san quentin tarantino san quentin tarantino
768
BLOG

Trotyl na tupolewie. Zagadywanie sprawy

san quentin tarantino san quentin tarantino Polityka Obserwuj notkę 5

 

Wojciech Mazowiecki w Tok FM roztrząsa standardy dziennikarskie. Jadwiga Staniszkis w Fakcie zastanawia się, czy na Jarosława Kaczyńskiego zastawiono emocjonalną pułapkę. Kazimierz Wójcicki ubolewa nad kondycją Rzeczpospolitej. Niestety, ma na myśli gazetę, a nie państwo...

W gwarze, jaki roznosi się po mediach od zeszłego wtorku, gdy Rzepa opublikowała artykuł Cezarego Gmyza „Trotyl na wraku tupolewa”, ginie pytanie podstawowe, właściwie jedynie ważne:czy grupa polskich ekspertów i prokuratorów, których jesienią br. dopuszczono do szczątków wraku oraz miejsca zdarzenia, faktycznie znalazła tam ślady materiałów wybuchowych i czy zdołała je zabezpieczyć jako dowody w rozumieniu procesowym?

Reszta, może poza pytaniem, jak one się tam znalazły i dlaczego po 30 miesiącach od zdarzenia strona rosyjska straciła na chwilę czujność w monitorowaniu smoleńskiej sprawy, jest praktycznie nieważna. Dlaczego? Bo ustalenie, czy urzędujący prezydent RP, grupa dowódców armii z certyfikatami NATO-wskimi, a także szefowie banku centralnego oraz IPN zostali pozbawieni życia z premedytacją, pozostaje żywotną potrzebą polskiej racji stanu. Oczywiście, z czysto ludzkiej perspektywy każde istnienie jest równie cenne, a każda śmierć stanowi powód do opłakiwania straty. Jednak zgładzenie części kierownictwa państwa, gdyby faktycznie do tego doszło, to byłby casus belli, na który należy odpowiednio zareagować, nie ograniczając się wyłącznie do ceremonialnych pogrzebów oraz odprawienia stosownej żałoby.

Procedury nie zastąpią zaufania. Wróblewski znał Gmyza, więc mu zaufał. Co więcej, naczelny Rzepy zręcznie wysondował Seremeta, uzyskując drogą pośrednią potwierdzenie zdobytych przez dziennikarza informacji, dlatego tekst puścił... Rozindyczenie się młodego Mazowieckiego w radiowym studio nad procedurami w „prawdziwie profesjonalnych redakcjach” nie ma sensu. Z dwóch powodów: gazety, w których Mazowiecki przygotowywał, jak twierdzi, cudze materiały śledcze do odpowiedzialnej publikacji niewiele istotnej prawdy zdołały nam ujawnić. Przeciwnie, w dość powszechnej opinii, najczęściej bardzo konsekwentnie, przez lata w sprawach dla Polski i Polaków istotnych zwyczajnie kłamały. Po drugie, tam gdzie stawką jest ludzkie życie, (mam na myśli życie informatorów Gmyza) zbyt formalistyczne procedury nie wchodzą w grę. Mazowiecki może je sobie wsadzić... wężykiem.

Istotę sprawy zagaduje też niestety Jadwiga Staniszkis, która w całej operacji upatruje spisku Gmyza, Wróblewskiego, Hajdarowicza, Seremeta, Grasia oraz prokuratury, która opóźniła konferencję prasową, żeby wybić PiS z politycznej ofensywy i trotylem z pierwszej kolumny Rzepy rozwalić dobre notowania tej partii. Rozumiem intencje, ale przysługa jest trochę niedźwiedzia... Bo jeśli prezes Kaczyński nie jest w stanie sam ani nawet z pomocą sztabu doradców zapanować nad prywatnymi, skądinąd zrozumiałymi emocjami, to znaczy, że brak mu kompetencji, dla premiera średnio dużego państwa w środku Europy po prostu niezbędnych.

Co więcej, Staniszkis nie ma racji również dlatego, że jak pokazują pierwsze sondaże robione już „po trotylu”, notowania Platformy spadły o 2 punkty procentowe, a PiS stracił tylko 1. Może to oznaczać, że Polacy wreszcie stracili cierpliwość. Naprawdę długo nie chcieli dopuścić do siebie myśli o zamachu. Pokornie znosili plugastwa głównych mediów wobec polskich pilotów. Puszczali mimo uszu ignorujące fizykę fantazje „ekspertów” w rodzaju Edmunda Klicha, Hypkiego czy Artymowicza. Obserwowali arogancję strony rosyjskiej oraz cokolwiek dwuznaczną chwilami bezsilność polskich śledczych. Cyrk z Przybyłem, broniącym generała Parulskiego, ekspertyza specjalistów z IES, skandaliczna, w dodatku połączona z bezczeszczeniem, sprawa zamiany ciał Anny Walentynowicz i prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego... I te ciągłe kłamstwa, szyte zbyt grubymi nićmi.

Dziś, wbrew wysiłkom połączonych sił mediów mainstreamowych, Polacy już wiedzą, że to nie była zwykła katastrofa, zawiniony przez pilotów i prezydenta Kaczyńskiego CFIT. Więc co zamach? No tak, zamach. W każdym razie strona rosyjska tak się zachowuje, jakby cały czas chciała nas o tym przekonać. Nielogiczne? Wręcz przeciwnie. Mafia nigdy nie bawi się w tzw. zbrodnie doskonałe, lecz po prostu wysyła swoich żołnierzy (ewentualnie kontraktora), żeby dokonali egzekucji. Sprawcom zależy tylko na tym, żeby ani śledczy, ani sąd, ani tym bardziej pełnomocnik poszkodowanych nie zdobyli żadnych dowodów winy o charakterze procesowym.

Podejrzenia? Proszę bardzo: motyw jest wyrazisty. Poszlaki? Wedle życzenia. Mataczenie? Wręcz modelowe. Ale są także wątpliwości: czy po 30 miesiącach owiane wiatrem, zlane deszczami, nawet starannie umyte przez czekistowski serwis szczątki tupolewa mogły zachować jakieś ślady substancji wybuchowych? A może czekiści sami podrzucili ten trotyl? – jak sugerują, także w S24, zwolennicy teorii metaspiskowych. Może i podrzucili, ale warto pamiętać, że detektory zareagowały również na dopiero teraz odnalezione części wraku. Że pobierano próbki z terenu, na pewnej głębokości. Że w jednym przypadku zabrakło nawet skali na przyrządzie.

Dlaczego więc pozwolili badać? Może po prostu nie spodziewali się, że mamy tak nowoczesne i czułe detektory. Władimira Bukowskiego też dopuścili kiedyś do drażliwych zasobów kremlowskiego archiwum, bo nie wiedzieli, że były dysydent dysponuje miniskanerem... Po coś przecież, nie z byle błahostką, poszedł do premiera Tuska 2 października niezależny skądinąd prokurator generalny Seremet. Z jakiegoś powodu eksperci (albo śledczy) po powrocie ze Smoleńska przerazili się zdobytej tam, zbyt ekskluzywnej wiedzy. Kolejna w smoleńskiej serii śmierć Remigiusza Musia mogła być zresztą mocnym katalizatorem ich decyzji.

Wiemy, że wytypowano dwa komplety próbek. Jeden miał być dla naszych śledczych. Czy jednak i kiedy dotrą te próbki do Polski? Pytanie też, czy ostemplowane pieczątką papierowe plomby będą wystarczającą zaporą dla zjonizowanych cząstek, które prokurator Szeląg przypisał kosmetykom albo namiotowi z PCV? O to trzeba dziś pytać, to punktować, a nie zastanawiać się, kto wsadził Jarosława Kaczyńskiego na minę. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka