Oglądanie spektaklu poprzez śledzenie reakcji widowni jest zajęciem ciekawym i pouczającym – bo wtedy się odbiera nie swoje, własne, subiektywne reakcje, ale wrażenia, a bywa, że i przeżycia tych, którzy są najważniejsi: widzów.
Jeeeej.... aaaale tatuaż....! - to westchnienie niekłamanego zachwytu, jaki wydał z siebie siedzący koło mnie nastolatek, na widok tatuażu Lindy.
Tatuaż jest rzeczywiście imponujący, choć ostatnia rzecz, jakiej bym temu chłopcu życzył, to próba naśladowania, bo Linda jest artystką, a artyści są (jednak) od nas, tzw. zwykłych ludzi troszkę inni, co nie tyle znaczy, że im więcej wolno, ale raczej – że im więcej uchodzi.
Chłopak nie wie, że przedostająca się w kierunku sceny pomiędzy widzami na wysokich szczudłach Linda jest projektantką i wykonawczynią tych wszystkich bajkowych kostiumów, w które są ubrani członkowie zespołu.
Nie wie też (jeszcze nie wie), że to spod ręki Lindy wyszły te wszystkie, fantazyjne makijaże, malunki, charakteryzacje wreszcie, widoczne na twarzach, włosach, ciałach występujących z nią artystów.
Podobne, no – może spokojniej wypowiedziane uznanie, zabrzmiało też w głosie Pana Arka, gdy wspomniał, że „Linda, to ma z okna swojego praskiego mieszkania taki widok na Złotą Pragę, że....”.
Bo Linda jest Czeszką.
Pana Arka poznaliście Państwu już rok temu, gdy na Festiwalu prowadził warsztaty Impro.
Tym razem podjął się zadania trudniejszego i znaczne bardziej wyczerpującego, bo przekształcenia festiwalowej „Karawany Bez Granic” w osobny, choć współistniejący z Festiwalem i trwający ponad półtora tygodnia (przygotowań oczywiście nie licząc) projekt.
Ponad dwadzieścia spektakli, od Suwałk po Lublin, od małych szkól, po prestiżową scenę lubelskiej Nocy Kultury.
Dziś jesteśmy w miejscowości Turośń Kościelna (co za piękna nazwa!).
Pan Arek zebrał międzynarodowy zespół młodych, wybitnych performerów, specjalizujących się w najróżniejszych dziedzinach.
Są to jego znajomi, znajomi znajomych, znajomi znajomych znajomych... no tak to się odbywa, bo daje gwarancję uniknięcia pomyłki: w tym fachu najbardziej się liczy rekomendacja.
Ale to, co Pan Arek stworzył, to nie był jakiś występ:
najpierw jeden artysta, potem drugi, trzeci czwarty, ostatni, wreszcie koniec – dziękujemy! Do widzenia!
To był SPEKTAKL, mający swoją ciągłość, rytm, dramaturgię, interakcję pomiędzy artystami i z widownią – wreszcie, miejsce na improwizację (jak impro – to impro!).
Słowo „wyreżyserowany” nie zawsze w dzisiejszych czasach brzmi i kojarzy się dobrze.
Sugeruje jakąś nieszczerość, a nawet – oszustwo.
W wydaniu Pana Arka oznacza - przepraszam za określenie zaczerpnięte wprost z marksowskiej teorii ekonomii – wartość dodaną.
Coś, co z Karawany uczyniło wspomniany wyżej SPEKTAKL.
Aż się boję myśleć (OK – nie mogę się doczekać), co Pan Arek za rok zaproponuje!
A Linda – Linda, po zakończonym spektaklu, stanęła twarzą w twarz z długą kolejką dzieciaków, które zapragnęły upodobnić się do widzianych przed chwilą na scenie artystów.
Ostatnia dziewczynka złapała Lindę jeszcze w korytarzu, gdy już szliśmy do samochodów.
Chodziło jej o ufarbowanie kosmyka włosów. Na zielono.
Tylko spokojnie proszę: te wszystkie farby ścierają się z buzi chusteczką i zmywają zwykłą wodą – rodzice nie dostaną szoku. No – może troszeczkę. Ale w końcu nie codziennie ma się w domu własne dziecko z profesjonalną charakteryzacją na twarzy.
A to przecież musi być miłe.
Marko w swoim żywiole
Niespodzianka - Mushegh na Ukrainie ! :-)
Karawana w Kuźnicy (na samej granicy z Białorusią...)
Inne tematy w dziale Kultura