Okres Bożego Narodzenia to w Polsce prawdziwe święto hipokryzji. Ludzie, którzy się nienawidzą, padają sobie w objęcia, deklarując, że teraz już tylko zgoda i miłość. Oczywiście, z wielkich słów nic nie zostaje już po paru dniach, a czasem nawet godzinach.
I pół biedy, jeśli tak Polacy zachowują się w gronie rodzinnym. Krewni, to w końcu krewni, innych nie będziemy mieć i czasem warto spróbować uczynić rodzinne życie trochę pogodniejszym – nawet za cenę hipokryzji. Jednakże zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku pokazowego świątecznego pojednania ludzi, o których wiadomo, że i tak się nie pojednają.
Polska wewnętrzna polityczna wojna narasta od 2005 roku, a jej uczestnicy przekraczają tylko kolejne granice. W tym czasie było już kilka Wigilii, wszyscy łamali się opłatkiem – i co z tego?
Marek Suski w tym roku sceptycznie przyglądał się sejmowej wigilii, słusznie podkreślając, że to tylko taki spektakl. Nie przeszkodziło do "Faktom TVN" w przedświątecznym wydaniu zrobić z Suskiego idiotę – co już świadczy o tym, ile jest warta świąteczna atmosfera "pokoju".
Ja hipokryzji nie lubię, dlatego – i to celowo teraz, póki jeszcze trwają Święta – chcę powiedzieć: Żadnej zgody między nami w Polsce nie będzie. W naszym kraju trwa walka między ludźmi o zupełnie różnych wizjach przyszłości naszego kraju. A w takim konflikcie nie ma miejsca na ustępstwa i zawieszenia broni. Oddawanie się podczas Świąt kłamstwom o pokoju bynajmniej nie jest niczym szlachetnym.
Oczywiście, każda wojna jest złem, i w tej obecnej również nie ma nic dobrego. Ale wojna to jedno, a walka w obronie ideałów to drugie. Lepiej już narazić się na drwiny i zarzuty o chamstwo lub bucowatość, niż iść łamać opłatkiem z notorycznym kłamcą, aborcjonistką lub człowiekiem chorym na patologiczną nienawiść.
W wigilijny wieczór mogę przygarnąć nieznajomego gościa, bezdomnego lub potrzebującego. Ale to nie znaczy, że przy moim stole jest miejsce dla każdego.
Inne tematy w dziale Polityka