Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
578
BLOG

Czy Parlament Europejski ma być arbitrem w sporach polityków z Polski?

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 52


Poniżej publikuję pełną wersję, tekstu, który w znacząco skróconej formie ukazał się w ostatnim tygodniu na łamach „Rzeczpospolitej”. W ten sposób kończę wypowiedzi na temat posłanki PO.



Czas Świąt Bożego Narodzenia to czas pokoju, miłości, rodzinnego i nie tylko: po prostu międzyludzkiego ciepła. Bardzo szkoda, że nie dla wszystkich. 25 grudnia 2017 roku europosłanka Platformy Obywatelskiej Róża von Thun und Hohehnstein na Twitterze określiła ludzi Prawa i Sprawiedliwościjako … śmieci! Było to w odpowiedzi na na tweeta posła PO Grzegorza Furgo. Atakując europosła Jacka Saryusz-Wolskiego, który ośmielił się wystąpić z PO, napisała dokładnie: „PiS i te wszystkie Śmieci (pisownia oryginalna, sic!), tak jak wtedy PZPR zaraz się rozpadną”. Szczególny to język w okresie Świąt Narodzenia Jezusa Chrystusa. Ale, jak mówi polskie przysłowie, „tak krawiec kraje, jak mu materii staje”. Pani polityk z PO zawsze musi kogoś atakować i nie przebiera w słowach. Uważa, że jej wolno.


Antypolska rezolucja


Problem jednak nie tyle w tym, że pani Róża von Thun und Hohenstein musi mieć wroga, bo bez wroga żyć nie potrafi, tylko w tym, jak zachowuje się na arenie międzynarodowej. Szczerze mówiąc, gdyby jej wypowiedzi miały miejsce wyłącznie na arenie krajowej, budziłoby to zapewne mniejsze emocje. Problem polega na tym, że na arenie międzynarodowej przedstawicielka PO zachowuje się tak, jakby Polska była krajem okupowanym. Władysław Frasyniuk odmawia przyjścia na przesłuchanie z tych samych powodów, dla których przedstawicielka w Parlamencie Europejskim głównej partii opozycyjnej w Polsce, wbrew nawet rekomendacji swego ugrupowania, głosuje w końcu za antypolską rezolucją PE, która opowiadała się za przyjęciem przeciwko naszemu krajowi procedury, na końcu której są sankcje. To już nie jest zwykłe skrytykowanie rządu czy wyrażenie takich czy innych wątpliwości. To gruba sprawa. Na tyle gruba, że sześcioro polityków PO, którzy 15 listopada zagłosowali za rezolucją wobec Polski. zostali skrytykowani przez macierzystą partię. Władze Platformy zapowiedziały nawet ukaranie owej szóstki. Oczywiście, jak to w przypadku PO zwykle bywa, PO - czyli „Partia Obietnic” - od słów i zapowiedzi do czynów nie przeszła.


Nie” dla donosów na Polskę


Ktoś podpowiedział pani europoseł von Thun und Hohenstein, że najlepszą obroną jest atak. Czy wie, że powiedział to Carl von Clausewitz? Tego nie wiem. Zamiast więc przeprosić za określenie „śmieci” w kontekście Prawa i Sprawiedliwości pani Róża von Thun und Hohenstein brnęła dalej. Stała się narratorem „dokumentalnego” filmu w niemiecko-francuskiej telewizji ARTE. Użyłem specjalnie cudzysłowu, bo nie jest to żaden dokument, tylko propagandowy film, w którym Polska przedstawiana jest jako kraj, który pogrąża się w dyktaturę i w którym demokracja wyparowała. Uważam tego typu wypowiedzi na arenie międzynarodowej - podobnie jak głosowanie za antypolską rezolucją przed dwoma miesiącami - za rzecz absolutnie niebywałą i skandaliczną. Tak, toczy się spór o Polskę i kształt polskiej demokracji – o kształt podkreślam, a nie o to czy ona będzie czy też nie. To są sprawy, które możemy i powinniśmy załatwiać w naszym kraju. Uciekanie się do obcej interwencji ma, niestety, w Polsce długie tradycje. O tym mówiłem i pisałem w ubiegłych latach wielokrotnie. Także ostatnio w kontekście pani poseł von Thun und Hohenstein. Potępiam i głosiłem to publicznie zarówno tych w polskiej historii, którzy w czasach średniowiecza, gdy przegrywali walkę o tron książęcy w Polsce pielgrzymowali do obcych dworów, obcych monarchów, błagając o posiłki i szukając suwerena nie we własnym narodzie, a w zagranicznych elitach. Tak, potępiam donosy na Polskę i Polaków. Także te, których ofiarą padali współobywatele w czasie II wojny światowej. Oczywiście trudno porównywać epoki, ale nie sposób nie brzydzić się mechanizmami. Potępiam również tych, którzy inaczej, w inny sposób, nie prosząc już o obcą pomoc militarną, jak książęta i możnowładcy w wiekach średnich, ale też jak część kierownictwa PZPR podczas „Wiosny Solidarności” w latach 1980-1981, dziś podnoszą rękę na własną ojczyznę w europarlamencie czy zagranicznych mediach. Też różne epoki, trudno porównywalne, ale również mechanizm widzenia suwerena poza Polską jest ten sam.Skoro nawet opozycyjna PO odcięła się od głosowania swoich sześciorga europosłów, w tym pani von Thun und Hohenstein, to nie jest to, jak widać, sprawa tylko myślenia: kto za rządem, a kto przeciw?


Będę wdzięczny jeśli dziennikarze i politycy nie będą rozpowszechniać kłamstw, że nazwałem panią europoseł szmalcowniczką. Nie da się takiego zarzutu wobec mnie obronić w sądzie, ani w debacie publicznej. Bowiem negatywne ustosunkowanie się do różnych postaw historycznych – także takiego i tych z XII-XIII wieku, i tych całkiem współczesnych jest jednak czymś innym. Akceptowanie przez różnych komentatorów sytuacji asymetrii, gdzie pani von Thun und Hohenstein może mówić o ludziach per „śmieci” i jednak głosować przeciwko własnemu krajowi, głosować za uruchomieniem procedury na końcu której są sankcje przeciwko państwu polskiemu, a nie „przeciw PiS-owi”, a z drugiej strony nawet, mniej lub bardziej zdecydowane, skrytykowanie jej osoby uruchamia reakcje nie dość, że skrajnie emocjonalne, to wręcz histeryczne – jest nie do przyjęcia. Usłyszałem też zarzut wypowiedziany – znów na Twitterze! (czy ćwierkając można wyłączyć hamulce?) zupełnienieprawdopodobny i wręcz nieuczciwy: «Rozpowszechniając w UE pojęcie „szmalcownik”, czyli Polak sprzedający Żydów Niemcom, @r_czarnecki oddał niewysłowioną przysługę polskiej polityce historycznej, która od lat stara się przekonać świat, że Polacy ratowali Żydów a nie mordowali ich pospołu z Niemcami».


Spory wewnętrzne – Unii nic do tego


Czy rzeczywiście zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński uważa, że umiędzynarodowiłem ten wewnątrzpolski spór? W jaki sposób? Czy wystąpiłem na ten temat w jakiejś zagranicznej telewizji: niemieckiej czy francuskiej – jak pani europoseł z PO? Czy informowałem o tym liderów grup politycznych w PE? Czy cytowałem moje zarzuty wobec pani polityk z Platformy koleżankom i kolegom europarlemenetarzystom z innych krajów? Nie. Uważam, że tego typu spory powinny, ba, muszą, toczyć się w Polsce – i tylko w Polsce. Z inicjatywą umiędzynarodowienia wyszła, jakże skutecznie, pani von Thun und Hohenstein. Dlatego też zarzut taki uważam za skrajnie krzywdzący i intelektualnie nieuczciwy. Pan redaktor stał się stroną w tym sporze, a nawet prokuratorem. Tysiąc kilkaset osób, które lajkowało lub cytowało jego tweeta pewnie już nie wnikało, że to po prostu kłamstwo. Mało kto zauważył i mało kto podał dalej jego późniejszego tweeta, gdzie winą za umiędzynarodowienie owej sprawy już mnie nie obciąża (choć czyni to wobec osób mnie broniących, choć oni akurat pojęcia „szmalcownik” nie używali).


Sytuacja, w której spory polityczne w poszczególnych krajach członkowskich UE będą oceniane i osądzane przez PE jest sytuacją skrajnie niezdrową. Tym bardziej, gdy jednych chce się karać za winy niepopełnione, a innym, tym z „właściwej” strony sceny politycznej obdarowuje się otuliną milczenia nawet najbardziej agresywne i obraźliwe słowa. Pod listem domagającym się mojej dymisji do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antonio Tajaniego podpisał się m.in. lider frakcji liberałów Guy Verhofstadt. Do tej pory nie przeprosił i nie został potępiony za słowa z 26 kwietnia 2016 roku skierowane do premiera Węgier: „Czy będzie palił pan książki na placu przed parlamentem?”. Pytanie było retoryczne, a aluzja do palenia książek przed Reichstagiem w Niemczech Hitlera więcej niż oczywista. Tenże Verhofstadt dotychczas ani nie przeprosił, ani nie został napiętnowany przez europarlament za słowa wypowiedziane w siedzibie PE w Strasburgu 15 listopada: „na ulice Warszawy wyszło kilka tysięcy faszystów, neonazistów, białych suprematystów”. (…) Marsz ten miał miejsce 300 km od obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau”. Połączenie niemieckiego obozu koncentracyjnego z epitetem o tysiącach polskich faszystów i neonazistów woła o pomstę do Boga, ale do europarlamentu również.


Jak nie „ulica”, to „zagranica”


Nie ma też jakoś fali oburzenia po słowach przewodniczącego frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim, Manfreda Webera, który w kontekście imigrantów użył pojęcia znanego z niemieckiej III Rzeszy:„Endlösung” „ostateczne rozwiązanie”. Dobrze chociaż, że starał się za to przeprosić.


Jestem dziś atakowany za słowa wypowiedziane dla polskiego portalu niezależna.pl i właśnie za nie mam zostać zdymisjonowany z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Słowa te są całkowicie przekręcane. Tymczasem politycy, którzy kłamią i bezkarnie obrażają już nie pojedyncze osoby, a całe społeczności i wypowiadają te słowa w siedzibie europarlamentu – dziś sami oskarżają innych.


Wynoszenie polemiki wewnątrzkrajowej na forum międzynarodowe i zastosowanie procedury sankcyjnej wobec mnie, niczym wobec Polski przed dwoma miesiącami jest spektakularnym pokazaniem, że jak nie „ulica”, to „zagranica”.


historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka