Trenować z mistrzem – to jest marzenie każdego młodego człowieka, który próbuje swych sił w jakiejkolwiek dziedzinie, czy konkurencji.
I to nie z byłym mistrzem, który może podzielić się swoim doświadczeniem, ocenić, doradzić, ale z takim, który jest, że tak to określę, w pełni formy i trening opiera na dawaniu przykładu i wyznaczaniu tzw.
benczmarku, na osobistym demonstrowaniu.
Konrad, znany jako BBOY_SKANK i Łukasz, czyli BBOY_DEP-ONEsą prawdziwymi mistrzami, z sukcesami odniesionymi w USA, Korei Południowej, Niemczech i Włoszech.
Muskularne, szczupłe sylwetki, akrobatyczna zwinność i to wbijające w podłogę poczucie rytmu.
Taniec, który jakby się sprzysiągł, by maksymalnie utrudnić zadanie ciału tancerza - wręcz do granic możliwości utrudnić.
To jest breakdance, bo tę dyscyplinę sztuki/sportu uprawiają Konrad i Łukasz i w niej osiągają sukcesy.
Jako były nauczyciel akademicki z zainteresowaniem obserwuję, jak pracują z uczestnikami warsztatów.
Żadnego popisywania się, żadnego szpanu – cierpliwe pokazywanie poszczególnych faz ruchu, który na scenie trwa sekundę.
Stopniowanie trudności ćwiczeń i intensywności obciążeń są skorelowane z czasem na przerwę, czy chwilą na żart albo krótki pokaz mistrzów dla uczestników warsztatów – ale żadnego obijania się.
Wszystko jest niby na luzie, ale planowo, systematycznie, no trudno, to słowo musi tu paść – profesjonalnie.
Bo to nie jest spacer po parku, ale żmudny trening układu breakdance, który będzie pokazywany na festiwalowej gali.
Trójka Litwinów z zaprzyjaźnionej z nami, położonej 12 km od granicy Kalwarii – dwóch chłopaków i dziewczyna, wyróżnia się w kilkuosobowej grupie ćwiczących.
Widziałem wcześniej, jak ci średnio wysocy chłopcy grali na naszym Orliku w koszykówkę – tylko pozazdrościć.
Drobna dziewczyna ma z kolei przygotowanie baletowe.
Z naszych wychowanków, bryluje Oskar, parkurowiec, który jest utalentowanym akrobatą, dla którego salta w przód czy w tył i nie stanowią problemu.
Ale w breakdance , oprócz ogólnej sprawności fizycznej i kondycji wielką rolą gra koordynacja, wyczucie rytmu czy wreszcie dbałość o estetyczny wyraz całego pokazu.
W przerwie, na salę gimnastyczną wchodzi jedna z opiekunek litewskiej grupy (w ich zespole ludowym grająca na jakimś archaicznym instrumencie, odmianie cytry).
Podaje swoim podopiecznym jakieś małe przedmioty – z końca sali widzę, że to są rzemyki czy sznureczki, z czymś w rodzaju breloczka.
Litwini podchodzą do Konrada, Łukasza i reszty ćwiczących i zawieszają im na szyjach otrzymane przed chwilą drobiazgi.
Ja też podchodzę i widzę, że są to ręcznie malowane serduszka w barwach Litwy.
Robi się naprawdę miło.
Wybitny biskup wileński Jerzy Matulewicz-Matulaitis, Litwin, który rozumiał jak mało kto potrzebę wzajemnego szacunku pomiędzy mieszkającymi od wieków obok siebie Polakami i Litwinami i który w 1918 roku reaktywował po latach carskiego ucisku naszą skasowaną parafię w Różanymstoku, pewnie by się z tego gestu ucieszył.
Inne tematy w dziale Kultura