Przedstawiony przez pana prof. Krzysztofa Rybińskiego pomysł wprowadzenia "stypendium demograficznego" jest szalony. Podane później przez niego źródła finansowania tego pomysłu przypominają typową odpowiedź na pytanie, skąd się biorą jabłka: "ze sklepu". To znaczy: p. prof. uznaje, że zabrane podatnikom środki powinny pozostać w dyspozycji rządu, tyle, że powinny zostać wydane inaczej. Tym samym p. prof. zlekceważył tych wszystkich, którzy czytając jego teksty spodziewali się od niego raczej promowania pomysłów ograniczenia wydatków państwa. Ograniczenia wydatków w celu pobudzenia gospodarki, czego efektem byłaby poprawa poziomu życia i wzrost liczby urodzeń. Wyjaśniając, że chodzi mu tylko o finansowanie dzieci urodzonych po pewnej ustalonej dacie, pan prof. ostatecznie pogrążył swój pomysł jako nie do pogodzenia z ideą równości wobec prawa. Bo niby dlaczego państwo miałoby uzależniać przyznanie 216 tys.zł z pieniędzy podatników od tego, kiedy dany delikwent się udrodził. I ojciec dziewczynki urodzonej w św. Sylwestra musiałby pod przymusem łożyć na utrzymanie chłopczyka urodzonego w św. Mieczysława.
Pan prof. zaproponował przekierowanie części pieniędzy zabieranych podatnikom na nowy, jego zdaniem ważniejszy niż obecny, cel. Może rzeczywiście ważne jest, aby młodych Polaków uczyć od urodzenia, że pieniądze dostaje się od państwa za nic. Taki właśnie jest plan Czerwonych. Uczyć zależności od zasiłków. Tata, mama - oni są mało ważni, zwłaszcza po tym, jak zatrudniające ich przed bankructwem lub przed redukcją zatrudnienia firmy nie dały rady unieść ciężarów podatkowych i regulacyjnych. I kiedy nie wolno skarcić krnąbrnego gnojka klapsem. Tata, mama będą dostawać te parę stówek z pomocy społecznej i 1 tysiaka na dziecko. Może o to im chodzi.
Wcześniej pan prof. przedstawiał całkiem podobne pomysły zmniejszenia wydatków jako przykłady możliwych oszczędności budżetowych. Zwłaszcza pomysł ograniczenia świadczeń socjalnych dla bogatych wydaje się rozsądny, i chociaż oczywiście diabeł siedzi w szczegółach, to ten pomysł był na ogół chwalony. Ale za to pomysł likwidacji niektórych ulg podatkowych jako "nie realizujących celów społecznych" - musiał powstać po rozmowach z Czerwonymi.
Ja cie kręcę. Kto ma decydować, co jest pożądane społecznie. Ta chołota wybrana w ostatnich wyborach? Nie lepiej jest w ogóle usunąć chołocie możliwość decydowania, co jest "pożądane społecznie", zlikwidować całkowicie tego typu ulgi zależne od lobbystów i uprościć system podatkowy?
Natomiast "sfinansowanie brakującej części z drugiego filara, czyli ze środków zgromadzonych w OFE" - no nie, nie, nie. To są szczyty czerwonego złodziejstwa. Nie podejrzewałem p. prof. o skłonności do grabieży. To co on zaproponował - zwyczajnie zachęci naszych czerwonych polityków do zabrania miliardów ciułanych na emerytury. I do wywalenia tych miliardów na ich (polityków) bieżące potrzeby.
Podsumowanie:
Kiedy pan prof. zaczął współpracować ze środowiskiem PiS-owców, uznał, że oszczędzać nie należy. Że należy wydawać, szastać pieniędzmi zabranymi ciężko pracującym podatnikom, ale w taki sposób, aby zachęcać najmniej kumatych wyborców do głosowania na Czerwonych.
No cóż. Rację ma Janusz Korwin-Mikke, jak zwykle: "Dotknięcie się PiSu szkodzi".
Partie socjalistyczne żyją dzieki rozdawnictwu. Zabierają, kasują prowizję, trochę marnują i to co zostało rozdają. Zabiorą ojcu 1400 zł, zużyją 400 i oddadzą 1000. Na afisze trafi: "Patrzcie, jacy jesteśmy dobrzy! Daliśmy wam po 1000 zł! Głosujcie na nas, damy wam jeszcze więcej!".
A premier, ktokolwiek nim będzie, będzie odwiedzał rodziny, radząc ojcom i matkom, jak wydać ten tysiąc od wspaniałomyślnego rządu. Marketingowcy oczywiście wybiorą takie rodziny, w których ojciec jeszcze nie stracił pracy. I wszyscy będą szczęśliwi, nie licząc ludzi normalnych.
Człowiek cywilizowany, o poglądach konserwatywno-liberalnych. Pisuję tylko o sprawach ważnych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka