Jak się mieszka 13 kilometrów od wschodniego krańca Unii Europejskiej, to oczywistym jest, że ma się inną PERSPEKTYWĘ.
No, bo proszę sobie wyobrazić:
patrzymy na ZACHÓD w kierunku naszych braci, portugalskich salezjanów, z położonego nad samym Atlantykiem Manique, i przez ponad 4000 km widzimy po drodze te wszystkie Alpy i Pireneje, Reny, Dunaje i Sekwany, Berliny, Rzymy, Paryże, Madryty, o kochanej Warszawie i dzikiej Wiśle nie wspominając.
Mimochodem wydało się, że choć od granicy z Białorusią dzieli nas tylko wspomniane 13 kilometrów, to salezjanie z Manique nas po tym względem, że tak powiem, przebili:
oni, do drugiego, zachodniego krańca Unii, mają nie 13 kilometrów, nawet nie kilometr, a paręset metrów – tyle, co do brzegu oceanu.
Ale skoro, jak się rzekło, mamy inną perspektywę, to i nic dziwnego, że WIDZIMY WIĘCEJ.
Nie dlatego tak mówimy, żeby się chwalić, ale dlatego, że to szczera prawda jest.
I dlatego widzimy rzeczy, które z innej perspektywy zobaczyć byłoby trudno, Festiwal młodzieży bez granic, mianowicie.
Dwa lata temu, dwóch młodych, warszawskich muzyków i zapaleńców zarazem, Panowie Jakub i Karol, wyszło z pomysłem tyleż wspaniałym, co i szalonym.
Zamarzyli sobie ni mniej ni więcej, że w tym maleńkim, podlaskim Różanymstoku, powstanie Festiwal.
Oni sami mówią, że wielki w tym dziele współudział księdza Krzysztofa, dyrektora Ośrodka, ale skupmy się na Festiwalu.
Festiwal jest przedsięwzięciem tak potężnym i tak wielowątkowym, że opisanie wszystkiego w jednym poście byłoby i niemożliwe i niestrawne.
Będziemy więc przy różnych okazjach do Festiwalu i wydarzeń z nim związanych wracali, tym bardziej, że szykujemy się już do trzeciej jego edycji (za 9 miesięcy, a więc niedługo).
Dziś, żeby było chronologicznie, kilka zdań o samej idei i zarysie pierwszej edycji tego przedsięwzięcia.
Krótko mówiąc, Panowie Jakub i Karol postanowili pokazać w Różanymstoku sztukę.
Nie „przez duże S”, a przez duże i „S” , i „Z”, i „T”, i wszystkie pozostałe, a występujące w tym wyrazie litery.
Nie, tzw. „ambitną”, a prawdziwą - taką, która ma swoje korzenie, w której są emocje, która nie boi się wyrazistości.
Polską i tą z bliższej i dalszej zagranicy.
Bo nasz Festiwal nie jest komercyjny.
Nieistotny jest tu sukces finansowy i dlatego mogło się na Festiwalu znaleźć i znalazło miejsce dla muzyki Gnawa - potomków dawnych, czarnych niewolników, porwanych przed wiekami na tereny dzisiejszego Maroka z terenów obecnych Senegalu, Gwinei i Mali.
Artyści z marokańskiej grupy Moulay Sheriff zagrali na tak egzotycznych instrumentach, jak guembri (odmiana lutni), t’bla (duży bęben dwumembranowy), qraqab (metalowe kastaniety).
Zagrał też u nas Becaye Aw, gitarzysta i śpiewak pochodzący z Mauretanii, a ukształtowany artystycznie w senegalskim Dakarze.
I dziecięcy zespół z Burkina Faso, który przedstawimy bliżej w następnym wpisie.
I wielu innych.
Zasadą Festiwalu jest, że obcowanie ze sztuką ma sens wtedy, gdy jej można dotknąć, gdy można w niej uczestniczyć.
Gdy można od wybitnych fotografików dowiedzieć się, jak zrobić… dobre zdjęcie
I spróbować je zrobić przy pomocy najbardziej zaawansowanego sprzętu.
A pod okiem plastyków zrobić rzeźbę w glinie albo grafikę.
A jak ktoś chce, może zamienić się podczas warsztatów teatralnych w aktora i od zawodowych aktorów nauczyć się zachowań na scenie.
Pouczyć się gry na bębnach od najlepszych…
…i pomuzykować z młodzieżą z innych regionów Polski, z Europy i zza morza.
I to wszystko miało miejsce w ciągu 4 dni – od 12 do 16 maja 2010 roku.
W Salezjańskim Ośrodku Wychowawczym.
W Różanymstoku.
Na Podlasiu.
13 kilometrów od granicy z Białorusią.
Inne tematy w dziale Kultura