Ryuuk Ryuuk
374
BLOG

Popsuta demokracja USA

Ryuuk Ryuuk USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Nie ulega żadnym wątpliwościom, że ordynacja wyborca USA jest jedną z najgorszych na świecie, jeśli nie najgorszą. Jest to przestarzały twór, wymyślony w wieku XVIII. Oczywiście w tymże XVIII wieku nawet się sprawdzał, jednak w XIX zaczął już sprawiać pewne problemy, by w XX okazać się kompletnym anachronizmem.

Wiele organizacji (a nawet polityków:) zdaje sobie z tego sprawę, jednak wszelkie próby naprawy popsutej demokracji napotykają na silny opór, zazwyczaj ze strony polityków republikañskich, czy też ich zwolenników. To nie jest zaskoczenie, ponieważ Republikanie zdecydowanie lepiej wypadają przy takiej właśnie, popsutej demokracji.

Specjaliści badający niuanse amerykańskich wyborów wykazują, że jeśli głosy w wyborach prezydenckich rozłożą się po połowie, to kandydat republikanów ma 65% szans na zwycięstwo, zaś w Kongresie Demokraci potrzebują co najmniej 7% więcej głosów, by przynajmniej wyrównać szanse.

Nie bez znaczenia jest też to, że jest ona łatwym celem ataku. Jest już niezbitym faktem, że w wyborach prezydenckich 2016 roku Rosja, przy pomocy rosyjskich hakerów i trolli, próbowała wpłynąć na wynik wyborów i przechylić szalę na stronę Trumpa. Ich działanie mogło być efektywne i naprawdę mogło wpłynąć na wynik wyborów, ponieważ ordynacja wyborcza USA jest na to bardzo podatna.

Kolegium elektorów

Zasada "zwycięzca bierze wszystko" w odniesieniu do głosów elektorskich w poszczególnych stanach, ma chyba największy wpływ na to, że z wyborów robi się łatwy cel do ewentualnych nadużyć, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych. Można wygrać całe wybory tylko dzięki niewielkiej przewadze w jednym stanie (np. 537 głosów), mimo iż łącznie ma się kilka milionów głosów mniej od kontrkandydata.

Kolegium elektorów wymyślono oczywiście we wspomnianym XVIII wieku. Autorzy tego rozwiązania wyszli wówczas z założenia (zresztą bardzo rozsądnego w tamtych czasach), że Amerykanie przecież nie mogą znać kandydatów na urząd prezydenta. Zatem przekazanie prawa do wyboru w ręce doświadczonych i lepiej zorientowanych przedstawicieli będzie jedynym sposobem na to, by ten wybór był podejmowany przez ludzi w pełni uświadomionych.

Jednak obecnie, gdy niemal każdy wyborca ma w zasadzie nieskrępowany dostęp do informacji, kolegium elektorskie nie ma już żadnego uzasadnienia swego bytu i powinno zostać zlikwidowane.

Gerrymandering

Jest to wyjątkowo obrzydliwe zjawisko, nieustannie obecne przy organizacji amerykańskich wyborów. Polega ono na takim wyznaczaniu okręgów wyborczych, by przedstawiciele danej partii mieli większe szanse na otrzymanie mandatu. Nazwa wywodzi się od gubernatora Elbridge'a Gerry'ego, który jako pierwszy się tym zajął, no i słowa salamandra, ponieważ jeden z okręgów, jakie wytoczył niesławny gubernator, miał absurdalny kształt salamandry.

Gerrymandering to oszukańczy system, który ma chronić polityków przed odpowiedzialnością i ma im zapewniać im trwanie na swoich stanowiskach.

Nie jest przypadkiem, że rotacja wśród senatorów i kongresmenów jest naprawdę niewielka i mandat w USA można piastować baaaardzo długo:)

Przywilej głosowania

Początkowo w USA prawo do głosowania mieli biali, zamożni mężczyźni, czyli około 20% społeczeństwa. Później te prawa rozszerzono na pozostałych mężczyzn, byłych niewolników i kobiety, co jednak natychmiast (przynajmniej jeśli chodzi o byłych niewolników) spotkało się z bardzo silnym oporem.

Zaczęto wprowadzać ograniczenia, mające uniemożliwiać, czy choćby utrudniać wyborcom głosowanie. Najpierw były to opłaty dla głosujących po raz pierwszy, co w przypadku byłych wyzwoleńców miało przecież duże znaczenie. Później organizowano dla nich testy dopuszczające z czytania i pisania (byli to w końcu niepiśmienni niewolnicy), a gdy to przestało działać, zamieniono je w absurdalne testy z pytaniami w rodzaju "How high is up?", byle tylko mieć pretekst i odmówić im prawa do głosowania.

Skuteczną metodą okazało się odebranie praw wyborczych skazańcom. To szybko doprowadziło do gwałtowniej kryminalizacji czarnych, których poddawano represjom właśnie w celu ich kryminalnego napiętnowania i pozbawienia praw wyborczych.
Oczywiście obecnie najpopularniejsze metody na odbieranie praw wyborczych w USA to klasyczne zniechęcanie do udziału w wyborach, czyli zamykanie lokali wyborczych w dzielnicach zamieszkiwanych przez Afroamerykanów i Latynosów. Na pewno widzieliście filmiki, w których wypowiadają się ludzie oczekujący wiele godzin przed lokalami wyborczymi na oddanie głosu. Jest to oczywista dyskryminacja wyborcza.

Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w USA południowe, republikańskie (chodzi o władze) stany (jak Teksas i Arizona) zamknęły około 1200 lokali wyborczych, zazwyczaj w hrabstwach, gdzie żyje wielu ... kto zgadnie ... Afroamerykanów i Latynosów.

Republikanin Brian Kemp startował w wyborach na gubernatora Georgii w 2018 roku, pełniąc jednocześnie obowiązki sekretarza stanu, czyli będąc odpowiedzialny za organizację tychże wyborów. Jak je zorganizował? Usunął 1,4 mln nazwisk z list wyborczych i zamknął 214 lokali wyborczych. Dzięki temu zdołał zwyciężyć w wyborach, choć ledwo ledwo, stosunkiem 50% do 49%.

Niechciane stany

Czy wiecie, że mieszkańcy Washington D.C. nie posiadają czynnego prawa wyborczego, czyli nie mogą mieć przedstawicieli w Kongresie i w Senacie? Oczywiście w Kongresie działa ich "reprezentant", jednak jest on pozbawiony prawa do głosowania. A ponieważ Washington D.C. nie jest stanem (o czym wielu obywateli USA nawet nie wie:), nie mają prawa do dwóch senatorów.
Nie przeszkadza to jednak w tym, by mieszkañców Washington D.C. obciążyć wszystkimi podatkami federalnymi. W 2007 roku, licząc średnio na osobę, zapłacili oni najwyższe podatki w kraju.

Portoryko jest tzw. terytorium nieinkorporowanym Stanów Zjednoczonych, które również nie ma przedstawiciela w Kongresie i Senacie. Oczywiście w Kongresie działa ich jeden reprezentant, ale też bez prawa głosu. Zabawne jest to, że mieszkańcy Portoryko nabywają automatycznie praw wyborczych, gdy osiedlą się w jakimś "pełnoprawnym" stanie USA.
W obu tych niedoszłych stanach działają organizacje, które starają się wywalczyć pełne prawa stanowe, mają one też duże poparcie wśród społeczeństwa, jednak mają one też twardych przeciwników, oczywiście wśród Republikanów. Dlaczego? Spróbujcie zgadnąć ...

Powtórzę jeszcze raz - system wyborczy USA jest popsuty. Dzięki swojemu zepsuciu możliwe było zdobycie fotela prezydenckiego przez osobnika, który otrzymał mniej głosów od kontrkandydata, który wcześniej nie pełnił żadnej funkcji w wojsku, rządzie czy też wyłanianego w wyborach. Który był wspierany przez hakerów i internetowych trolli wrogiego Stanom Zjednoczonym państwa. Którego zwolennicy uważają za zdolnego biznesmena, mimo iż czterokrotnie ogłaszał bankructwo, który ratował się udziałem w reklamach burgerów i pizzy, i który tylko dzięki niezwykle łagodnemu traktowaniu przez amerykańskie sądy postępowań upadłościowych wobec bogatych ludzi nie nie skończył w mało przyjemny sposób.

Ten sam wadliwy system wyborczy sprawia też, że jest on bardzo wrażliwy na działalność firm w rodzaju Cambridge Analityca, które zajmują się psychografią i manipulacją wyborców poprzez różne fake-newsy i wywoływanie negatywnych emocji.
Za kadencji Trumpa doszło do prawdziwego ewenementu, jeśli chodzi o Supreme Court of the United States. Już czterech z pięciu konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego zostało tam nominowanych przez prezydenta, wybranego mniejszością głosów, a zatwierdzonych zostało przez Senat, także reprezentujący mniejszość. Nigdy dotąd tak nie było. Można by rzec, że Sąd Najwyższy w USA pochodzi z wyboru mniejszości. I chyba nie ma w tym nic dziwnego, że taki ... specyficzny Sąd Najwyższy wciąż daje zielone światło dla gerrymanderingu i wpuszcza coraz więcej forsy do polityki.

Jak myślicie, dlaczego konserwatywni politycy (Trump i inni) tyle mówili i wciąż mówią o oszustwach wyborczych, mimo iż nie potrafią przedstawić na to cienia dowodu? Ponieważ chcą tą drogą wprowadzać kolejne utrudnienia w głosowaniu (jak proponowany voter ID) i taką właśnie brudną metodą zdobyć kolejne możliwości manipulacji wyborami. Prawda jest bowiem taka, że oszustwa wyborcze są domeną polityków, zazwyczaj republikańskich, a nie wyborców.

Na szczęście bardzo pozytywnym elementem było zdecydowane (prawie 7 mln głosów różnicy) zwycięstwo Bidena w ostatnich wyborach. Oznacza to, że w 2020 roku Amerykanie poszli po rozum do głowy. Wybory były lepiej zabezpieczone, zaś różnego rodzaju trolle internetowe, psychograficzne brednie i kłamstwa nie dotarły do głów wyborców. Nie pomogły wrzaski "spontanicznych wyborców", jak to było w 2000 roku.

Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale to już coś. USA jest niewątpliwie coraz bardziej odporne na republikańskie manipulacje.

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka