Dziś mija 50 lat od chwili, gdy Tybetańczycy ruszyli do krwawej i beznadziejnej walki o swoją wolność.
10 marca piszę zawsze to samo o tym samym. Niestety, w Himalajach nic się nie zmienia. Tybet umiera na oczach świata. Zachód czeka z niecierpliwością, aż agonia się zakończy i będzie można całkiem zapomnieć o kłopotliwym fakcie istnienia narodu tybetańskiego.
Dwa lata temu moja notka była jedną z niewielu na temat Tybetu na S24 i nosiła znamienny tytuł „Kto pamięta o Tybecie?”. Rok później sprawa okupowanego przez Chińczyków kraju trafiła na pierwsze strony gazet. Protybetańscy działacze próbowali zatrzymać podróżujący po świecie znicz olimpijski, a w samym Tybecie wybuchły zamieszki. Podobnie jak 49 lat wcześniej, Chińczycy odpowiedzieli na bunt bezlitośnie. Aresztowali, torturowali, zabijali.
Zachód, rzecz jasna, tylko przymknął oczy. Gdy w 8 sierpnia 2008 roku rozpoczynały się Igrzyska, w Tybecie już dawno był spokój. Żołnierze pacyfikujący zamieszki w nagrodę dostali bilety na trybuny sportowych aren.
Tybet jest niczym lustro, w którym odbija się prawdziwy obraz świata. Świata, gdzie zbrodnia jest dopuszczalna, jeśli nie opłaca się dbać o sprawiedliwość.
Inne tematy w dziale Polityka