Sobotni wieczór, w starej kamienicy na warszawskiej Pradze, w dzielnicy prawie nietkniętej przez wojenne zniszczenia, z podwórkami – studniami, na których przycupnęły słynne praskie kapliczki i gdzie na pytanie o adres offowego teatru, w którym ma się odbyć koncert, pada odpowiedź: za winklem!
50 metrów dalej, na ścianie innej kamienicy, tablica informująca, że tu mieszkał i tworzył piewca przedwojennej Warszawy i znawca prawie zanikłej warszawskiej gwary, Józef Wiechecki - Wiech.
W przerobionej z kilku mieszkań sali, ok. 70 osób, które przyszły na koncert.
Na scenie 4 młodych muzyków i dwa razy tyle instrumentów.
I wokalistka, która ma tak fenomenalną skalę głosu, że wszystkie mejnstrimowe koszmary z telewizyj i radiów wszelkich, jak to się teraz mówi - wymiękają.
Nie moje pokolenie muzyków, nie moja muzyka, ale ciekawe i oryginalne przeżycie artystyczne. Bo ze sceny brzmią, biją, skrzą się najprawdziwsze emocje.
Na gitarach gra pan Karol (jeden z dyrektorów naszego Festiwalu. Drugi, pan Kuba – na widowni).
Jest też pan Hubert, który w maju poprowadził u nas warsztaty perkusyjne.
Ktoś może zapytać, jak się ten prasko-warszawski koncert ma do salezjańskiego ośrodka wychowawczego w przygranicznym Różanymstoku?
Już odpowiadam, jak się ma, a ma się – dobrze, nawet bardzo :-)
O unikalności oferty wychowawczej ośrodka w Różanymstoku stanowią bowiem wszyscy niebanalni ludzie biorący udział w wychowywaniu naszych chłopców.
Wszyscy, to znaczy nie tylko nominalni wychowawcy, czy nauczyciele:
jak przedstawieni w poprzednich tekstach ksiądz Marek z panem Piotrem, sprawujący opiekę nad stadniną, i ks. Daniel z panem Marjanem z Macedonii, których oczkiem w głowie jest ośrodkowa liga piłkarska.
Czy jak pani Ania – pedagog cyrku, ucząca naszych podopiecznych efektownych sztuk i ewolucji.
I nasi wolontariusze.
To także osoby, z którymi nasi wychowankowie mają do czynienia nie na co dzień, a raz na kiedyś, ale za to przy szczególnych okazjach.
Tacy, jak historycy z białostockiego oddziału IPNu, jak filharmonicy, którzy jeszcze niedawno przyjeżdżali do nas z koncertami (szkoda tylko, że nowa dyrekcja filharmonii zlikwidowała mający wieloletnią tradycję program koncertów dla tej, no – trudnej młodzieży).
Jak aktorzy, muzycy, fotograficy, rzeźbiarze i akrobaci prowadzący u nas warsztaty.
Jak przedstawieni na wstępie pan Karol i pan Hubert.
Wszyscy oni dzielą się z naszymi chłopakami nie tylko swoimi imponującymi umiejętnościami, ale starają się zarazić ich swoimi pasjami.
=========================
Kilka razy napisałem, że nie znoszę określenia trudna młodzież.
Bo ma ono w sobie pierwiastek alibi – skoro są trudni to nie warto/ nie da się z nimi próbować osiągnąć wychowawczego sukcesu.
Są trudni, a więc nie ma sensu się starać, bo to i tak próżny trud.
Powtórzę więc dobitnie: nasi wychowankowie nie są trudni.
No dobrze – to jacy ci nasi chłopcy w takim razie są, jeśli nie trudni?
Są przede wszystkim zaniedbani – pod różnymi względami.
Bo ktoś nie potrafił/ nie chciał/ nie miał wystarczającej motywacji by o nich zadbać.
Wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowali.
No, to dlatego w Różanymstoku i wokół jest krąg ludzi, którym nie tylko się chce i którzy potrafią, ale ludzi, dla których wydobycie z naszych chłopaków tego, co w nich najciekawsze i najcenniejsze jest pasją.
Nawet, jeśli nie wszystkim naszym wychowankom dane będzie tak w życiu zabłysnąć, jak przypomnianemu w ostatnim tekście Romanowi Wilhelmiemu.
Inne tematy w dziale Kultura