Dzisiejszy wpis Konrada Godlewskiego to niezwykle interesujące studium stanu ducha człowieka mediów.
Po jednej stronie barykady jest PiS i wywodzący się z tej partii Lech Kaczyński. Po drugiej - Lech Wałęsa, który niespodziewanie wyrósł na naczelny symbol III RP. Wrogie obozy robią wszystko, by zohydzić opinii publicznej prezydenta konkurencji.
Nie wiem jaka była logika rozumowania Godlewskiego, gdy zdecydował się porównać z Kaczyńskim akurat Wałęsę. Możliwe, że dziennikarzem kierowały względy retoryczne – ładnie brzmiało mu sformułowanie wojna toczona na personalia prezydentów.
Najwyraźniej upodobanie do okrągłych słów przysłoniło Godlewskiemu podstawowe fakty. Kaczyński jest brutalnie atakowany za sam fakt swojego istnienia. Wałęsie zadaje się pytania o konkretne wydarzenia historyczne, na co potrafi tylko odpowiadać agresją.
Tak więc jeden z nich to rzekomo alkoholik, który nagminnie przekręca nazwiska, rzuca mięsem, a nawet ma... małego fiutka. Drugi miał zacząć polityczną karierę od romansu ze Służbą Bezpieczeństwa, a wcześniej podobno spłodził nieślubne dziecko i... sikał do chrzcielnicy.
W tym miejscu dziennikarz sam ukazuje różnicę w sytuacji Kaczyńskiego i Wałęsy. Co innego obleśnie żartować o czyimś małym fiutku, a czym innym szukać odpowiedzi na istotne fakty z życiorysu. I nie mówię tu o sikaniu do chrzcielnicy lub nawet nieślubnym dziecku. Te kwestie nagłośniłam Wałęsa i jego zwolennicy.
Stosunek do obu polityków jest obecnie wśród Polaków najprostszym sposobem na rozpoznanie politycznych poglądów. Nie lubisz Kaczyńskiego? To pewnie głosowałeś na PO. Nie lubisz Wałęsy? To pewnie oddałeś głos na PiS.
Jeśli na tym polega rozumowanie medialnych „ekspertów” od polityki, to nic dziwnego, że powstają takie teksty, jak ten właśnie komentowany przeze mnie.
Sprowadzenie toczącej się w kraju politycznej walki do personaliów jest na rękę obu stronom, a także mediom. Zamiast słuchać nudniastych analiz wodolejskich programów głównych partii, Polacy mogą wybierać między postaciami z krwi i kości.
Co to znaczy z krwi i kości? Jest dokładnie odwrotnie. Media tworzą wizerunki często kompletnie oderwane od rzeczywistości. Kaczyński jest alkoholikiem – i to pewnik, a Wałęsa nie donosił SB – i to też pewnik.
Personalizacja siłą rzeczy do granic upraszcza polityczny dyskurs. Zamiast wnikać w szczegóły możemy postawić sprawę jasno: pił czy nie pił? donosił czy nie donosił?
Personalizacja nie upraszcza, a niszczy polityczny dyskurs. Nie rozmawiamy już o rzeczach istotnych dla funkcjonowania państwa. A poza tym – jak się okazuje, niektóre pytania nie tak łatwo stawiać.
Oczywiście tego rodzaju uproszczenie grozi eskalacją. Zawsze można zapytać jeszcze: zdradzał czy nie zdradzał? Lubi chłopców? Onanizował się...? - w przypadku głowy państwa nie ma chyba takiego pytania, którego nie możnaby zadać powołując się na interes publiczny.
Niemniej, dyskusja na takim poziomie staje się zrozumiała i atraktycjna dla niemal każdego. Dlatego z łatwością wypiera bardziej skomplikowaną problematykę. Widać to po naszych eurowyborach: Unia stoi na rozdrożu, świat się miota w kryzysie, a u nas główne tematy kampanii to stan medyczny prezydenta Kaczyńskiego i kolesiostwo w szeregach PO (kolesiostwo będące pochodną układu, któremu patronował prezydent Wałęsa - powie zwolennik PiS).
