Sprawa spotu mającego promować Warszawę, a znanego już pod nazwą "Spot z gwałcicielem" wybuchła z wielką siła wczoraj wieczorem. A przecież reklamówka "Warszawa 2012" jest emitowana w telewizji już od kilku dni. Fakt, w krótszej wersji, ale fabuła filmiku jest nieskomplikowana i natychmiast można było zobaczyć, że spot opowiada o mężczyźnie uganiającym się za uciekającą kobietą:
Afera wybuchła jednak dopiero wtedy, gdy władze Warszawy umieściły go na swoim kanale w YouTube. Wówczas to akcji ruszyli blogerzy i dziennikarze. Najwyraźniej przekaz telewizyjny spływa po ludziach bez refleksji, zaś internet prowokuje do myślenia. No a poza tym, dopiero na YouTube mogliśmy zauważyć, że pan ze spotu ma monstrualnie wypchane spodnie...
3-minutowy filmik kosztował warszawskich podatników pół miliona złotych. A przecież drugie tyle, jeśli nie więcej, zostało wydane na jego rozpowszechnianie. Tak więc z milion złotych schowało się pod ukazanym w klipie namiocikiem. Oburza to internautów, zwłaszcza Warszawiaków. Ale mnie ich oburzenie śmieszy tak samo, jak ten filmik.
Przecież "spot z gwałcicielem" jest tylko jedną z wielu równie bezsensownych inwestycji warszawskiego Urzędu Miasta. A władze Warszawy mają, jak wykazały wybory samorządowe, niesłabnące i wielkie poparcie. Warszawiacy wybrali więc ludzi wydających ich własne pieniądze na idiotyzmy i się z tego cieszą. W czym więc problem? Czemu się oburzacie Drodzy Państwo? Wasz cyrk, Wasze małpy.
W skali Polski sytuacja jest nieco inna. Tu bowiem władze prezentują swoją erekcję od dłuższego czasu, ale na to Polacy spoglądają z zachwytem. Chcą tej erekcji. Chcą się schować pod tym namiocikiem. I nic nie wskazuje na to, by mieli się poczuć zgwałceni.