Wczoraj wieczorem Lech Wałęsa wystąpił w programie „Teraz My” u redaktorów Sekielskiego i Morozowskiego. Ci oczywiście zapytali byłego prezydenta o pieniądze, jakie bierze za występy. Wałęsa odpowiedział bez skrępowania, że tak od 10 do 100 tys.
Prawdę mówiąc, początkowo pomyślałem, iż to nawet dobra taktyka. Ostatecznie branie pieniędzy za „referaty” to dosyć powszechna praktyka wśród polityków na emeryturze. Taki Clinton zarabia w ten sposób miliony.
Ale czy Bill Clinton wystąpiłby na wiecu radykalnych republikanów? Np. tych, którzy chcieli doprowadzić do usunięcia go ze stanowiska? Bardzo wątpliwe. Nawet emerytowany polityk powinien dbać o ideologiczną spójność.
Dlatego gdy dziennikarze zapytali Wałęsę o to, czy wystąpiłby również na kongresie PiS byłem przekonany, iż odpowiedź będzie brzmiała: nie! Przecież między PiS a byłym prezydentem panuje otwarta wrogość. Tymczasem Wałęsa bez żadnego skrępowania odparł, że owszem, wystąpiłby – za 50 tysięcy euro.
Tu możemy się zastanowić jakby takie spotkanie wyglądało. Zapewne tak samo, jak kongres Libertas, tylko bardziej. Tak 100 razy bardziej. Najwyraźniej jednak Wałęsa ścierpiałby okrzyki i ewentualne rzucanie zgniłym pomidorami. Ba, może by nawet zatańczył i zaśpiewał – byleby tylko zarobić kasę na „garnitur i skarpety”.
Taka postawa może dziwić, ale tylko w przypadku, gdy nie czytaliśmy sławnej książki historyków IPN. Gontarczyk i Cenckiewcz opisali przecież jak młody pracownik stoczni upominał się u SB o pieniądze za każde spotkanie. Jak widać od tego czasu niewiele się zmieniło – Wałęsa może brać pieniądze od wszystkich, nawet największych wrogów. Byle odpowiednio duże.
Inne tematy w dziale Polityka