O Europie ani słowa.
Wydawać by się mogło, że tu Godlewski ma całkowitą rację. Rzeczywiście, dobrze nam znany medialno-polityczny cyrk ociera się już o granicę paranoi. Bo granicę śmieszności przekroczył dawno temu. Jednakże po tym logicznym wywodzie dziennikarz dodaje coś całkowicie sprzecznego:
Wielu komentatorów ubolewa, że polityka staje się tak niemerytoryczna. Osobiście nie mam jednak nic przeciwko temu. Takie są po prostu czasy, a w zasadzie czas, którego nam nie przybywa - w przeciwieństwie do informacji.
Nic dziwnego, że w powodzi newsów ludzie szukają możliwie prostych sposobów na podejmowanie politycznych decyzji, a media i partie usłużnie dostarczają im odpowiedniego towaru. Ci, którzy tego nie potrafią, przestają się liczyć. System polityczny staje się coraz bardziej populistyczny.
Ale demokracja jest przecież populistyczna z natury rzeczy!
Krótko mówiąc, Godlewski widzi, że polska scena publiczna ulega degrengoladzie, ale mu to nie przeszkadza – a wręcz odwrotnie. Może uważa, iż dzięki temu ma łatwiejszą pracę? Swoją drogą ciekawe, czy jeszcze dwa lata temu również tak radośnie krzyczał o naturalnym populizmie demokracji?
Naturalnym, liberalnym sposobem na odwrócenie tego stanu rzeczy powinno być tworzenie instytucji, które pogłębią polityczny dyskurs. Komu nie podobają się uproszczenia, powinien robić to, co Igor Janke albo Sławomir Sierakowski - założyć nowy Salon24 albo nową Krytykę Polityczną.
Z kolei działacze polityczni powinni brać się za organizowanie think-tanków. Wyrobieni wyborcy - a tych, miejmy nadzieję będzie przybywało wraz z liczbą absolwentów uczelni wyższych - kiedyś ich za to nagrodzą.
Godlewski zdaje się nie zauważać, że mniej lub bardziej elitarnych klubów dyskusyjnych w sieci i realu jest już całe mnóstwo. Podobnie zresztą jak think-tanków. Ale jak mają się ze swoimi koncepcjami przebić do masowej publiczności, skoro o przekazie medialnym decydują tacy ludzie, jak autor analizowanego wpisu? Tacy, którzy są szczęśliwi z jak najprostszych haseł, które mogą powtarzać?
Pod koniec Godlewski stwierdza:
Przeciwieństwem powyższych metod jest bezproduktywne sarkanie na rosnącą dawkę rozrywki w mediach i jałowość polityki. Można też mieć ciągoty do autorytaryzmu...
A następnie przytacza wypowiedź znanego aktora filmów kung-fu Jackie Chena, który ostatnio wygłosił pochwałę autorytaryzmu. Nie bardzo wiadomo jaki Godlewski ma w tym cel. Czyżby chciał zasugerować, że osoby niezadowolone z postawy polityków i mediów to właśnie zwolennicy autorytaryzmu?
Niewykluczone, iż to kolejna prymitywna retoryczna sztuczka. Wyniesiona zapewne jeszcze z „Gazety Wyborczej”.
Na koniec dziennikarz przyznaje łaskawie rację i Zyzakowi, i Palikotowi, ponownie zrównując szukanie prawdy z bezczelnymi oszczerstwami:
Doceńmy więc to co mamy, łącznie z Zyzakiem i Palikotem.
Oni przecież tylko pytają.
Ciekawe, czy doczekamy czasów, gdy w Polsce pytania będą zadawać dziennikarze.
Inne tematy w dziale Polityka