przystawka zjedzona przed śniadaniem
Wydaje się, że te wybory wykreowały również swojego czarnego konia, a właściwie on sam już dawno siebie wykreował. Jest nim oczywiście Janusz Palikot. To też przewidzieliśmy – wystarczy przeczytać wywiad z prof. Andrzejem Rychardem zamieszczony w „Gazecie Finansowej”. Ruch Palikota powinien dostać co najmniej 8 proc., a przy sprzyjających wiatrach nawet ponad 10. Prawdopodobna jest powyborcza koalicja PO z Ruchem Palikota i ewentualnie PSL-em, jako trzecim koalicjantem. Zatem Platforma nie musi się aż tak bardzo martwić o przyszłych partnerów koalicyjnych. Zwolnicy teorii spiskowych powiedzą w tym momencie, że exodus Palikota z PO był wyreżyserowany. Pewnie w pierwszej fasie był spontaniczny, a w kolejnych po części reżyserowany, czy dogadywany.
Przegranym najbliższych wyborów będzie SLD. Partia ta chciała pretendować do roli „przystawki” PO, ale została zjedzona przez Platformę przed śniadaniem zanim jeszcze stała się „przystawką”. Napieralski w kampanii wyborczej kompletnie się pogubił. Jego rezultat z wyborów prezydenckich jest nie do obrony. Maksymalnie SLD może dostać 10 proc. W dramatycznej sytuacji może nawet spaść na 6. Moim zdaniem otrzyma 8.
Z kolei PSL będzie miał o wiele wyższe poparcie niż przewidują sondaże. Rezultat ludowców ukształtuje się na poziomie 8-9 proc. Przy korzystnym układzie, gdyby PSL dogadał się z PiS-em – Pawlak może być nawet premierem. Jednak bardziej prawdopodobny jest wariant, że premierem będzie Tusk, a wicepremierami Pawlak i ewentualnie Palikot.
Postscriptum – zmodyfikowana babcia z wermachtu
Powyższe tekst pisałem na ponad półtora tygodnia przed wyborami. W międzyczasie doszły jednak pewne nowe fakty, dlatego jestem zmuszony w ostatniej chwili przed wydaniem gazety uzupełnić go o kilka istotnych wniosków. Przede wszystkim od tego czasu pojawiło się kilka nowych badań opinii publicznej. Najciekawsze są dwa: Homo Homini i OBOP-u W sondażu pierwszego ośrodka poparcie dla poszczególnych partii politycznych przedstawia się następująco: PO – 30,1 proc. (-3); PiS – 29,1 (+1); PSL – 10,4; SLD – 9,9; RO – 9; niepewnych udziału w wyborach jest 9,9. W sondażu drugiej pracowni: PO zyskuje poparcie w wysokości 31 proc. respondentów; PiS – 22; RP – 7; oraz SLD i PSL po 6; w tym samym badaniu 25 proc. badanych nie wie jeszcze na kogo odda swój głos.
Co to może oznaczać? Mimo wynikowych różnić obydwa sondaże mówią nam to samo. W kontekście ich zestawienia należy zwrócić uwagę na trzy elementy: poparcie deklarowane dla PO jest w obydwu przypadkach podobne, jest na poziomie mniej więcej 30-31 proc.; poparcie dla PiS-u jest różne – w badaniu Homo Homini wynosi 29,1; w OBOP-u 22. Ponadto w sondażu OBOP-u rzuca się w oczy liczba niezdecydowanych, jest ich aż 25 proc. Różnica tkwi w metodzie – sondaż OBOP-u aspiruje do uchwycenia jedynie preferencji osób zdecydowanych (tych, którzy na pewno wiedzą na kogo zagłosować), natomiast resztę kwalifikuje do grupy niezdecydowanych. Z kolei sondaż Homo Homini stosuje metodę dociskową i próbuje uzyskać od niezdecydowanych odpowiedź, skłonić ich do zadeklarowania jakiejś postawy, zaś w obszarze niedecydowania pozostawia jedynie tych, którzy pod żadnym pozorem nie chcą zadeklarować poparcia dla którejś z partii, lub w ogóle nie są pewni udziału w wyborach.
W gruncie rzeczy obydwa sondaże się nawzajem potwierdzają. Niższe poparcie w badaniu OBOP-u dla PiS, a wyższe w badaniu Homo Homini; przy jednocześnie zdecydowanie większej grupie osób niezdecydowanych w OBOP-ie, natomiast o wiele mniejszej w Homo Homini oznacza – ni mniej nie więcej – że wśród osób niezdecydowanych istnieje trend korzystny dla PiS-u. Inaczej mówiąc, w badaniu Homo Homini, osoby odpowiadające w pierwszym pytaniu: „na kogo zagłosujesz?” – „nie wiem”; w drugim pytaniu (dociskowym) posiadają większą skłonność do wskazywania PiS-u. Świadczyłoby to, że jednak na finiszu większe szanse na zwycięstwo posiada PiS.
Drugi czynnik to wizyta Jarosława Kaczyńskiego w programie telewizyjnym „Tomasz Lis na żywo”. Jeżeli we wcześniejszym fragmencie tekstu twierdziłem, iż PiS-owi brakuje mocnego akcentu w końcowej fazie kampanii, postawienia przysłowiowej „kropki nad i”, to ten element został właśnie już osiągnięty. Naiwnością wielu polskich dziennikarzy wydaje się być pogląd, jakoby wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o kanclerz Angeli Merkel, w jego świeżo napisanej książce, w czymkolwiek mu zaszkodziła. W mojej opinii ta kontrowersyjna wypowiedź została tam umieszczona w sposób przemyślany, aby zagrać na nucie antyniemieckiej. Jest to coś w rodzaju zmodyfikowanej, liftingowanej babci z Wermachtu. Wyborczy finisz może być pasjonujący, ale ze wskazaniem na PiS.
Roman Mańka
Ps. Cały tekst i wiele innych materiałów na temat najbliższych wyborów znajdziecie w najnowszym numerze "Gazety Finansowej", dostępnym już w sprzedaży.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka