Nigdy nie miałem zwyczaju komentować prawomocnych wyroków sądów, uważam, że to dobra zasada, ale w przypadku uniewinnienia byłej posłanki PO – Beaty Sawickiej, która za namową funkcjonariuszy pod przykryciem przyjęła w 2007 r. korzyść majątkową, jestem zmuszony zrobić wyłom.
Co chciał nam powiedzieć sędzia Paweł Rysiński wydając taki a nie inny wyrok?
Otóż, po pierwsze, powiedział nam, że w Polsce nie ma sprawiedliwości – Sawicka wzięła łapówkę, uniknęła z tego tytułu odpowiedzialności karnej, a na dodatek państwo polskie będzie musiało jej zapewne wypłacić odszkodowanie w wysokości kilkuset tysięcy złotych. Podobnie stało się w przypadku byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka, który zdradził państwo polskie i został za to solennie wynagrodzony.
Po drugie, żyjemy w kraju o bardzo nierównych standardach – inne jest prawo dla członków szeroko rozumianego establishmentu, a inne dla zwykłych obywateli.
Ideą, do której zmierza prawo jest sprawiedliwość. Jednak wyrok wydany wobec Beaty Sawickiej nie zawiera w sobie ani grama sprawiedliwości.
Ciekawe jest uzasadnienie sędziego Rysińskiego: „Państwo nie może testować uczciwości obywateli na chybił trafił”.
To argument efektowny, zapewne ucieszy serca zwolenników redukującego uczciwe stosunki społeczne permisywizmu prawnego, ale niestety czysto demagogiczny. Czy w takim razie policjant zatrzymujący na chybił trafił samochody do kontroli drogowej, również nie ma prawa testować uczciwości obywateli? Przecież a priori raczej nie wiadomo, czy ktoś prowadzi pojazd na trzeźwo czy w stanie spożycia? Nie istnieją zatem jakiekolwiek przesłanki aby zatrzymywać uczestników ruchu drogowego do kontroli, z hipotetycznym założeniem, że popełnią wykroczenie. A jednak takie testy odbywają się każdego dnia – również w innych przestrzeniach ludzkiej aktywności: w ramach prawa skarbowego, obiegu gospodarczego, ubezpieczeń społecznych, przestrzegania norm pracy, etc.
Trop rozumowania sędziego Rysińskiego zaprowadzi nas do absurdu. Na miejscu premiera Tusk, po wydaniu wyroku w sprawie Beaty Sawickiej, poważnie rozważałbym ewentualność zdemontowania fotoradarów. Przecież nie można wyrywkowo testować obywateli, z góry zakładając, że przekroczą dozwoloną prędkość.
Inny argument posiada jeszcze większy ciężar gatunkowy i sprowadza się do odpowiedzi na pytanie: czy osobom publicznym wolno mniej czy więcej? Kiedy wyborcy powierzają komuś konkretne stanowisko w układzie instytucjonalnym państwa, obdarzają go kredytem zaufania. Ten mandat podlega jednak weryfikacji. Dlatego funkcjonariuszom publicznym wolno mniej niż zwykłemu obywatelowi. Na tym właśnie polega, tak swego czasu akcentowana przez premiera Tuska, zasada wyższych standardów. Oczekiwania wobec posłanki Sawickiej były wyższe niż w przypadku przeciętnego obywatela, poprzeczka zawieszona była wyżej.
Przy okazji uniewinnienia Beaty Sawickiej symptomatyczny jest atak na najskuteczniejsze instrumenty metodologii operacyjnej: prowokację policyjną, zakup kontrolowany, czy kontrolowane przekazanie korzyści majątkowej. Kto się boi poczynań służb specjalnych? Uczciwi ludzie nie mają się czego bać.
Rozmaici eksperci twierdzą, że funkcjonariusze CBA nie mieli prawa nakłaniać Sawickiej do przestępstwa przed mementem jego rzeczywistego popełnienia. Z tym rozumowaniem można się z grubsza zgodzić (dobrze by było aby służby specjalne zanim zaczną kogoś inwigilować, miały przynajmniej cień podejrzeń, że w grę może wchodzić działalność przestępcza), jednak z drugiej strony pojawia się argument pragmatyczny: w jaki sposób trafić na osobę taką jak Sawicka...?
Piotr Niemczyk, były dyrektor Biura Analiz i Informacji Urzędu Ochrony Państwa, a dziś jeden z bardziej znanych ekspertów do spraw bezpieczeństwa, powiedział mi kiedyś: „to nie zawsze jest tak, że sytuacja czyni złodzieja”. Później dopowiedziałem sobie w myślach, że niejednokrotnie złodziej szuka sytuacji.
Z osobami skorumpowanymi jest podobnie, jak z niewierną żoną. Wyobraźmy sobie sytuację, że mąż ufa swojej żonie, ale na wszelki wypadek postanawia przetestować jej uczciwość. Jeżeli kobieta jest uczciwa, nie ma się czego obawiać. Mężczyzna wynajmuje potajemnie amanta, którego zadaniem jest adorować małżonkę. Ona ulega, daje się poderwać, robi tzw. „skok w bok”, idzie z dopiero co poznanym facetem do łóżka.
Następnie żona tłumaczy, że nigdy by się nie dopuściła zdrady, gdyby mąż nie zaaranżował prowokacji. Jednak tego rodzaju wersja jest funta kłaków warta.
W przypadku sytuacji zainscenizowanych mamy do czynienia z testem postaw ludzkich. Można z ogromnym prawdopodobieństwem zakładać, że ktoś kto podczas symulacji zdradził (bez różnicy czy żonę, czy wyborców, czy państwo), w realnych, spontanicznych i naturalnych warunkach zachowałby się identycznie.
Beata Sawicka nie popełniła przestępstwa dlatego, że ją ktoś do tego nakłaniał lub prowokował. Ona po prostu chciała to zrobić. Gdyby zamiast agenta Tomka przyszedł do niej pierwszy lepszy przechodzień z ulicy, postąpiłaby dokładnie tak samo.
Dla tego typu poczynań nie może być ani promila tolerancji. Korupcję trzeba wypalić gorącym żelazem i wyskrobać. Chodzi o uczciwość w życiu publicznym.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka