W sierpniu 1980 roku i w czasie karnawału panny S roku Polacy zawalczyli - również w swej psychice społecznej, nie tylko z reżimem - o godność.
Risum teneatis. Wiem, że takie stwierdzenie brzmi jak drętwy slogan; bo też stało się drętwym sloganem, mielonym bezustannie w oficjalnej celebrze i w polityce historycznej. Ale tak było. Tak ludzie to przeżywali.
Nie są tego w stanie pojąć polityczne japiszony dnia dzisiejszego, o kolibrowatym, choć czasem przyprawionym nacjonalistycznym frazesem, "profilu ideowym"; ci co to ciągle cytują (zwykle te same kilka zdań) Machiavellego i sławią Realpolitik. Przykładowa wypowiedź blogera Rybitzky'ego:
W PRL większość ludzi buntowała się przeciw autorytarnej władzy nie z powodu patriotyzmu lub lektury de Tocqueville. Nie, Polacy po prostu nie mieli wówczas co jeść. Taki zresztą był powód strajków lubelskich w lipcu 1980 roku, które stanowiły preludium Sierpnia. Podobno protest zaczął się od tego, iż jeden z robotników Świdnika przyniósł do pracy kotleta i powiedział: wiecie, ile to teraz kosztuje?
Kolibrowate widzenie świata skłonne jest do redukowania motywacji ludzkich zachowań do żarcia, forsy, władzy (i do seksu, ale to aspekt władzy). Konserwatywno-narodowe widzenie świata chętnie przyjmie, że Polacy w 1980 roku zerwali się do protestów w imię godności, ale ową walkę o godność widzi tylko jako walkę z obcym ideowo i wasalnym wobec ZSRR reżimem - zgodnie z modnym na prawicy schematem, że naród en masse w swych postawach był zasadniczo antykomunistyczny i niepodległości spragniony. Narodowo-konserwatywne widzenie ma wielki kłopot z intepretacją powszechnego przed 1980 rokiem konformizmu społecznego - 3 mln ludzi w PZPR, miliony w "stronnictwach sojuszniczych", FJN, oficjalnych organizacjach, Naród buduje Socjalizm, na nielicznych opozycjonistów patrząc jak na gromadę wariatów. Czy ludzie wierzyli w komunizm? A jeśli nie, to czemu udawali, że wierzą? Obraz jednolicie i jednoznacznie antykomunistycznej postawy Polaków - poza zdrajcami: komunistami i "sprzedajną inteligencją" - rozłazi się, i nawet uprawiane metodami polityki historycznej retusze nie na wiele się zdają.
Tak to wyglądało, że ludzie masowo psioczyli, ba - wyklinali na system, jednocześnie siedząc w partii. Ja nie jestem żadnym komunistą, nienawidzę komunistów, to antynarodowa władza - to w domu. Grzeczne słuchanie sloganów propagandy, deklarowanie gorliwej pracy dla pomyślności socjalizmu - to w miejscach publicznych. Tak to wyglądało, że Lech Kaczyński mógł jednocześnie współpracować z KOR i WZZ, i pisać doktorat okraszany cytatami z klasyków marksizmu-leninizmu.* Że Bogdan Lis mógł jednocześnie działać w WZZ i pozostawać członkiem PZPR. Antykomunistyczny w głębi duszy naród czy ziemkiewiczowskie "Polactwo" myślące tylko o cenie mięsa?
Rzeczywistość społeczną krajów realnego socjalizmu dobrze oddaje pojęcie sowietyzmu. Za Leszkiem Kołakowskim:
Na walce z taką korozją duchową polega sprawa polska. Współcześnie korozja ta - to sowietyzacja Polski, która nie polega bynajmniej na ideologicznej indoktrynacji. Ten ostatni punkt jest ważny. Sowietyzacja może doskonale czynić postępy i urządzać się tam, gdzie w idelogię sowietyzmu nikt nie wierzy. W odróżnieniu od czasów nieco dawniejszych, doktryna urzędowa nie domaga się wcale wiary, żarliwości, wyznawców i fanatyków. Przeciwnie, sowietyzm podmywa skutecznie grunt narodowy tam, gdzie nikt, ale to nikt zgoła ideologii sowietyzmu na serio nie bierze i gdzie za pomyleńca uchodziłby taki, kto by zdania codziennie tę ideologię w gazetach wykładające podawał za własne przekonania w niepublicznych oznajmieniach. Sowietyzm buduje się właśnie jako taka sytuacja, w której wszyscy wiedzą, że nic nie jest i nie może być "naprawdę" w mowie publicznej, że wszystkie słowa utraciły pierwotny swój sens. (...) Tam właśnie sowietyzacja zbiera żniwo, gdzie za wyczyn umysłowy i moralny albo za ekstrawagancję szaleńczą uchodzi publiczne użycie słów w ich zwykłym znaczeniu; gdzie jest rzeczą samo przez się zrozumiałą, iż mowa publiczna nie ma zgoła nic wspólnego z "prawdziwym" życiem. (...)
Jeśli życie prawdziwe wyczerpuje się w powszedniej krzątaninie i powszedniej udręce, a rytualny frazes pozbawiony semantycznej wartości unieruchamia i zastępuje myśl wszelką i jeśli nikt się już temu nie dziwi, sowietyzacja jest spełniona. (...) Degradacja mowy publicznej, gdyby przyjęta została jako trwały składnik życia i gdyby udała się całkiem, oznaczałaby śmierć każdej zbiorowości, również zbiorowości narodowej,(...) **
Tekst ten współbrzmi z rozważaniami rosyjskich dysydentów o "człowieku sowieckim", na przykład ze Sołżenicyna opisem powszechnego zakłamania, traktowanego jako niezbędny warunek "normalnego" życia, zakłamania nie tylko w sferze publicznej, ale i prywatnej. Walka Polaków o godność to zatem odrzucenie tego powszechnego zakłamania, tego "dwójmyślenia", które niszczyło zbiorowość i poszczególne jednostki. To walka również z samym sobą. Jest to ważny, a coraz mniej pamiętany, aspekt lat 1980-1981. Nieprzypadkiem na gdańskim pomniku wydarzeń z 1970 roku znalazły się słowa: oddali zycie, abyś ty mógł żyć godnie. I to "żyć godnie" nie oznaczało kotleta czy kiełbasy.
* Używanymi jako ornament, w stylistyce rytualnego frazesu. Twierdzenia pana Jakuba Majmurka z "Krytyki Politycznej", że cytaty te świadczą, jakoby Lech Kaczyński był wtedy marksistą, są moim zdaniem zupełnie nietrafione. Te cytaty moglyby świadczyć tylko o byciu wyznawcą diamatu (diamat - dialekticzeskij materializm), tj. kanonicznej i oficjalnej, w ZSRR i w partiach komunistycznych moskiewskiego obrządku, wersji marksizmu-leninizmu. Zakładam, że była to strony Lecha Kaczyńskiego danina złożona wymogom udawania wiary w diamat. Nie jest to zarzut - co wskazuje tonacja całego postu. Lech Kaczyński od roku 1980 należał do tych, którzy jednoznacznie odrzucili sowietyzm.
* L. Kołakowski, "Sprawa polska", w: "Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań."
Inne tematy w dziale Polityka