Bajka. Baśń w zasadzie.
Przepiękna, olśniewająca, urzekająca baśń. Zapierająca dech w piersiach od jednej z pierwszych scen, czyli „rozpakowywania” zahibernowanych śpiochów.
A potem jest już tylko lepiej.
Baśń jak to baśń. Przetwarza znane motywy, odgrywa przećwiczone scenariusze, jest prosta, zrozumiała i przekazuje morały, których po baśniach oczekujemy. To nie jest dramat psychologiczny, w czasie seansu którego dupa po piętnastu minutach boli i w którym są jedynie nieoczywiste dylematy nie do rozstrzygnięcia.
Tu są idealistycznie naiwne ilustracje ZŁA i DOBRA.
Tu jest czaro lub biało bez szarości. Baśnie na ekranie nie lubią szarości.
Lubią za to feerię niewiarygodnych barw i najdziwniejszych kształtów. Lubią spektakularne pościgi, ucieczki, przyjaźń, bohaterstwo, zdradę, dumę, walkę, odwagę, porażkę, śmierć, ból, cierpienie, miłość, zwycięstwo. Lubią kaskadę nieprawdopodobnych krajobrazów, natłok ornamentów, pietyzm przy cyzelowaniu detali.
I tak właśnie jest.
Każdy kadr ocieka bogactwem, barokowym wręcz przepychem. Każdy kadr pochłania, zajmuje, zniewala. Jest dopieszczony, wymuskany, wypełniony treścią i niewyobrażalnym nowatorstwem po brzeg.
To film, który porywa na dwie i pół godziny, angażuje zmysły i emocje, a każe zamknąć pysk rozumowi, który coś tam niby w tle oponuje: a to, że góry nie latają (założymy się? Na własne oczy przecież tu widziałem!), a to, że telepatię, nawet przy pomocy zmyślnych urządzeń, między bajki trzeba włożyć (no to ona właśnie jest na właściwym miejscu, bo w baśni jest!!!), a to, że proekologiczne i antyokupacyjne moralizatorstwo nachalne (jak masz ochotę na nienachalne pieprzenie, z którego nic nie wynika, toś po prostu seanse pomylił nieboraku), a to, że to utopijna idylla, niewystępująca w naturze (a na Pandorze byłeś? Nie byłeś, powiadasz? To co się mądrzysz!).
I kogo to w ogóle obchodzi podczas seansu???
Baśń oglądamy przecież.
I co z tego, że filozofia ekosystemu Pandory jest w zasadzie żywcem zerżnięta z filozofii ekosystemu Pyrrusa z „Planety Śmierci” Harrego Harrisona, ze zmasowanym atakiem wszelkiego co żywe na najeźdźców włącznie?
I co z tego, że ta zbiorowa „inteligencja” „Solarisem” Lema zalatuje?
I co z tego, że zdalne sterowanie avatarami to Matrix w czystej postaci, tyle, że bez wtyczki w potylicy?
I co z tego, że wielkie, człekopodobne uzbrojone roboty sterowane ludźmi w środku to też Matrix?
I co z tego, że oswajanie tubylców i asymilacja obcego w tubylczej społeczności to „Tańczący z wilkami”?
I co z tego, że stająca na drodze bezdusznej galaktycznej korporacji Sigurney Weaver to Ripley z „Obcego”?
I co z tego, że finałowa bitwa to kalka finału „Powrotu Jedi”?
I co z tego, że tych „I co z tego?” wiele jeszcze z Pocahontas włącznie?
Nie ma to żadnego znaczenia, bo wszystko to tworzy logiczny, zwarty, baśniowy świat i jest zharmonizowane, artystycznie przetworzone i w spójną całość połączone.
Motywacje ludzi są przekonujące, niezależnie czy to Homines Sapientes, czy to trzymetrowych, niebieskich ludzi kotów (które, tak na marginesie, poruszają się z nieziemską gracją niczym Michael Jordan i Scottie Pippen za najlepszych lat – oczu nie można oderwać).
Wszystko biorę bez zastrzeżeń, łącznie z wątkiem romansowym i naprawdę dziękujmy, zależnie od wyznawanego światopoglądu, czy to Bogu czy to bezdusznym prawom natury za to, że ktoś taki jak Cameron przywraca sens kinu. Bo od opowiadania takich właśnie historii jest kino i tak właśnie powinno to robić.
Miażdżyć nasze zmysły cały czas za pomocą nowych środków artystycznego wyrazu.
Jak to dobrze, gdy wyobrażenie, że nic doskonalszego wizualnie niż „Władca Pierścieni” nie sposób na ekranie stworzyć, okazuje się zabawnym złudzeniem jeno.
Od tej chwili nie chcę oglądać filmowych baśni inaczej niż w 3D.
Ten film to jest rewolucja, ten film zmienia oblicze kina, ten film przez kilka co najmniej najbliższych lat będzie najbardziej kasowym filmem w historii. Ja do IMAXa wybieram się ani chybi drugi raz.
Pytanie tylko co zrobi Cameron z domową edycją na płytach DVD i Blue Ray?
To trzeba przecież zobaczyć w kinie, na wielkim ekranie w 3D. Jak to zrobić na największym choćby telewizorze?
Czyżby kolejna rewolucja?
Nie czekając na nią, tak czy siak do kina marsz!
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura