Hipotezy o zamachu na rządowego tupolewa są – jak już wielokroć pisałem – nadgenialne, gdyż można je swobodnie i doskonale dostosowywać do zmieniających się uwarunkowań bez starty dla ich warstwy „merytorycznej”. Lansowanie owych teorii miast słabnąć będzie przybierać na sile, oczywiście z powodów politycznych, a precyzyjnie rzecz ujmując wyborczych.
Dlaczego blogerzy sympatyzujący z PiS już kilka godzin po katastrofie twierdzili, że zapewne dokonano zamachu? Ponieważ taka jest ich wiara, ponieważ zamach był zgodnych z określonym światopoglądem, ponieważ zamach daje polityczne szanse na wielkie przebudzenie „narodu”, czyli zwolenników PiS i skrajnej „prawicy”. Pojawiła się oczywista „szansa” aby śmierć „poległych” (metaforyczne ukrzyżowanych) stała się fundamentem zmartwychwstania „patriotycznej” Polski unurzanej w ocenie mistycyzmu i qasisekciarstwa. A co dalej? Wielkie zgromadzenia, marsze, msze, miliony smoleńskich krzyży, pochodnie, integracja myśli i czynu, jednolitość, jeden format prawdziwego Polaka, jeden wódz. Coś się jednak stało, że ów scenariusz się nie ziścił, mechanizm rozruszany przez mistyków i szamanów zaciął się i nijak go ponownie w ruch wprowadzić. Wprawdzie spora grupa twierdzi, że działa on świetnie, ale rzeczywistość nie pozostawia złudzeń – mistycy są skazani na łaskę wyznawców ekstremalnych i nic nie wskazuje, że to się zmieni.
Zachowując szacunek i zrozumienie dla bliskich ofiar katastrofy, nie widzę głębszych powodów, by nie komentować ich słów dotyczących przyczyn katastrofy.
Proszę zwrócić uwagę, że hipotezy o zamachu formują bliscy osób zmarłych, które były w PiS lub sympatyzowały z tą partią. Każdy, rzecz jasna, ma prawo wierzyć w zamach, chociażby na zasadzie wyparcia, nadawania sensu śmierci bliskiej osoby, w przypadku niepogodzenia się ze śmiercią męża, żony, syna, córki itd. Mam jednak wielkie wątpliwości, czy bliscy ofiar nie są czasem politycznie inspirowani?
Każdy obywatel ma prawo o udziału w życiu publicznym, a zatem do startu w wyborach parlamentarnych także. Ciekaw jednak jestem czy, a jeśli tak, to ilu bliskich ofiar zdecyduje się kandydowanie w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Jeśli ktoś podejmie taką decyzję, to interesujące będzie, na których miejscach partie umieszczą takie osoby i jaka będzie skala tego zjawiska. Ciekawi mnie również, jak reagować będzie społeczeństwo; czy górę weźmie litość czy jakaś merytoryczność?
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka