W Polsce znaczny obszar życia społecznego-gospodarczego opanowały grupy interesów. Ich synonimem jest układ. Władza dała się uwikłać w sieci klientelistyczne, które zdominowały cały proces rządzenia. Powiązania klientelistyczne zaczynają się na poziomie gmin a kończą na arenie stosunków międzynarodowych. Demokracja została złapana w pułapkę.
Wśród socjologów funkcjonuje stare powiedzenie: gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić już dawno zostałyby zlikwidowane. Jest to diagnoza, z uwagi na czytelność przekazu, mocno przerysowana, mimo wszystko oddaje jakiś sens. Bliższy rzeczywistości jest cytat z „Lamparta” Giuseppe Tomassiego di Lampedusy: „wiele się musi zmienić, aby wszystko pozostało po staremu”.
Nowe elity rządzą często w taki sposób żeby niczego nie zmienić. Decydują o tym dwa czynniki: konformizm oraz oportunizm; chęć przypodobania się ośrodkom wpływu oraz prestiżu, czyli temu wszystkiemu co możemy zaliczyć do struktur klientelistycznych. Jeżeli władza w ciągu pierwszego półrocza konsumowania swojej demokratycznej legitymacji nie zainicjuje najpilniejszych reform, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że ich już nigdy nie zainicjuje. M.in. tę tezę postawili Milton i Rose Friedman w książce pt. „Tyrania status quo”.
Jakie to ma odniesienie do Polski? Wszystkie elity rządzące naszym krajem po 1989 r. przestraszyły się grup interesów. Poszły, albo przynajmniej próbowały pójść, na swego rodzaju układ z układem.
Nawet w okresie rządów PiS, wbrew pozorom, czyniono pewne umizgi wobec układu. Jeżeli od procesu realnego sprawowania władzy odsiejemy rozmaite triki propagandowe, okaże się, że PiS – paradoksalnie – próbował zaspokoić potężne grupy nacisku, rzucając im pod nogi obfite kąski finansowe.
Oddzielmy fenomeny od istoty rzeczy. Sedno sprawy leżało w przestrzeni gospodarczej. Niektóre polityczne decyzje PiS wzmacniały siłę ekonomiczną układu. Można to wykazać w dwóch istotnych punktach: redukcji stawek podatkowych dla osób najlepiej zarabiających, i w praktyce wprowadzeniu podatku liniowego; oraz likwidacji podatku spadkowego, co spowodowało utrwalenie postkomunistycznego status quo w biznesie.
Pierwsze rozwiązanie oceniam jako relatywnie pozytywne, gdyż przyczyniło się do ożywienia w gospodarce, ale nie zmienia to faktu, że skorzystali na tym również przedstawiciele tego sektora, który Jarosław Kaczyński opisuje pejoratywnie, mianem układu.
Jeżeli dzisiaj lider PiS w wywiadzie dla „Rzepy” wytyka biznesowi komunistyczną proweniencję, to jest hipokrytą.
Czy można rządzić bez afirmacji lub co najmniej tolerancji ze strony czynników wpływu i prestiżu?
Wyobraźmy sobie sytuację (która teoretycznie jest możliwa), że partia Kaczyńskiego zdobywa w kolejnych wyborach parlamentarnych bezwzględną większość, powstaje stabilny rząd, Jarosław Kaczyński staje na jego czele. Wydaje się, że spełnione są wszystkie warunki polityczne potrzebne do skutecznego sprawowania władzy.
Na dłuższą metę efektywne rządzenie bez wsparcia grup interesów będzie trudne. W historii świata udawało się to jedynie najwybitniejszym politykom: Reaganowi, Margaret Thatcher; i to nie do końca, to wcale nie było takie jednoznaczne. Poza tym, za Reaganem oraz Thatcher stały silne zaplecza polityczne. W polskich realiach żadna partia polityczna tego waloru nie posiada, nawet się do niego nie zbliżyła.
Stąd potrzebne jest coś w rodzaju układu z układem (żeby była jasność: formułuję to jako diagnozę a nie postulat). Analizowane zjawisko może występować w dwóch wersjach:
Negatywnej – ośrodki nacisku przyjmują postawę bierną, nie przeszkadzają w rządzeniu, ich potrzeby są zaspokojone i w zamian za to nie mieszają się do polityki, zastane przez nową władzę status quo pozostaje nienaruszone.
Albo pozytywnej – struktury wpływu wchodzą aktywnie do polityki, zaczynają zakulisowo lobbować na rzecz konkretnych rozwiązań legislacyjnych, finansują kariery poszczególnych polityków, korumpują cały system polityczny; w końcu zaczynają paraliżować procedury życia demokratycznego.
Drugi wariant jest najgorszy z możliwych. Blokuje ten mechanizm który Vilfredo Pareto określił jako krążenie elit, proces selekcji elit zostaje wypaczony – do władzy dochodzą najgłupsi z najgłupszych, albo ci którzy skrócili grupom interesu dystans do koryta; innowacyjność wpada w inercję, gdyż przewagi biznesowe łatwiej osiągnąć poprzez transakcje korupcyjne niż wprowadzając nowatorskie rozwiązania.
Na marginesie: Jest wiele przesłanek mogących świadczyć o bardzo wysokim poziomie korupcji w Polsce. Jedną z nich jest obecność i natężenie problemu w świadomości społecznej, którą w socjologii uważa się za lustro rzeczywistości. Ale jest i drugi przejaw tego samego fenomenu – niska innowacyjność. To oznacza, że przewagi konkurencyjne zdobywa się na innym polu aniżeli legalna gra biznesowa.
Sedno relacji pomiędzy władzą a czynnikami wpływu znajduje się w przestrzeni definicyjnej tego drugiego elementu. Sieć klientelistyczna dysponuje trzema istotnymi dla wsparcia rządzących cechami:
Element ilościowy – jest policzalna, już sama w sobie posiada liczebną wartość; zazwyczaj samo jej poparcie nie wystarcza do zdobycia bądź utrzymania władzy, ale może stanowić pewnego rodzaju bazę strukturalną.
Aspekt jakościowy, przechodzący w ilościowy – posiada potencjał opiniotwórczy, ma zdolność produkowania narracji politycznych w sposób zorganizowany; czasami posługuje się również instrumentami indoktrynacji kulturowej.
Czyli inaczej mówiąc, operuje zdolnością mobilizowania wyborców.
Jest pragmatyczna. Pieniądze nie mają poglądów politycznych. W zależności od sytuacji grupy interesów potrafią dogadać się z każdym (domniemam, że również z Kaczyńskim).
Tych cech sieci klientelistycznych w rzeczywistości jest jeszcze więcej, ale z uwagi na potrzebę ekonomicznego przekazu wymieniłem najistotniejsze.
W Polsce, na płaszczyźnie społecznej, rodzi się kulturowy potencjał protestu. Istnieje jednak obawa, że grupy wpływu będą w stanie przejąć nad nim kontrolę, a przynajmniej go zneutralizować. Skoro w przeszłości można było zapanować nad 10 milionowym ruchem „Solidarności”, to czym w porównaniu z tamtym wzburzeniem społecznym jest 20 tys. PiS. Partii Jarosława Kaczyńskiego trudno będzie, w razie przejęcia władzy, nie zawrzeć dyskretnego sojuszu z potężnymi ośrodkami nacisku albo przynajmniej, nie pozostawić ich status quo w formie status quo.
Może jednak dojść do pewnego precedensu – paradoksalnie łatwiej zapanować nad ruchem 10 milionowym niż 20 tys. Mówiąc precyzyjniej: struktury masowe lepiej nadają się do penetracji lub pacyfikacji.
Czynniki gry zakulisowej najlepiej rozcieńczają się w masie.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka