Z racji wykonywanego zawodu bardzo często na gruncie postępowania administracyjnego lub sądowo-administracyjnego ścieram się z organami administracji publicznej, a ściśle rzecz ujmując z organami samorządu terytorialnego, SKO, organami administracji zespolonej przy wojewodzie jak i samym wojewodą. Jakie refleksie można popełnić w wyniku oberwać relacji organ administracji publicznej – obywatel? Przygnębiające.
Po pierwsze, nieterminowości załatwiania spraw. Wie o tym każdy, kto miał styczności z administracją publiczną. Organ ma miesiąc na załatwienie sprawy, a kiedy ma do czynienia z ze sprawą skomplikowaną dwa. Oczywiście 90% spraw okazuje się być wyjątkowo skomplikowanymi, a kiedy upływa już drugi miesiąc od złożenia wniosku, organ przysyła nam pismo, iż z przyczyn obiektywny nieleżących po stronie organu termin załatwienia sprawy ulega wydłużeniu o miesiąc. Kiedy ten kolejny miesiąc mija organ przysyła stronie kolejne pismo informując, iż może ona zapoznać się z materiałem zgromadzonym w sprawie. Następnie organ czeka, czeka aż otrzyma zwrotne potwierdzenie odbioru. Po upływie siedmiu dni organ wydaje decyzję, albo wysyła jeszcze jedno powiadomienie zawierające informacje, że pojawiły się okoliczności i termin ulega wydłużeniu. Powodów wydłużenia terminów może być tysiąc. Niektóre sprawy prowadzę kilka lat i końca nie widać.
Po drugie, brak profesjonalizmu. Oczywiście nieterminowości to również brak profesjonalizmu, ale mi idzie przede wszystkim o brak wiedzy. Nawet gdyby organ załatwiał sprawę w dwa miesiące, ale załatwiał zgodnie z obowiązującymi przepisami, to można by powiedzieć: mielą wolno, ale dokładnie. Tymczasem organy działają powoli i mizernie. Przykład: sprawa o zmianę stosunków wodnych na gruntach sąsiednich. Jeden sąsiad nasypał na swą działkę tyle ziemi, że podniósł poziom gruntu o 1, 5 m, ze skosem w stronę sąsiedniej działki mojego przyjaciela, czym spowodował zmianę kierunku odpływu wód opadowych. Efekt: 50 m ogrodzenia zostało podmyte itd. Sprawę prowadzę od 5 lat, WSA dwukrotnie już uchylił decyzję organu II i I instancji, ale organ I instancji nic sobie z tego nie robił powtórnie wydawał identycznie wadliwe decyzje. Organ opamiętał się dopiero po skardze na konkretnych urzędników do ministerstwa – polecam tę ścieżkę, jest najbardziej skuteczna. Innym razem organ prowadzący rozprawę administracyjną odwołał ją w trakcie jej trwania, choć kpa nie zna instytucji odwołania rozprawy. Kiedy podniosłem ten szkolny argument, organ w postaci przystojnej pani powiedział, że zna, a kiedy dopytałem, z którego artykułu to wynika, organ odrzekł, że z burego. Wówczas poprosiłem o zaprotokołowanie tegoż śmiałego stwierdzenia naukowego, organ omówił. Wówczas ponownie poprosiłem o wskazanie podstawy prawnej odmowy zaprotokołowania i wtedy organ (naprawdę piękny) rozpłakał się i sobie poszedł. Innym razem organ przeprowadził rozgraniczenie i pomylił się na niekorzyść mojego znajomego o jedyne 2m. Cóż to dwa metry działki, kiedy trzeba pomóc innemu obywatelowi. Mogę śmiało stwierdzić, iż poziom urzędników jest żenująco niski niezależnie od ich politycznej proweniencji.
Po trzecie, upartyjnienie. Wystarczy otworzyć lokalną prasę, by się przekonać, iż miotła wyborcza to nie mit. Tam gdzie następuje zmiana warty, tam lecą głowy niezależnie od poziomu kompetencji urzędnika. Czystka obejmuje nie tylko urząd marszałkowski, starostwa, urzędy miejskie, ale również filharmonie, teatry, WORD-y, rady nadzorcze regionalnych oddziałów TVP i Polskiego Radia, spółki komunalne itd., itp. Gdyby jeszcze na miejsca poprzedników wprowadzano lepszych, a przynajmniej równie „kompetentnych” nie byłoby tragedii, ale tak nie jest. Na urzędy i stanowiska wpychani są zwykle działacze, ich rodziny i ich znajomi. Ten schemat nie ma barw danej partii – to schemat powszechnie stosowany przez wszystkie siły polityczne. Najważniejsze jest stanowisko i pensja, a przy okazji może coś się uda załatwić. Tymczasem wśród urzędników, którzy się kształcą i dokształcają panuje frustracja. Nie ma się czemu dziwić, w sytuacji, kiedy dobrze wykształconego pracownika zastępuje tępy działacz, który studia ukończył (o ile ukończył) z marnymi stopniami, a po angielsku potrafi powiedzieć: Yes but no! Zresztą to zdanie typowe dla sporej grupy urzędników. Iluż inwestorów żaliło mi się, że słyszeli w urzędach, że wszystko zmierza we właściwym kierunku, że wszystkie dokumenty są w porządku, a tu proszę niespodzianka – decyzja odmowna, uzasadnienia brak. Partie wiedzą, iż obsadzanie stanowisk „swoimi” to najlepszy sposób budowania struktur pozyskiwania głosów. Kto by się przejmował skutkami takiego postępowania, wszak do kolejnych wyborów jeszcze cztery lata comiesięcznej pensji.
To tylko trzy ze sporej grupy chorób drążących administracje samorządowa i terenową administracje rządową. Gdyby jednak udało się wyeliminować choćby te wady, administracja działałby o wiele lepiej, a strony postępowania nie mówiłby o państwie, jako o swym największym wrogu.
Co robić?
Po pierwsze, należy faktycznie przeprowadzać konkursy na wszelkie stanowiska w sferze publicznej. Cała dokumentacja powinna być do wglądu dla każdego zarówno w siedzibie urzędu jak i na stronie danego urzędu. Informacje o konkursach winny być publikowane zarówno w prasie jak i na stronie internetowej. Procedowanie komisji musi być utrwalane przez urządzenia rejestrujące dźwięk i obraz. Pełne wyniki konkursu muszą być publikowane wraz z uzasadnieniem. Należy ograniczyć do minimum instytucję „pełniący obowiązki”, która pozwala nieukom trwać na niemal wszystkich stanowiskach. Funkcji kierowniczych nie powinny pełnić osoby, które w okresie 4 lat przed objęciem danego stanowiska były członkami partii politycznych. Należy ponownie określić model kariery kadry urzędniczej organów jednostek samorządu terytorialnego. Należy dokonywać rocznych audytów terminowości załatwiania spraw, na podstawie których organ będzie zobligowany do wykluczania leniuchów i nieuków. Taka sam sankcja musi spotkać urzędnika, którego ponad 30% decyzji w skali roku zostało uchylne lub stwierdzono ich nieważność. Należy wprowadzić zakaz zatrudniania w tym samym urzędzie jak i w urzędach i jednostkach podległych temu organowi krewnych w linii prostej i linii bocznej, osób pochodzących z wyboru jak również osób piastujących funkcje kierownicze. Urzędnicy muszą – to się powoli wykluwa – ponosić odpowiedzialność finansową za wydawanie wadliwych decyzji.
To na dobry początek. Wiem, iż polskie partyjniactwo w głos się śmieje czytając powyższe postulaty. Wierzą, iż partyjnictwo jest o wiele mocniejsze o poczucia obowiązku i etosu służby publicznej – jak na razie wszystko wskazuje, że ich wiara nie jest płonna.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka