Arcykapłan poprawił fałdy szaty i rzekł, nawet na mnie nie spoglądając:
- Nie mamy jeszcze pewności. Nastroje ludu są chwiejne. Joszue ma w mieście sporo zwolenników…
- Było to widać kilka dni temu – w pamięci ciągle miałem triumfalny wjazd samozwańczego króla do Jerozolimy.
- Właśnie – arcykapłan skinął głową. – Dlatego przedsięwzięliśmy specjalne środki ostrożności by nie wpuścić ich na plac. Ale przecież wielu mogło się przemknąć. W dodatku cesarscy ciągle wchodzą nam w drogę.
- Nie wiadomo jaki oni mają plan – znów popisałem się bystrością.
- Dlatego musimy zagwarantować sobie przychylność ludu. Wybierz wśród swoich ludzi najbardziej wygadanych, z najmocniejszymi głosami. Wymieszacie się z tłumem… A dalej sam wiesz…
***
Żydzi szczelnie wypełniali dziedziniec Twierdzy Antonia. Legioniści z trudem utrzymywali porządek. Ja zamierzałem uczynić ich pracę jeszcze trudniejszą. Najpierw jednak należało znaleźć odpowiednie miejsce.
Na szczycie pałacowych schodów rozpoczynał trwał już sąd, gdy wdrapywałem się na niewielki postument przygotowany zapewne pod jakąś pogańską figurę. Rzymianie nie mogliby mnie stad ściągnąć – chyba, że strzałą. Żaden legionista nie dotarłby tu przez tłum.
W oddali majaczył czerwony płaszcz prokuratora. Ale gdy tylko zacząłem mówić, to na mnie skierowały się oczy zgromadzonych wokół ludzi:
- Bracia! Rodacy! Oto chwila, na którą czekaliśmy! Dziś uwolnimy bohatera!
- Joszuę? – spojrzałem skąd padło nienawistne imię i zobaczyłem kogoś ubranego na galilejską modłę.
- Barabasza!! – ryknąłem. – Barabasza, naszego obrońcę! On z bronią w ręku stanął do walki o naszą wolność! Joszue jest nikim, w porównaniu z bohaterskim Barabaszem!
Galilejczyk zaczął coś tłumaczyć zgromadzonym. Ja mówiłem dalej, ale moja uwagę zajmowało wyszukiwanie wzrokiem podwładnych. W końcu dostrzegłem dwóch. Delikatnym gestem dłoni wskazałem im Galilejczyka. Kontynuowałem:
- Barabasz siedzi w cesarskich lochach. Ale przecież zbliża się Pascha! Prokurator obiecał zwolnić jednego więźnia! Niech da wolność Barabaszowi!
Galilejczyk chciał coś odkrzyknąć, ale nagle tłum wokół niego zgęstniał. On sam potknął się i jego głowa zniknęła w ciżbie. Nikt nie zwrócił na to uwagi. „Zdolne chłopaki”, pomyślałem nabierając powietrza w płuca. Czasu było już mało:
- Barabasz!! On naszym bratem! On naszym wodzem! Wolność dla Barabasza! Niech Rzymianie wezmą sobie Joszuę! Joszue nikt! Barabasz wielki!
Wiem, moje hasła nie grzeszyły wysublimowaniem, ale trudno bawić się w erystykę pośród tysięcznego tłumu. Moi ludzie zaczęli podchwytywać okrzyki:
- Barabasz wielki!
- Wolność, wolność dla Barabasza!
- Ba-ra-basz! Ba-ra-basz!
I oto – udało się! Entuzjazm prowokatorów zaczął udzielać się pozostałym zgromadzonym. To już nie był sąd nad samozwańczym królemz Nazaretu. To był wiec poparcia dla Barabasza! W innych częściach placu agitatorzy najwyraźniej również osiągnęli sukces, bo z każdej strony dobiegało skandowane imię Barabasza.
Podniosłem ręce w górę, niczym Mojżesz przeprowadzający Żydów przez Morze Czerwone. I wtedy ze szczytu schodów dobiegł nas głos prokuratora:
- Ja nie znajduję w Nim żadnej winy. Jest zaś u was zwyczaj, że na Paschę uwalniam wam jednego więźnia. Czy zatem chcecie, abym wam uwolnił Króla Żydowskiego?
- Nie!! – wrzasnąłem, a razem ze mną wrzasnął cały plac. – Nie tego, lecz Barabasza!!
Inne tematy w dziale Polityka