Tytułowe pytanie jest jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli Barack Obama przyjedzie na obchody 20. rocznicy wyborów czerwcowych to powinien się spotkać z głównym twórcą polskiej demokracji. I wyrazić mu wdzięczność w imieniu całego wolnego świata.
No bo przecież nikt już chyba nie ma wątpliwości, że Czesławowi Kiszczakowi zawdzięczamy sukces procesu pokojowej transformacji w naszym kraju (a co za tym idzie – w Europie)? Nie chodzi nawet o to, iż – jak wszyscy wiemy – jest on człowiekiem honoru (nie wiedzieć czemu, niektórzy piszą to sformułowanie w cudzysłowie). Przez całe lata osiemdziesiąte Kiszczak działał na rzecz wprowadzenia w Polsce demokracji.
Najpierw, razem z Wojciechem Jaruzelskim oraz innymi patriotami, obronił kraj przed sowiecką interwencją i powstrzymywał nieodpowiedzialnych fanatyków z „Solidarności”. Następnie sabotował działanie Służby Bezpieczeństwa poprzez zakładanie fikcyjnych teczek, do czego skromnie przyznał się dopiero ostatnio. A w 1988 roku walnie przyczynił się do powstania koncepcji negocjacji z opozycją.
Rozmowy okrągłego stołu to ukoronowanie jego prodemokratycznej kariery. Nieco więc dziwi fakt wymieniania Lecha Wałęsy jako głównej postaci planowanych na 4 czerwca obchodów. Przecież bez zaangażowania Kiszczaka Wałęsa mógłby nadal mieszkać w gdańskim bloku, a nie w Pałacu Prezydenckim.
Smutne jest to, iż Czesław Kiszczak ma przecież wielu przyjaciół doceniających jego wkład w historię. Czemu więc nie są konsekwentni? Dlaczego nie upominają się o honorowe miejsce dla człowieka honoru? Kiszczak powinien witać Obamę już na lotnisku. Razem z Jaruzelskim, oczywiście.
Inne tematy w dziale Polityka