...czyli Festiwal naprawdę bez granic.
Robi się chłodno, dni coraz krótsze i bardziej pochmurne, dlatego ten tekst był pomyślany, jako przedstawienie drugiej edycji Festiwalu bez granic, która odbyła się w Różanymstoku w maju i której temperaturę podniosły królujące w starych, różanostockich murach, latynoskie rytmy:
salsa, bossa nova, cha-cha-cha, argentyńskie tango, wenezuelskie merengue…
Codzienne życie płata jednak psikusy i przynosi takie wydarzenia, które potrafią zmienić nawet sposób spojrzenia na pisany właśnie tekst na bloga.
A wydarzenie, które przesunęło opis majowego Różanegostoku w wersji latynoskiej na później (ale tylko troszkę na później), jest tak surrealistyczne, że godne przytoczenia w szczegółach:
Aktywiści organizacji zwalczającej zawodowo rasizm, umówili się w Gdańsku na akcję zamalowywana rasistowskich napisów.
Sproszono prominentnych gości, zapewniono obecność mediów i…cała impreza rozbiłaby się o jeden, acz istotny szczegół:
otóż, w wybranym na miejsce akcji otoczeniu stadionu sportowego, nie znaleziono żadnego rasistowskiego napisu :-)
Ale dla prawdziwych zawodowców - nie ma przeszkód nie do pokonania.
Działacze wywiesili więc przygotowany przez siebie transparent z hasłem
Nie jesteś Polakiem – WYNOCHA !, tylko po to, by go później zamalować!
W obecności kamer, oczywiście.
Dlatego ten tekst, choć najściślej nawiązujący do majowego festiwalu, dotknie problemu, który sam nam się wprosił na ekran komputera.
Rasizmu, mianowicie.
Proszę spojrzeć na te zdjęcia: Polacy, to to nie są, prawda?
Prawda!
Bo widzicie na nich Państwo chłopców z salezjańskiego domu w stolicy Peru, Limie.
Indian do tego.
żeby od razu rozwiać ewentualne nieporozumienia: ci chłopcy nie znaleźli się w salezjańskim domu na mocy wyroku jakiegoś sądu – nic podobnego.
To są peruwiańskie dzieci ulicy, a raczej ulic stolicy Peru, Limy.
Znalezieni w zakamarkach tej 7 (siedmio!) milionowej metropolii przez salezjanów (pierwszym był - w 1993 ! - ks. Piotr Dąbrowski) lub tacy, którzy zgłosili się po pomoc sami.
Każdy, kto w tym salezjańskim domu przebywa, przebywa tam dobrowolnie.
Każdy, kto chce – może z niego wyjść.
Zasada jest prosta: możesz, jeśli ci ten sposób wychodzenia z bezdomności nie odpowiada, w każdej chwili dom opuścić.
Ale jeśli jednak, po namyśle, uznasz, że oferta salezjanów, to był jednak dobry pomysł, możesz w każdej chwili do tego domu wrócić.
Ale tylko raz.
Ci chłopcy, nie wyglądają na białych – nic w tym dziwnego, skoro wg statystyk, białych jest w Peru jedynie 15%.
Za to Indian - 45%.
Ba! Językami indiańskimi posługuje się przynajmniej 20 % ludności, ale jak to ze statystykami bywa, w rzeczywistości jest to zapewne liczba znacznie większa.
No dobrze, ktoś zapyta, ale co nam po jakichś zdjęciach peruwiańskich Indian?
A – już wyjaśniam. Otóż, zdjęcia te zostały zrobione… w Różanymstoku, w maju, podczas festiwalu.
Aby do nas przyjechać, chłopcy z salezjańskiego domu w Limie stworzyli zespół, którego wcześniej nie mieli – kilku umiało trochę grać, inny miał niezły głos i w ten sposób , z Bożą (i ks. Ryszarda) pomocą, powstał zespół, prezentujący najprawdziwsze peruwiańskie cumbia, czyli specyficzny sposób akcentowania.
I przyjechali do Różanegostoku.
Nie muszę dodawać, że był to dla nich pierwszy lot w życiu samolotem, przez Atlantyk do tego, do Europy .
Jak się zaaklimatyzowali? No i czy nie doświadczyli rasistowskiego zagrożenia, przed którym trzeba było ich bronić?
Czy nikt im nie napisał na murze: Nie jesteś Polakiem – WYNOCHA ! ?
No właśnie, najpierw słów kilka o aklimatyzacji, a o tym, jak się człowiek zaaklimatyzował, najlepiej świadczy apetyt J:
Zjadali wszystko – nic się nie marnowało.
Poddali się tylko przy frytkach – nie wiem dlaczego, ale to fakt.
Mieszkali razem z naszymi wychowankami.
Jak nasi chłopcy ich przyjęli ?
Ich pobyt w Polsce nie ograniczył się rzecz jasna do Różanegostoku tylko.
Peruwiańczycy (no dobrze, precz z eufemizmami – Indianie) jeździli po kraju, zwiedzali, odwiedzali też szkoły, gdzie spotykali się z polską (białą, oczywiście) młodzieżą.
Wybraliśmy szkoły nie z tych, jak to się teraz mówi topowych, nie te, do których chodzą dzieci notabli – raczej takie przeciętne, a nawet tej przeciętnej poniżej.
W Białymstoku, w jednej z takich właśnie szkół, nasi Indianie dali taki koncert, że ich polscy rówieśnicy nie chcieli ze sceny wypuścić!
A kiedy pokazali capoeirę (afro-brazylijską sztukę walki, ale też i formę tańca) – na scenę wskoczył miejscowy chłopak i zaczął tańczyć hip hop .
W rezultacie tańczyli prawie wszyscy.
Wspólnie. Biali z Indianami.
Puentując:
Rasizm jest groźną chorobą, ale jeszcze bardziej chore jest takie jego zwalczanie, jak opisałem na wstępie.
W dzisiejszym, skomercjalizowanym do bólu (do bólu prawdziwego, fizycznego także) świecie, wszystko staje się biznesem.
Także i rasizm i jego zwalczanie.
Podejście inne, niekomercyjne, traktowane jest, jako zwyczajne frajerstwo.
Oswajanie z odmiennością czy żmudne uczenie rozumienia odmienności, są dużo mniej spektakularne (i opłacalne), niż jednorazowe, wrzaskliwe akcje.
Przez dzisiejszych, zawodowych „antycokolwiek”, św. Jan Bosko, który walczył z - użyjmy określenia bardzo na czasie – wykluczeniem społecznym z potrzeby serca, zapewne zostałby za takiego frajera uznanym.
No nic – żeby pokazać, jak prosta jest normalność, jak niepotrzebne i szkodliwe wręcz jest tworzenie sztucznych problemów, proponuję film, na którym gra festiwalowa Orkiestra bez granic:
Młodzi górale z Podhala, Indianie, Estończycy, Litwini, młodzież z podlaskich wsi.
Razem.
Inne tematy w dziale Kultura