Rybitzky Rybitzky
60
BLOG

"Jeszcze będzie na nas", czyli o biurokracji

Rybitzky Rybitzky Polityka Obserwuj notkę 10

W zapowiadanych przez rząd cięciach budżetowych najbardziej zastanawia – czy wręcz przeraża – to, iż będą dotyczyć spraw najistotniejszych. Nie będzie budowy dróg, nie będzie broni dla armii, nie będzie komputerów dla policji. Tymczasem nikt nie mówi o ograniczaniu przerośniętej do granic możliwości biurokracji.

Machina biurokratyczna co roku pożera miliardy i jest rakiem niemal każdej państwowej instytucji. Sam byłem jej trybikiem półtora roku temu, co ostatecznie przekonało mnie, iż w polskich urzędach niezbędne są cięcia. I trzeba ja wykonać nie chirurgicznym skalpelem, a katowskim toporem.
 
Odbywałem praktyki w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim. To położony nad Odrą monumentalny gmach, typowy przykład architektury narodowego socjalizmu. Bardzo podobny do słynnej berlińskiej Kancelarii Rzeszy.
 
Pominę, w jakim dziale pracowałem, ale był on dosyć istotny dla funkcjonowania województwa. Mimo to trudno było tam dostrzec objawy wytężonej pracy. Połowa urzędników zajmowała się głównie siedzeniem na Naszej Klasie i robieniem bałaganu w skoroszytach.
 
Skoroszyty to była zresztą główna oś działania wydziału. Jednym z moich porannych obowiązków było ustawianie ich na miejscu (wiadomo, stażysta). Ku mojemu zdziwieniu, w szafie ze skoroszytami panował nieustannych chaos. Po pewnym czasie odkryłem dlaczego.
 
Otóż, głównym zajęciem urzędników nie była praca, a symulowanie pracy. W DUW papiery ciągle krążą z wydziału do wydziału, a urzędnicy je przenoszą. Takie przenoszenie papierów to najlepsza rzecz. Najpierw trzeba taki papier znaleźć w skoroszycie. I prawdziwą tragedia dla urzędnika jest, gdy skoroszyt leży na właściwym miejscu. Wtedy nie można stać kilku minut przed szafą.
 
Potem można ruszyć z dokumentem w ręce poprzez niekończące się korytarze urzędu. Pokonanie szybkim marszem budynku DUW z jedno końca na drugi i z powrotem zajmuje kilkanaście minut. Ale kto mówi, że marsz urzędnika ma być szybki? Można przecież pogadać z kolegami, skoczyć na kawę, kupić gazetę… I pół godziny przelatuje!
 
Najzabawniejszą przygodę miałem z niszczarką do papieru. Zawsze chciałem się czymś takim pobawić i ucieszyłem się bardzo z worka „poufnych” dokumentów przeznaczonych do likwidacji.
 
Niestety, ledwie po paru kartkach urządzenie przestało działać. Zdjąłem pokrywę i okazało się, iż noże niszczarki są zupełnie tępe, a w dodatku skorodowane. Pomyślałem więc, że znajdę jakiegoś administratora, który da mi nowe ostrze. No, ale gdzie takiego znaleźć? Postanowiłem poprosić o pomoc kolegę. Rozmowa wyglądała tak:
 
- Niszczarka się zacięła.
- Co? Popsuła się?!
- No tak, ale można przecież pójść do…
- Nie, nie, bo jeszcze będzie na nas! Zostawmy ją jak jest.
- Hm, ok, ale co z papierami?
- Eee… wrzuć je do kosza, sprzątaczka wyniesie.
 
Swoje doświadczenia spisywałem w dzienniczku praktyk. Oczywiście, w bardziej oszczędnej formie, ale i tak nie spodobało się to dyrektorowi wydziału. Swoją droga, nie wiedziałem w ogóle, że on to będzie czytał. Dzienniczek jest przeznaczony dla uniwersyteckiego opiekuna praktyk.
 
Pan dyrektor był zbulwersowany przedstawionym przeze mnie obrazem pracy urzędników i zbolałym głosem zapytał, czemu im to robię, skoro byli dla mnie dobrzy i nie obciążali pracą. A potem dodał, że już żaden student politologii u nich miejsca nie znajdzie.
 
Musze podkreślić, iż poza panem dyrektorem wszyscy w DUW faktycznie byli dla mnie bardzo mili. Co nie zmienia faktu, że znaczną część z nich powinno się zwolnić, tak jak i tysiące innych urzędników. Taki krok wymagałby jednak od polityków odwagi. Lepiej więc rezygnować z autostrad, niż nałogowych użytkowników Naszej Klasy.

 

Rybitzky
O mnie Rybitzky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka