Zostać zauważonym.
To pragnienie, czy ujmując to w sposób naukowy - potrzeba, każdego normalnego człowieka.
Różnie się taki stan osiąga – bywa, że w sposób przez społeczeństwo nieakceptowalny i wtedy zaczynają się kłopoty, bo o dziwo, społeczeństwo nie przepada za kolorowymi (nie w sensie pigmentu) ludźmi.
Ot – tisze, budiesz – dalsze jedziesz , taki to paradoks.
Chyba, że wyróżnienie się spośród zunifikowanego ogółu jest wynikiem sportowego, czy artystycznego osiągnięcia.
Wtedy społeczeństwo przyjmuje na siebie role kibica lub publiczności i nie tylko zauważa, ale i docenia, nagradza, oklaskami czy innymi dowodami uznania, jak choćby tym najistotniejszym – rozpoznawalnością.
Nasz Festiwal spełnia kilka funkcji, które w kolejnych tekstach staramy się przybliżać i objaśniać: edukacyjną, kulturotwórczą, promującą salezjański (i niesalezjański) Różanystok, integrującą lokalną społeczność ze sobą i z salezjańskim Ośrodkiem.
Jest w nim oczywiście miejsce i dla naszych wychowanków, którzy – w zależności od możliwości, są albo najważniejszymi, żeby nie powiedzieć - pierwszorzędnymi widzami i uczestnikami warsztatów albo, jeśli umiejętności na to pozwalają – dostają niepowtarzalną szansę występu, jako artyści.
Majowy wieczór – plac pomiędzy obydwoma klasztorami i bazyliką, na którym odbywa się pokaz żonglowania ogniem (prawdziwym, czyli takim, którym się można naprawdę poparzyć).
Występuje Grupa Czupakabra – zawodowcy w każdym calu.
Wszędzie roznosi się zapach płonącego w specjalnych miseczkach oleju, w którym artyści zanurzają przygotowane do żonglowania pochodnie czy poiki.
Żonglerzy - rozebrani do pasa, oplatają swoje szczupłe, wyrzeźbione torsy wirującymi w ciemności płonącymi pętlami i spiralami.
Żonglerki mają na głowach specjalne czapki, chroniące ich włosy przed samozapłonem. Wykonują (prawie) tak samo trudne ewolucje, jak ich męscy koledzy z zespołu.
Ale wśród żonglujących ogniem mężczyzn widać dwie drobne, chłopięce sylwetki – tak, to są nasi wychowankowie, którzy do tego występu przygotowywali się miesiącami i dla których nadeszła wyjątkowo ważna chwila:
Wystąpili na profesjonalnym pokazie, przed licznym, wielonarodowym i w dużej mierze profesjonalnym w różnych, uprawianych przez siebie dziedzinach, audytorium.
Chłopcy także dostają prawdziwe oklaski, inni chłopcy (a i dziewczęta też) patrzą na nich z podziwem.
Dzięki zdolnościom i ciężkiej pracy (wiem - to brzmi jak banał, ale nic na to nie poradzę, to najszczersza prawda – dzięki zdolnościom i harówce) poznali smak bycia zauważonym i docenionym.
W pofestiwalową niedzielę kolejni wychowankowie pojechali z Panem Jackiem (którego Czytelnicy też już poznali – ten artysta malarz i rzeźbiarz, uczący u nas plastyki) na Dni Lipska (po sąsiedzku, za Biebrzę), gdzie również pokazali swoje wykonane podczas festiwalowych warsztatów plastycznych prace oraz układ akrobatyczny przygotowany pod opieką Pani Ani.
Przywieźli ze sobą… wrażenia:
" moje nazwisko było pod rzeźbą, ludzie pytali ile czasu to się robi..., rozdawaliśmy autografy dziewczynom po występie... pełny sukces..".
Chłopak z salezjańskiego ośrodka wychowawczego, jest proszony przez swojego „normalnego” rówieśnika (czy rówieśniczkę) o autograf.
Jak taką sytuację zaklasyfikować, jak ją nazwać ?
Och – bardzo prosto: sukces wychowawczy. :-)
Inne tematy w dziale Kultura