Oglądanie siatkówki kobiecej sprawia jakąkolwiek przyjemność tylko dlatego, że panie siatkarki biegają w kusych majtkach i mają zgrabne tyłki.
Innymi słowy sport kobiecy ma tyle sensu ile wszystkie sporty z podziałem na kategorie wagowe, albo „sporty” polegające na robienia fikołków z chorągiewką w dłoni.
Od strony czysto sportowej kobiece sporty to zwykła żenada.
Zostańmy przy siatkówce. Obejrzyjcie set żeńskiej na najwyższym poziomie, niech będzie Brazylia z Włochami, po czym zaraz przerzućcie na mecz polskiej ligi dwóch nawet przeciętnych drużyn męskich. Inne planety, inny sport. Mężczyźni grają szybciej, wyżej, mocniej, bardziej widowiskowo i spektakularnie.
W innych grach zespołowych jest jeszcze gorzej. Kobiety grające w koszykówkę albo w piłkę nożną to już żenada po całości. Nie da się tego w żaden sposób oglądać, zwłaszcza, że koszykarki są zwyczajnie szpetne.
Kolejne sporty to kolejne nieporozumienia.
Jak tu ekscytować się np. zawodami kobiet w skoku o tyczce, gdy od razu wiadomo, że zwyciężczyni skoczy prawie metr niżej niż wynosi minimum kwalifikacyjne dla facetów? Biegi, inne skoki, rzuty – to samo. Najlepsza baba jest dużo gorsza od najsłabszego faceta występującego w szerokim finale.
No to, pytam, czym tu się ekscytować?
Ja tam kobiety lubię dlatego, że są kobiece, a nie dlatego, że potrafią dźwignąć 150 kg i przez to co rano muszą się golić. Co to za kobieta i za co tu ją podziwiać? Współczuć jej należy, zwłaszcza, że od sterydów i testosteronu nie tylko wąsy rosną i cycki znikają. Puchnie też taki mały dzyndzelek na dole i zaczyna niebezpiecznie przypominać sisusiaka. A fuj, nieprawdaż?
Gimnastyka artystyczna albo jazda figurowa na lodzie to nie sport. Akrobaci do cyrku, łyżwiarze do rewii, a nie na olimpiady. Jak już, to reguły powinny być jak w teleturniejach w telewizorze. SMSy i publika faworyta wybiera. Tak samo w konkursie Chopinowskim zresztą!
Że co, że ci „sportowcy” nagradzani są za sprawność i wyjątkowe umiejętności? To naprawdę tak jak w cyrku i na rewii. To samo w cenie.
W sporcie wygrywa ten, który szybciej do mety dobiegnie, wyżej skoczy, dalej rzuci, więcej punktów zdobędzie.
A w łyżwiarstwie figurowym albo gimnastyce artystycznej? Ten, który ładniej pojedzie czy zatańczy. A jak to ocenić? Potrafi ktoś rozróżnić, czym się różni występ mistrzyni i wicemistrzyni świata w tańczeniu z piłką? Nie ma szans, nie da rady udowodnić, że to jest wymierne i że ktokolwiek, poza grupą 150 specjalistów, jest w stanie te wszystkie niuanse porozróżniać. A już na pewno nikt nie udowodni, że oceny jurorów są w jakikolwiek sposób obiektywne. A jeśli nie są i jeśli nie sposób według obiektywnych kryteriów wskazać zwycięzcy, to mówimy o rewii i show, a nie o sportowej rywalizacji.
Sport ma sens wtedy, gdy jest widowiskową rywalizacją i gdy widz, znając reguły, sam umie wskazać zwycięzcę i nie potrzebuje do tego ocen jury.
Dlatego czasami walka bokserska dwóch patałachów może przynieść więcej emocji i frajdy z oglądania niż pojedynek dwóch mistrzów takich jak Ruiz czy Byrd. No usnąć przecież można gdy chodzą dookoła siebie, się uchylają i dwa razy na rundę pacną rywala w ryło. A gdy dwa patałachy tłuką się mniej finezyjnie ale za to non stop, to już może być widowiskowo!
Pomijam oczywisty fakt, że dwie tłukące się po pyskach kobiety urągają elementarnej przyzwoitości. Chaotyczny łomot, bez ładu, składu i sensu.
Z kobiecych sportów walki od biedy to ujdą jedynie zapasy w kisielu.
Podział w sportach na kategorie wagowe jest bez sensu i służy jedynie temu, żeby dłużej zawody trwały. To tak jak ze „sportem” kobiet, który, jak już błyskotliwie i dowcipnie dowiodłem, ma sens tylko wtedy, gdy naoliwione zawodniczki występują w strojach kąpielowych.
Co mnie obchodzi jakiś „mistrz” wagi mysiej, skoro pojedynek tego mistrza z przeciętnym zawodnikiem wagi mamuciej trwałby jedynie do momentu, w którym dryblas by konusa raz a porządnie rąbnął? Czyli jakieś 30 sekund. I pozamiatane.
Jedyne sensowne rozwiązanie to kategoria open i wybieramy najlepszego. Jak z chuchra taki kozak to niech udowodni!
Albo w ciężarach? Co mnie obchodzi ile który waży? Niech wygra ten, który najwięcej dźwignie, to istotne, nieprawdaż?
A już kategorie wagowe we wioślarstwie to zupełny skandal. A jakim bandyckim prawem? Że ciężkim trudniej? To niech się pchnięciem kulą zajmą!
A jeśli już kategoryzujemy to po całości.
Liga koszykarska do 1,70 m. No niby czemu konusy mają nie mieć swojej szansy, tylko same dryblasy?
Skok wzwyż i skoki narciarskie w kategorii powyżej 80 kg.
Strzelectwo w kategorii -2 dioptrie.
Przeginam, nie? Ale naprawdę w ten sposób całkiem nietrudno do parazawodów dojechać, które są sympatyczną imprezą, ale z rywalizacją sportową niewiele mają wspólnego. A już na pewno nie mają nic wspólnego z wyłonieniem mistrza, czyli najlepszego w danej dyscyplinie.
Jak dla mnie to jest jeden mistrz świta w podnoszeniu ciężarów. Jest nim ten, który podniósł najwięcej. Jeśli ktoś uważa, że jest inaczej i że mistrzów jest tyle ile kategorii wagowych, to niech wytłumaczy mi, dlaczego jest tylko jeden mistrz w biegu na 100 m? No przepraszam, jest przecież i „mistrzyni”, która pół sekundy wolniej od ostatniego zawodnika męskich finałów przybiegła…
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura