Piotr Zaremba chyba jako pierwszy z redakcji „Dziennika” użył w stosunku do politycznych blogerów terminu „publicyści”. Nie wiem co na to Cezary „fanga w nos” Michalski, który dyskutując z galopującym majorem udowodnił ostatecznie swoją kompletną indolencję w kwestii Internetu. Naprawdę, to żaden spisek, żaden makiawelizm – ten człowiek po prostu nie wie o czym mówi, ale mówi. Ciekawe ile razy robił tak wcześniej, skutecznie unikając zdemaskowania?
Jednakże redaktor Zaremba wie o czym pisze podejmując temat blogosfery. Czyta nas uważnie, świadczy o tym chociażby fakt, iż nawiązał w swoim ostatnim tekście do
mojego wpisu sprzed kilku dni. Tym bardziej więc dziwi pewien fragment artykułu ogólnie bardzo dobrze podsumowującego ostatnie wydarzenia pomiędzy „Dziennikiem” a blogerami (wiem, to mocno eufemistyczne określenie - "wydarzenia") -
Media i blogerzy po sprawie Kataryny.
Otóż Zaremba napisał wiele słów prawdy o dziennikarzach i docenił blogerów, lecz równocześnie zachował w sobie nieco środowiskowego egoizmu. Zdaniem publicysty, dziennikarze obecnie bywają krzywdzeni opiniami internautów. Jak wiemy, dokładnie tego samego zdania są Krasowski i Michalski – oni właśnie te „krzywdy” wywiesili na proporcach antyblogerskiego dżihadu.
Dlaczego akurat ten wątek u Zaremby dziwi? Jako czytelnik blogów powinien, moim zdaniem, zaznaczyć, że tak naprawdę jego problem jako dziennikarza jest identyczny z problemem wielu blogerów (albo po prostu internautów). Dziennikarz dziś tak opisuje sytuację:
Nieraz dziwiło mnie, jak to możliwe, że ja, publicysta o centrowych poglądach bywałem w tych samych debatach opisywany jako człowiek dworu braci Kaczyńskich i tuba Platformy. Czy ci ludzie nie widzą, że te oskarżenia choć w części wzajemnie się znoszą, pytałem siebie. Ale nie – wspólne było przekonanie o mojej sprzedajności powiązane z wiarą w spiskowe sprężyny kierujące moimi wypowiedziami. I tak pewien bloger twierdził, że nawet kiedy w „Loży prasowej” w TVN 24 starłem się z prowadzącą na temat oceny spotu Szymona Majewskiego, uzgodniliśmy to wcześniej, żeby zareklamować obie firmy – moją redakcję i jej stację. Takich przykładów czytałem setki, może tysiące.
Nie raz byłem wyzywany albo od Żydów, albo od antysemitów (a nawet od Niemców!). O licznych „chamach”, „prostakach” i innych tego typu obelgach nie ma co wspominać. Przyjmuję to spokojnie i bynajmniej nie zamierzam się skarżyć. Irytuje mnie tylko to, iż często wyzywają mnie osoby, które albo po prostu nie czytały moich wpisów w całości, albo nawet nie starały się zrozumieć. Po prostu reagowały na moją „deklarację” bycia pisowcem, lub odwrotnie – akurat jej nie zauważyły i stwierdzały, że jestem wrogiem rządu. Dlaczego ludzie decydują wygłaszać opinię bez żadnych podstaw? Bo zamiast myśleć, wolą używać schematów.
Z powodu zdarzających się czasem ataków nie płacze red. Zaremba i nie płaczę ja. Bo (co podkreśla publicysta "Dziennika") w krytycznych głosach można znaleźć wiele prawdy – może i bolesnej, ale potrzebnej dla lepszej pracy. Stara maksyma brzmi przecież – co nie zabije, to wzmocni.
Blogerzy rozumieją, że tak właśnie jest i dlatego z powodzeniem radzą sobie w Sieci. Tymczasem wielu dziennikarzy zderzenie z internetową krytyką przyprawiło o szok. I to jest ciekawe, warte wyjaśnienia zjawisko.
***
Przepraszam, że tak sam siebie przytaczam, ale jeszcze cytat z
Ja Żyd, ja antysemita będący gotową odpowiedzią na coraz słynniejsza frazę
krew za krewMichalskiego:
(…) Czasem działa już tylko instynkt. Wy w nas kamieniami, to my też. Krew, chcemy poczuć krew!
Rozmawiać trzeba jednak zawsze. Po to tu jesteśmy. Wymieniajmy się myślami i twórzmy coś nowego.
Inne tematy w dziale Polityka