Donald Tusk zaprasza opozycję do debat. A gdy tylko opozycja w czasie debat się krytycznie wypowie, to się ją poda do sądu albo wyśle do czubków na badania. Jak to mawiano kiedyś, my mamy w Polsce wolność wypowiedzi, tylko nie mamy wolności po wypowiedzi.
Te – niby żartobliwe – słowa Wiktora Świetlika z najnowszego numeru "Uważam Rze" otworzyły mi oczy na pewną "oczywistą oczywistość". Dlaczego mielibyśmy wierzyć, że Platforma znów nie postanowi pozywać do sądu politycznych przeciwników za wypowiedzi o swojej polityce? Tym bardziej, że przecież sąd uznał racje rządzącej partii.
Być może dlatego właśnie politycy PiS z taką niechęcią odnoszą się do pomysłu przedwyborczych debat. Bo kto im zapewni, że dyskusja nie zakończy się kolejnym sądowym nakazem przepraszania Platformy? Połączonym w dodatku z medialną nagonką przeciwko "łamiącym prawo"?
Tak, problem nie leży – jak się mogło wydawać – tylko w miejscu i sposobie organizacji debaty. Platforma – i o tym jakoś nikt, poza Wiktorem Świetlikiem, nie powiedział – podważyła sens prowadzenia jakichkolwiek politycznych debat w Polsce.
W innym, prawdziwie demokratycznym, kraju, moglibyśmy ufać sędziom i być pewnymi, że podobnie idiotyczne pozwy po prostu wrzucą do kosza. Niestety jednak, polski wymiar sprawiedliwości pokazał, że jest w stanie dopuścić się wszelkich absurdów.
Tym samym jak najbardziej istotną kwestią jest wydanie przez PO oświadczenia nt. swojej taktyki. Niech politycy rządzącej partii oficjalnie zapewnią, że po ewentualnych debatach nie będą nikogo pozywać.
Inne tematy w dziale Polityka