Chevalier Chevalier
92
BLOG

Polska prawica w obronie czci wykorzystanej kobiety

Chevalier Chevalier Polityka Obserwuj notkę 46

Zło trzeba odpokutować. Seks z trzynastolatką jest wielkim złem. I to upicie, podsuwanie narkotyków, pewnie gwałt. Polański i jego obrońcy dowodzą, że panna Samantha była chętna, i jeszcze i mamusia skwapliwie ją reżyserowi podsuwała, a o gwałcie nie było mowy. Zakłamanie i relatywizm moralny  liberalno-lewicowego salonu, wiadomo. Tako rzecze polska prawica.

Bywają jednak sytuacje - tam gdzie doszło do seksualnego wykorzystania - gdy polska publicystyka konserwatywno-narodowa ochoczo szuka winy u kobiety, i dowodzi, że żadnego wykorzystania nie było, wszystko było za zgodą i wolną wolą rzekomej wykorzystywanej. Upraszam komentatorów prawicowych, by nie zaczynali - jak to mają w zwyczaju -  komentarzy od "jesteś kompletnym (tu epitet), skoro nie widzisz różnicy między seksem z trzynastolatką a seksem z dorosłą kobietą". Ależ widzę, podobnie jak widzę, że obie sprawy mają inną kwalifikację prawną. I nawet nie polemizuję tutaj z opiniami, że Aneta Krawczyk była chętna i świadoma. Po prostu uderza, jak w jednej sprawie o seksualne wykorzystanie prawica na wyścigi dowodzi, że wykorzystania nie było, a wykorzystaną kobietę opisuje jako po prostu prostytutkę, w drugiej sprawie o seksualne wykorzystanie wpada w słowotok o wielkim złu uczynionym,  bez zastrzeżeń przyjmuje wersję o gwałcie na osobie pozbawionej świadomości pod wpływem alkoholu i narkotyków, a wykorzystaną kobietę ma za nieszczęśliwą ofiarę pozbawionego zasad moralnych "przedstawiciela liberalnej elity".

Pominę wpisy dziesiątków prawicowych blogerów, powtarzających i rozwadniających to, co im wcześniej zapodali prawicowi publicyści. Zacytuję samych lumianarzy. Przyznać trzeba, że wyznawcy tradycyjnych zasad moralnych mają daleko posuniętą skłonność do kreowania wyobrażeń o cudzym życiu seksualnym.

 

Tad 9

Dowiedzieliśmy się oto, że na okoliczność ustalenia ojcostwa córki Anety Krawczyk przebadano już cztery osoby, oraz, że zatrzymano demonicznego weterynarza, który wstrzykiwać miał Krawczykowej oksytocynę w celu wywołania przedwczesnego porodu. Z miejsca nasuwa się szereg pytań, na przykład: według jakiego klucza typowani są kandydaci do przebadania? Brani są chyba z listy sporządzonej przez Anetę Krawczyk (bo niby skąd?). Można więc głowić się jak długa okaże się ta lista, czy - inaczej - z iloma mężczyznami spółkowała Aneta Krawczyk w tym mniej więcej czasie, w którym doszło do zapłodnienia. Biorąc pod uwagę chociażby wyniki osiągane w trakcie bicia tzw. "rekordów seksualnych" ilość kandydatów na tatę iść może w setki  albo i w tysiące, ale to pewnie przesada - krąg potencjalnych, szczęśliwych inseminatorów obejmuje raczej kilka, kilkanaście osób, z czego czworo już przebadano, a piąty - Lepper - właśnie jest badany. Czy wszyscy badani coś na Anecie Krawczyk - w zamian za seks - "wymuszali"? Nie wiemy i pewnie się nie dowiemy. A szkoda. Albo – skoro ani Łyżwiński, ani – zakładam – Lepper nie są ojcami, to po co właściwie Anecie Krawczyk aplikowano oksytocynę? O ile – oczywiście - aplikowano. Jedyne sensowne wyjaśnienie jest chyba takie: żaden z wymienionych panów ojcem co prawda nie jest, ale jeden z nich był przekonany, że jest, mielibyśmy więc do czynienia z ponurą komedią pomyłek...

    Ale porzućmy te niesmaczne dywagacje i zajmijmy się smaczniejszymi: oto w ogniu seksafery swoją pieczeń próbują piec feministki. Chcą nas, na przykład przekonać, że przygody Anety Krawczyk to ilustracja podłego losu kobiety zmuszonej do życia w warunkach patriarchatu. Mocno to naciągane. Równie dobrze można dowodzić, że Aneta Krawczyk, z racji swojej płci miała łatwiej. Dlatego tylko, że jest kobietą robiła karierę niedostępną dla mężczyzn - ostatecznie, nawet gdyby znalazł się desperat gotów oddać się Łyżwińskiemu za posadę, Łyżwiński nie poszedłby na taki układ (choć, rzecz prosta pewności mieć tu - tak do końca - nie mogę...). Mówiąc inaczej - mężczyzna nie mógłby być "molestowany", nawet gdyby sobie tego życzył. Zresztą - czy w ogóle mamy tu do czynienia z "molestowaniem"? Otóż -  i to jest wątpliwe. "Praca za seks" to nie "seks w pracy". Aneta Krawczyk umówiła się z panem Łyżwińskim, że - w zamian za posadę i poparcie polityczne - będzie świadczyć mu usługi seksualne. Z powodów bliżej nieznanych (aczkolwiek można zgadywać, że idzie o walory propagandowe) transakcja ta określona została właśnie jako "molestowanie", choć spełnia kryteria słownikowej definicji prostytucji (cyt: "prostytucja – uprawianie stosunków płciowych w celach zarobkowych”). Prostytucja nie jest zakazana przez prawo, w sumie więc można mieć do umawiających się stron pretensje co najwyżej o to, że jako środka płatniczego używały pieniędzy publicznych, to jest funduszy budżetowych przeznaczonych na prowadzenie biura poselskiego. Tu pojawia się pytanie: jak daleko można się posunąć, by - powiedzmy - zdobyć pracę. W ujęciu feministycznym, kobieta niezaspokojona w pewnym wymiarze potrzeb (np. - kobieta bezrobotna), to istota znajdująca się w stanie wyższej konieczności znoszącym prawa boskie i ludzkie. Jest to rodzaj świętego szału - kobieta w tym stanie może zrobić niemal WSZYSTKO, by zaspokoić swoje potrzeby, a cokolwiek zrobi całe odium spada na "system", kobieta zaś utrzymuje status niewinnej ofiary "męskiego świata". W ten sposób feministyczną bohaterką została pewna pokręcona morderczyni upieczona na krześle elektrycznym w USA, w Polsce - szczęśliwie - takiej bohaterki jeszcze nie mamy, mamy za to Anetę Krawczyk, "ofiarę molestowania", niewinną z definicji – Krawczyk mogła robić (prawie) wszystko, bo nie miała pracy... No cóż, za kilkanaście lat córka Anety Krawczyk dowie się – choćby grzebiąc w starych gazetach, czemu się chyba nie oprze – że jej droga mamusia dla forsy i kariery gotowa była pozbyć się jej w – o ile pamiętam – szóstym miesiącu ciąży, a potem, przez cztery lata żyła w dobrej komitywie z (prawie) mordercą jej dziecka i dopiero gdy wyschło źródełko dochodów poczuła się „ofiarą”... Czy córka Anety Krawczyk podzieli poglądy feministek na całą tą sprawę? Tego też się – pewnie – nie dowiemy...

(pisząc powyższe zakładałem, że Krawczyk z Łyżwińskim faktycznie coś łączyło, choć i to pewne nie jest...) 

 

Rafał Ziemkiewicz

Spektakl się rozwija: Aneta Krawczyk przestała być Anetą K., pokazała się w telewizji, podając więcej szczegółów i roniąc łezkę z kącika oka... Cała ta sprawa to jeden wielki smród, i nie ma w niej nikogo, kto by budził sympatię. Poseł Łyżwiński to oczywiście odrażający typek, i to wiadomo, odkąd się pojawił - wyłudzenia, jakiś mocno podejrzany pożar za który wziął grubą kasę z ubezpieczenia, absurdalnie wysokie sumy wyciągane z Kancelarii Sejmu za rzekomo zużytą benzynę. Nie sposób wierzyć ani jednemu jego słowu. Pani Aneta wydaje się doskonale do niego pasować. Wolała być damą dającą szefowi d... niż sprzątaczką - jej wybór. Poczuła się wykorzystana dopiero, kiedy straciła synekurę w sejmiku, a "były" odmówił załatwienia następnej. Opowiada rzeczy mocno wątpliwe - na cholerę niby mieliby ją dowozić Lepperowi z Tomaszowa, co to, nie ma w Warszawie burdeli? Nie ma w nich do woli panienek i ładniejszych, i lepiej przygotowanych profesjonalnie, i, przede wszystkich, dyskretnych? - bo taka z agencji przecież dobrze wie, że gdyby puściła parę z gęby, to mafia jej skręci kark i nikt tego nie zauważy, najwyżej gdzieś na Białorusi czy Ukrainie ktoś wypłacze oczy. Koledzy dziennikarze badali temat, wiem od nich, z których agencji zwykli korzystać posłowie której z partii, ale wiem i to, że na ten temat nic się nigdy nie da opublikować, bo nikt nie piśnie słowa - patrz wyżej. Nie wierzę, żeby ktoś tak cwany jak Lepper miał nagle okazać się równie głupi. A ta historia o zastrzyku weterynarza? Mam wierzyć, że dorosła kobieta w ciąży pozwala sobie "aplikować" zastrzyk krowich hormonów, i dopiero po trzech latach dochodzi do wniosku, że coś było nie tak? Nie róbmy sobie jaj. Na moje oko historia jest prosta jak drut i banalna: facet, jak wielu innych, posuwał sektretarkę i faworyzował ją za to. I jak to w takich wypadkach uważał, że wszystko jest w porządku, bo się przecież umówili. Dziecka oczywiście w tej umowie nie było. I ona też do pewnego momentu była z tego układu zadowolona. Ale z jakiegoś powodu uznała, że jak zajdzie i urodzi, to więcej z faceta wyciśnie. I nawet się udało, ale po paru latach on uznał, że i tak dostała więcej niż się należało, i kazał jej spadać. To ona postanowiła go dociśnąć, opowiadając o sprawie dziennikarzom. Najpierw tylko troszkę, widać w nadziei, że "były" zadzwoni: "na litośc boską, dobrze, załatwię ci robotę na placówce w Nowym Jorku, tylko milcz". I wtedy by zamilkła, i by się rozeszło po kościach. Ale ten nadal ją olewał, więc poszłą do radia, do telewizji, dodała do tego oskarżenie o alimenty... Przepraszam, że takim językiem, ale jak o tego typu ludziach i zdarzeniach pisać? Jak nazwać postępowanie tej pani? Prosto - kurestwem. A postępowanie posła Łyżwińskiego? Tak samo - kurestwem. Czy takie kurestwo jest w "Samoobronie" powszechne? Pewnie tak. Jak można mieć za bzykanko łatwiejsze życie, to lepiej tyrać pod posłem, niż na mopie. Jak można za te same pieniądze mieć pracownicę, która daje, to lepiej mieć, niż zatrudnić taką, która nie daje. No proste. A czego się niby po "Samoobronie" spodziewaliście? Czy taka mętownia powinna współrządzić Polską? Pewnie, że nie. Ale przecież ta mętownia dostała setki tysięcy głosów, od ludzi, którzy zobaczyli w niej godnych siebie reprezentantów. I wcale się co do tego nie omylili.

Chevalier
O mnie Chevalier

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (46)

Inne tematy w dziale Polityka