rozum rozum
52
BLOG

Tydzień – Edek – do środy

rozum rozum Kultura Obserwuj notkę 4

Od czasu do czasu wklejać będę fragmenty zbioru opowiadań pt. „Tydzień”. Pierwsze opowiadanie nosi tytuł Edek. 

Poniedziałek.
Moje nazwisko Edward Poniatowski, Edek po prostu. Edziu mówiła mi żona, ale już nie mówi. Odeszła, bo za dużo piłem, przynajmniej tak gadała. Zabrała dziecko i wyjechała na Podkarpacie do Dulki. Chuj wie gdzie to. Dziecka nie widziałem od siedmiu lat, nawet mnie nie zaprosiła na jej ślub. Anka, tak się nazywa moją córeczka, też nie chce ze mną rozmawiać. Napisała, że nie będzie toczyć jakiegokolwiek dialogu ze skurwysynem, który katował jej matkę, i że dla niej umarłem. Dzwoniłem, pisałem, że piję mniej, byłem na terapii, przez jakiś czas miałem pracę i że chcę to wszystko naprawić. Bez echa, umarłem. Po prawdzie to nie po chrześcijańsku, nie dać ojcu kolejnej szansy. Nie dała, choć całe życie zapierdalałem żeby miały, co żreć. Zima, wiosna, lato, jesień, kurwa jesień, w syfie, gównie i pyle, a one spierdoliły jak zające przed ogarami, do Dukli. Zaraz jak wyszedłem z Załęża mogłem pojechać do tej Dukli, mogłem, ale nie pojechałem, nikt mi nie powiedział, że Dukla i Załęże na tym samym Podkarpaciu są. Kto w ogóle wysilił tak kretyńską nazwę dla województwa, gdzie Rzym a gdzie kurwa Karpaty. Mniejsza oto, tak czy siak, nie pojechałem, ale ślub wysłałem kopertę z tysiącem złotych, niech ma, niech nie myśli, że ojciec, choć trup, to nie ma gestu. A mogłem nie wysyłać, bo niemiałem, bo po wyjściu pracy nie mogłem znaleźć. Zresztą, pokażcie mi kogoś, kto z wyrokiem za gwałt łatwo znajdzie pracę. Nawet na kolei mnie nie chcieli. Tłumaczyłem, że ta baba była pijana, że ze mną piła, że sama do mnie poszła, że reszty nie pamiętam, a ona rano se pinda niemyta przypomniała, że ma męża i dzieci. Jak piła i szła do mnie jakoś nie pamiętała. I jeszcze cała ta niby obdukcja czy obstrukcja, to jedno wielkie łgarstwo. Jakie przypalanie, jakie pęknięte żebra, jakie odbite nerki, jakie połamane palce? Mówiłem, że nic nie pamiętam, ale wiem, że nigdy bym tego nie zrobił. Owszem, stara jak przyfikała dostała czasem mydłem w skarpecie, ale tylko wtedy, gdy zasłużyła, a aniołem nie była. Stara o wszystko miała pretensje. Brak kasy, brak wakacji, brak ciuchów, brak kosmetyków, brak perspektyw – jeden wielki jebany pustostan życiowy. A skąd ja miałem wziąć i te ubytki uzupełnić? Kraść miałem iść? Zapisałem się do partii, jak chciała stara, ale nikomu nigdy dupy nie lizałem, to mnie na żadne stanowisko nie dali. Raz tylko zakablowałem na konduktora, że dupczy kasjerkę w magazynku, ale mimo to nic. Wiem tylko, że potem on musiał dla „bezpiecznych” listy pisać, bo mu na rodzinie zależało. Świnie jebanej oszukiwać rodzinę się zachciało, a potem donosił na innych, żeby to familijne kłamstwo ratować. W końcu, już w nowej Polsce, wyszło, że pisał na wszystkich, nawet na dyrektora, a żona się i tak dowiedziała i odeszła. Pewnie do Dukli pojechała. Zresztą, dupa to była a nie chłop. Po tym wszystkim mu odjebało i się rzucił pod pociąg. Był chyba z tą robotą dozgonnie związany. A zresztą, niech spoczywa w pokoju, o zmarłych tylko dobrze powinno się mówić.
Teraz wszystko dookoła jest inne niż kiedyś, no poza moim mieszkaniem, które wygląda dokładnie tak samo jak pięćdziesiąt lat temu. Kuchnia to moje ulubione miejsce. Tu, przy stole, ze szklaną herbaty, obserwuję przez okno globalizację. Wszyscy w kółko pierdolą jak nakręceni o globalizacji, więc ja obserwuje globalizację śmietnika, o pardon, kontenerów. Kiedyś śmieci, czy śmiecie, wyrzucało się do śmietnika. Siatka w rękę i do śmietnika, prosty był los śmieci. Teraz, mamy segregacje rasową śmieci, plastiki od zielonego kontenera, szkło białe do białego, kolorowe do pomarańczowego, papier do żółtego. Gdybym miał to robić jak chcą te debile z unii, to więcej czasu bym segregował nie produkował te odpady. Potem, oni sobie przyjeżdżają, te śmieci już mają na gotowe i do fabryki, i zarabiają na debilach, co za nich połowę roboty wykonali. Ze mną takich zabaw nie będzie. Za chuja nic nie będę segregował, nawet gdyby mi za to płacili. Więcej, czasem im te zamysły krzyżuję. Nocą idę po cichutku i wypierdalam te śmieci tak, żeby im ten proces produkcji nieco zakłócić. Zastanowią się złodzieje, jak ktoś sobie dupę papierem z kolorowym szkłem podetrze.
Wtorek
Przyjechali po śmieci he he. Po śmieci albo śmiecie. Miałem kiedyś kupić słownik i sprawdzić, ale pomyślałem, że od tej wiedzy nie zmądrzeję, a poza tym, ja o śmieciach z nikim nie gadam. Temat śmieci jest wręcz tajny, z racji dywersji, którą uprawiam. Włączyłem radio, jak co rano, a wcześniej telewizor stojący w dużym pokoju. Mam pełny dostęp do informacji, mogę spokojnie siedzieć przy stole i obserwować życie otrzymując jednocześnie świeżutkie wiadomości ze świata polityki. Zapewne jestem najlepiej poinformowaną osobą na osiedlu. Rozgryzłem już wszystkich skurwysynów z ekranu i głośnika. Wiem nawet, który to Żyd, który Cygan, który Ukrainiec, a który szwab. Pełna wiedza to pełna świadomość. Teraz wiem, że rozbiory się nie skończyły. Jesteśmy poddanymi wielonarodowościowego układu, który jebie bez wazeliny naszą świętą matkę od zagajnika. Kiedyś odkrytą prawdę ogłoszę miastu i światu. Opiszę to wszystko w książce, jak tylko znajdę trochę czasu, i jak kupię ten jebany słownik. O proszę, panowie złodzieje od śmieci czy śmieciów, się lekko zdziwili he he.
W radiu grają moją ulubioną piosenkę „będę brał cie w aucie”, ale ściszam, do w telewizorze konferencja prasowa o beatyfikacji Karola Wojtyły. Gdyby on żył wszystko byłoby inne, lepsze. A tak, nikt z nikim się nie liczy, Polak Polakowi wilkiem. Banda niedojebanych idiotów. Gdyby Papież żył wskazałby, kto ma tej kraj porządkować, a wszystko w majestacie pana Jezusa. Rekomendacja nie do podważenia, ostateczna. Nikt by się nie sprzeciwił. Niestety Bóg wezwał swego wiernego sługę do siebie, pozostawiając ten biedny naród na pastwę złodziej i debili. I jak teraz wybrać prawdziwego Polaka na prezydenta czy premiera. Przez lata niszczono polskie geny, i teraz nie wiadomo, kto Polak a kto obcy. Powinno się robić badania DNA by mieć pewność. Raz nawet powiedziałem o moim pomyśle sąsiadowi, ale on zapytał: - jak wyznaczyć wzór polskiego DNA, i poszedł sobie. Idiota, wiadomo. A wystarczyłoby pobrać materiał DNA od najprawdziwszego prawdziwego Polaka i wzór gotowy. Nikt by wówczas nie miał wątpliwości, czy na tronie „nasz” czy „obcy”. Tylko, kogo wybrać? Kazimierza Wielkiego, Bonę, Piłsudzkiego, Gomułkę, Macierewicza czy Wałęsę? Jak wskażesz jednego to się zwolennicy drugiego oburzą, jak nie ten to ten, i tak bez końca. Może by referendum przeprowadzić? Ale wówczas cały motłoch mógłby głosować, a skąd wiadomo, czy więcej jest naszych czy tamtych. Jeśli obcych jest więcej, to się zmobilizują przez Internet i wybiorą swojego, a wtedy prawdziwi Polacy staną się obcymi we własnym państwie i chuj strzeli tysiącletnią historie narodu. Może niepotrzebnie temu sąsiadowi nasikałem na wycieraczkę? A zresztą, nawet jak miał troszkę racji, to za zniewagę należała się mu nauczka. O proszę, panowie zabrali makulaturę, akcja „ostre podtarcie” rozpoczęta.
Środa
Wtorkowy wieczór poświęciłem na izolowanie się od świata śmieci. Tak się zaizolowałem, że do środka dnia nie byłem w stanie ustabilizować błędnika. O trzeciej rano zacząłem udawać psa, który przejadł się trawą, żółtą trawą. Ległem o szóstej, na tapczan w dużym – wędrującym poprzez wymiary – pokoju. Zbudziła mnie poranna dyskusja w mojej ulubionej rozgłośni. Wiedziałem, iż tego – niema co ukrywać – mega kurewskiego kaca piwem zwalczyć się nie da. Jeden łyk tego trunku przemieniłby mnie w kota który przejadł się własną sierścią, a tego chciałem uniknąć bardzo. Zasnął bym zapewne, ale do mych otworów w nosie wpadała dziwnie znajoma woń. Kiedy zdobyłem się na heroiczną walkę z grawitacją - i zwyciężyłem – moje stopy wylądowały w  lepkim pomarańczowym morzu. Było obrać te pierdolone pomarańcze. Nieobrane owoce zesłały na mój duży pokój potop, a ja – jak zwykle – za ambitnie, za szybko wylazłem z tej mojej Arki Edka i teraz utknąłem na mentalnej mieliźnie zgniłej pomarańczy. Bezruch, wyczekiwanie na olśniewający pomysł, samoponiżenie, moralniak. Wszystko razem i każde z osobna spadło na mą głowę jednocześnie, z dokładnością bomb wypuszczanych na wolność z Bombardiera B2. Najgorszy, no prawie najgorszy był Morales. Moje papieskie alert ego wwierca się w mój mózg i bezlitośnie miażdży wszelkie argumenty obrony wczorajszych występków. To zwykłe najebanie rośnie do rangi ludobójstwa. Każda drobna sprawa; nieuporządkowane gazety, niedokładnie ułożone plasterki wędliny, kurz, okruchy na kuchennym stole, stają się kardynalną częścią papieskiego aktu oskarżenia. Nogi w rzygowinach to nie okruch na blacie, to pierdolniecie mega zajebistego meteoru w sam środeczek mego wszechświata. Totalny paraliż komunikacyjny spowodowany dwoma kwaśnymi pomarańczami. Człowiekowi do klęski nie trzeba widać potężnej natury, wystarczają jej dwa pociski.
Decyzję o walce podjąłem pod wpływem konieczności filozoficzno-fizjologicznej. Dodać tu muszę, iż powoli gasł we mnie przyjaciel z Watykanu, ustępując miejsca wszystkim filozofom świata. Ileż myśli kłębiło się, ileż rewolucyjnych pomysłów na powszechną szczęśliwość świata tego, jakaż motywacja do pisania, jakaż duma z samo wskrzeszenia ducha mego. Czułem jak rosną moje akcje u Boga Wielkiego.  Kiedyś czytałem coś o filozofii i nie mam wątpliwości, iż ten filozof, który powiedział, że filozofia rodzi się na kacu był najbliżej sedna. Pod prysznicem nie pojmowałem już zatem swego bezruch jako druzgocącej porażki. Przeciwnie, postanowiłem wyciągać z tej lekcji naukę na przyszłość. Ubrałem się, posprzątałem me mieszkanie tak, jakby trzej królowie mieli zajechać na kolację, poszedłem do sklepu, ugotowałem rosół, przewietrzyłem zatęchłą rzeczywistość. Pod wieczór powziąłem pewne postanowienia. Od tej pory nigdy nie dam się zwyciężyć przyrodzie. Wyprzedzając czwartkowe wydarzenia, powiem, iż wieczorem wypiłem litr wiśniówki, zagryzłem ów napitek pięcioma pomarańczami i odniosłem wspaniałe  zwycięstwo. Czwartkowy ranek był jak przejazd pod łukiem triumfalnym, jak stanie na jego szczycie. Doskonałe samopoczucie, Karol tym razem nie zawitał, a moje wymiociny, co do mililitra umieszczone były precyzyjnie w pomarańczowej misce, którą nabyłem w czasie wyprawy po kurę na rosół. Jestem, kurwa, Juliuszem Cezarem tego podłego życia. Gloria Victis.   
rozum
O mnie rozum

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura