Rybitzky Rybitzky
3355
BLOG

"Czarny Czwartek", czyli tylu było dobrych komunistów

Rybitzky Rybitzky Polityka Obserwuj notkę 36

 

"Czarny czwartek" jest filmem mocno wpływającym na emocje. Sceny śmierci, ścieżek zdrowia, tortur – to wszystko musi robić wrażenie. Kiedy więc zakończył się seans byłem poruszony, zwłaszcza, że w uszach brzmiała mi jeszcze "Ballada o Janku Wiśniewskim" (wykonywana przez Kazika w filmie zupełnie inaczej, niż w trailerze).

Kiedy jednak emocje mijają, nadchodzi czas na chłodną refleksję. A ta musi być wobec filmu Antoniego Krauzego krytyczna. "Czarny Czwartek: Janek Wiśniewski padł" jest bowiem dziełem, które w bardzo typowy sposób wpisuje się w propagandę elit III RP.

Udzielając wywiadów reżyser zarzekał się, że jego film jest w szczegółach oparty na losach rzeczywistych uczestników zdarzeń oraz historycznych dokumentach. Rzeczywiście: oś fabularną stanowi opowieść o rodzinie Brunona Drywy, najstarszej ofiary Czarnego Czwartku w Gdyni (miał "aż" 34 lata), a sceny ukazujące działania komunistycznych polityków oparto na archiwalnych zapisach.

Do historii tragedii rodziny Drywów nie można mieć zastrzeżeń. Jednakże fragmenty filmu przedstawiające wydarzenia w gabinetach polityków są niczym innym, jak powielaniem schematów promowanych w Polsce od lat.

Oto bowiem mamy wojsko i milicję masakrujące bezbronnych ludzi – ale właściwie nie wiadomo na czyj rozkaz. Dowódcy armii dowiadują się o planach rzezi z jakiejś ulotki. Próbują ratować sytuację poprzez zatrzymanie pociągów – ale to złe (już wtedy) PKP odmawia pomocy. W tym czasie niżsi rangą partyjni działacze ochoczo pomagają zrewoltowanym stoczniowcom pisać odezwy.

W Warszawie współpracownicy Gomułki podają mu informacje o wydarzeniach na Wybrzeżu, jakby cytowali mu doniesienia TVN24 o rewolcie w Libii. Słabo odegrany przez Wojciecha Pszoniaka przywódca PRL sprawia wrażenie osoby chorej psychicznie, na którą z troską i politowaniem spoglądają koledzy.

Jedynym naprawdę wyrazistym czarnym charakterem (poza sadystycznymi zomowcami) wydaje się być grany przez Piotra Fronczewskiego Zenon Kliszko – ale pojawia się on tylko na kilka minut, by wyrecytować, że "do kontrrewolucji się strzela". Widz może odnieść wrażenie, że to właśnie Kliszko jest za wszystko odpowiedzialny – a przecież to nie było tak.

Przede wszystkim zaś – ale to już wie każdy, nawet osoby, które filmu jeszcze nie widziały – w "Czarnym Czwartku" nie pojawia się postać Wojciecha Jaruzelskiego. A przecież szef MON odgrywał w grudniu 1970 roku kluczową rolę. Brak Jaruzelskiego dziwi tym bardziej, że rola wojska (szeregowych żołnierzy) w maskarze jest przez autorów filmu mocno podkreślona. Ponadto wiadomo, że generał pojawiał się na naradach ukazanych w "Czarnym Czwartku".

Pytany o zaskakujący brak Jaruzelskiego reżyser powtarza, że nie do końca wiadomo, co Jaruzelski w grudniu 1970 roku mówił. Lecz czy jest to dostateczny powód do tego, by w historycznym filmie wycinać z kadru istotnego uczestnika zdarzeń? Tym bardziej, że w scenach rozgrywających się gabinecie Gomułki głos zabiera niemalże tylko sam towarzysz Wiesław.

Zachowajmy jednak do końca ton chłodnej refleksji i pomyślmy logicznie: Czy w filmie objętym patronatem Bronisława Komorowskiego generał Wojciech Jaruzelski mógł zostać ukazany jako dowódca wojska strzelającego do kobiet i dzieci? Bo, niestety, nawet w dziele Krauzego szef MON nie miałby szansy na rolę dobrego komunisty.

Rybitzky
O mnie Rybitzky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka