W wtorek poszliśmy do kina na trzeciego Shreka i było tak jak być miało, czyli zabawnie. Ubawiliśmy się setnie, bo jak zwykle fajny film, fajny dubbing i fajne spolszczenia. Porcja kolejnych dowcipów, nowe zabawne postaci. I o to chodzi, tak ma być na sequelach. I wcale nie przeszkadza, że Shrek z koleżki, który na luziku rozwala szwadrony dupków w zbrojach, nagle w tajemniczy sposób zmienia się w marudę, która pęka na widok czterech halabard i pokornie daje się zakuć w łańcuchy, których nie potrafi rozerwać. Grunt, że się wyśmialiśmy po pachy. Tak właśnie miało być i tak było.
Bo tacy np. „Piraci z Karaibów 3” to już nieznośny gniot w którym za cholerę nie wiadomo o co halo. Nie zdzierżyłem do końca.
To i tak nic, bo najgłupsze sequele jakie znałem do niedawna to były Matrixy 2 i 3. Do niedawna...
Wczoraj poszedłem na Die Hard 4”...
Pierwsza część była rewelacyjna, druga głupia, trzecia beznadziejna, a czwarta to już są zwyczajne jaja na pogrzebie.
Są pewne granice nieprawdopodobieństwa, niestrawne nawet w kinie akcji. Na wiele bzdur potrafię przymknąć oko, nad wieloma fantazjami przejść do porządku dziennego i potraktować je jako nieodzowny element fabuły, ale praw fizyki się nie zmienia, w mordę jeża!!! Nie i już!!!
Bo przy tym co się dzieje w „Die Hard 4”, „Armageddon” z promami kosmicznymi wywijającymi w próżni przestrzeni kosmicznej akrobacje w stylu samolotów na Red Bull Air Race oraz astronautami kicającymi po asteroidach z wiertarkami i dynamitem czy „Dzień Niepodległości” z komputerowym wirusem załatwiającym system informatyczny obcych, to filmy dokumentalne są.
Jeśli ktoś ma zamiar obejrzeć tę kichę to niech dalej nie czyta bo się będę wyżywał obficie zdradzając „fabułę” dzieła.
Zatem po pierwsze, informuję wszystkich, że do grona Supermenów, X-Menów oraz Kapitanów Ameryka dołączył kolejny obdarzony ponadnaturalnymi zdolnościami heros, ratujący świat przed psychopatycznymi łobuzami. His name is McClaine. John McClaine.
Cudowne zdolności Johna polegają na tym między innymi, że jest niezniszczalny. Nieważne ilu zbójów i z czego strzela do Johna. Rozwalą w drobny mak wszystko dookoła, ale Johna nie drasną. A nawet jeśli drasną, to i tak luzik. Ranę postrzałową, po której zwykły śmiertelnik prozaicznie się wykrwawia, a jeżeli ma farta i przeżywa to po wielomiesięcznej rehabilitacji zostaje prawie samodzielnym kaleką, John kwituje słynnym wykrzywieniem ust. Rana zaś goi się samoistnie zaraz po owinięciu jej bandażem. John naprawdę nie ma powodów, by się przejmować ranami postrzałowymi. Ja wiem, tak ma każdy bohater kina akcji, ale jest pewna granica, po przekroczeniu której zaczynam protestować. W „DH 4” hordy bandytów walą w Johna ogniem ciągłym z karabinów maszynowych, z działek pokładowych F-35, z rakiet typu powietrze-ziemia, w jego pobliżu wybuchają bomby, śmigłowce, samochody, myśliwce odrzutowe, ma kilkanaście groźnie wyglądających wypadków, spada z wysokości kilkunastu metrów, wypada z pędzącego samochodu i co? I nic. Gdy strzelają do Johna on wtula głowę w ramiona i po tym zabiegu kule zaczynają go omijać. Gdy ma śmiertelnie wyglądając kraksę to wstaje, wyciera krew z kącika ust i prędko zaczyna szukać kolejnego powodu do zadymy. A nie ma łatwego życia, bo jego wrogowie to też istoty nie z tego świata. Jest Kobieta Guma, której po kolizji z rozpędzoną terenówką, która rozsmarowała ją na ścianie, nawet makijaż się nie rozmazał. Była tylko odrobinę bardziej wściekła i zaczęła mocniej kopać. Jest i Człowiek Pająk, tyle, że bez kostiumu. John ich oczywiście pozabijał.
Inna cudowna cecha Johna to znakomita orientacja w przestrzeni. Gdzie by się nie znalazł, wie od razu, gdzie schowali się źli ludzie i gdzie jest wyjście awaryjne.
Ma też cudowną umiejętność znajdowania pustych dróg w mieście sparaliżowanym wywołanymi przez terrorystów korkami. Całe miasto stoi, a John pomyka 150 km/h i pokonuje zakręty z zaciągniętym ręcznym.
Po drugie, to hackerzy za pomocą telefonu Nokia potrafią połączyć się z satelitami, nawet w sytuacji, gdy nie działa sieć telefonii komórkowej oraz satelity. Oni wtedy korzystają z łączy analogowych oraz satelitów nieużywanych. Dobre, nie? Komputerowi terroryści po przejęciu systemu potrafią sterować wszystkim w całym USA. Wyłączają światła w mieście, podnoszą szlabany do tunelów, zmieniają kierunek płynięcia gazu w gazociągach. Na dodatek umieją podglądać każdego człowieka posiadającego telefon komórkowy z dokładnością do 15 centymetrów, na pełnej szczegółów mapce. Ci komputerowi hackerzy to w ogóle wiedzą wszystko, znają wszystkich i ze swoich komputerów mają dostęp do wszystkich baz danych na całym świecie. Na rozpracowanie sytemu zarządzającego dystrybucją prądu w 1/3 Ameryki potrzebują 20 sekund. Na włamanie się do tajnej bazy danych FBI już tylko 10.
Po trzecie, jeśli do rury napuścić dużo gazu pod dużym ciśnieniem, to ten gaz zaczyna się samoistnie w rurze palić i zamiast gazociągu robi się ogniociąg. Katastrofa murowana, ale luzik, John i tak przecież przeżyje. Jakby ktoś nie wiedział, to palna jest jedynie mieszanka gazu ziemnego z powietrzem i to w ściśle określonych proporcjach. Jeśli gazu jest za dużo, to ognia i wybuchu nie będzie.
Ja mógłbym tak długo się wyżywać i zastanawiać, jak to jest, że do codziennej obsługi potężnej elektrowni wystarczy siedmiu strażników i dwóch gości w białych fartuchach, że pilot wojskowego myśliwca po otrzymaniu rozkazu od terrorystów bezmyślnie rozpiernicza wartą 150 milionów baksów estakadę, nie trafiając przy tym w jadącą po niej ciężarówkę wielkości czteropiętrowego bloku mieszkalnego. Mógłbym się powyżywać i nad tym dlaczego wszyscy terroryści to biali ludzie mówiący z francuskim akcentem, a jedynym oprócz Johna człowiekiem, który broni niepodległości, jest śniady koleżka, który z niewiadomych przyczyn zapomniał dziś do pracy turban założyć.
Nic się w tym pieprzonym filmie kupy nie trzyma, nic nie ma sensu, nic nie jest prawdopodobne. Na dodatek operator był paralitykiem, ręce mu się trzęsły jak pijakowi nad ranem, a kamerę utrzymać potrafił przez 3 sekundy, bo tyle trwa najdłuższe ujęcie w całym filmie. Tak sobie chyba wymyślił pan reżyser, że jeśli będzie gnał jak oszalały przez ponad dwie godziny, to nikt nie zdąży załapać, że to wszystko to jeden wielki idiotyzm jest.
No nie ma bata. Albo ja się zestarzałem, albo te filmy naprawdę coraz głupsze kręcą...
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura