Lech Wałęsa pnie się w górę w sondażach zaufania oraz politycznego poparcia. Coraz realniejszy wydaje się jego powrót do czynnej polityki. Być może on sam zaczyna już marzyć o starcie w wyborach prezydenckich.
Spekuluję bez zahamowań, bo na polskiej scenie publicznej wszystko jest - niestety - możliwe. Nawet ponowny rozkwit kariery Wałęsy. A przecież wepchnięcie Polakom kolejny raz politycznego produktu z wąsami byłoby dla niektórych grup interesu idealnym rozwiązaniem.
Tymczasem incydent z Piotrem Gulczyńskim pokazał, jak wyglądałaby ewentualna nowa kadencja Lecha Wałęsy na stanowisku prezydenta. Mianowicie - dokładnie tak samo, jak poprzednia. Tyle tylko, iż zamiast Wachowskiego byłby Gulczyński, lub jeszcze inny cwaniak. Zresztą, tych cwaniaków byłby setki. Radośnie korzystaliby z megalomanii Wałęsy. A prezydent - „żywa legenda" - zapewniłby nas, że nic się przecież nie stało i rzucał bluzgami w złudnym przekonaniu o swym podobieństwie do Piłsudskiego.
Takie wartości jak bezczelność, nieskończona buta oraz chamstwo zdobyłyby decydującą pozycję w aksjologicznej hierarchii polskiej polityki. Owszem - już teraz trzymają się nieźle. To byłby jednak ich ostateczny triumf.
Powrót Wałęsy mógłby stać się prawdziwą katastrofą dla Polski. I wcale nie ma pewności, że tej katastrofy unikniemy.
Inne tematy w dziale Polityka