W Polsce nie tylko Janusz Korwin-Mikke uważa, że tramwaj to anachroniczny zabytek. I faktycznie, gdy patrzymy na pojazdy mające 40 lub 30 lat, sunące wolno, zgrzytające i trzęsące się, czekające przed każdym skrzyżowaniem (a polscy kierowcy uwielbiają blokować tory, więc tramwaje muszą niekiedy przeczekać kilka kolejek przy zmianie świateł), gdy widzimy motorniczych ręcznie przestawiających zwrotnicę, to trudno w komunikacji tramwajowej dopatrzyć się zalet rekompensujących jazdę w tłoku i konieczność dostosowania się do rozkładów, i to nie zawsze przestrzeganych, co jest zresztą zrozumiałe w mieście paraliżowanym korkami. Tramwaje są postrzegane jako środek komunikacji dla tych, którzy na inny nie mogą sobie pozwolić - brak samochodu, lub brak odpowiedniej ilości samochodów w rodzinie.
Stan trakcji tramwajowej jednak stopniowo się zmienia, przynajmniej jeśli chodzi o tabor. W ciągu dwóch najbliższych lat w Warszawie ma zniknąć najstarszy typ wozów

I prawie ma zniknąć ten, który był krzykiem nowoczesności za Gierka

Pozostaną już tylko wozy produkowane od lat 90-tych



Na tory ma też wjechać ponad 300 wozów firmy PESA, wszystkie niskopodłogowe


Tabor będziemy więc mieli w miarę nowoczesny i wygodny, remontuje się też sukcesywnie torowiska. To jednak za mało, by komunikacja tramwajowa stała się konkurencyjna i atrakcyjna z racji szybkości. Do tego potrzebne są rozwiązania stosowane od ponad 20 lat w miastach niemieckich i francuskich. Gdy komunikacja tramwajowa zaczęła tam wracać do łask - również ze względów ekologicznych - postawiono na wydzielone torowiska, często poprowadzone poza ulicami, z wydzielonymi stacjami, na zapewnienie tramwajom pierwszeństwa przejazdu, albo budowę bezkolizyjnych skrzyżowań; tramwaj na wielu odcinkach to raczej nadziemna kolej miejska.
Nantes
Strasbourg
U nas takie rozwiązania są w powijakach; wiem tylko o linii szybkiego tramwaju w Krakowie i Poznaniu. W Warszawie zmarnowano szansę zastosowania wspomnianych rozwiązań, gdy w latach 90-tych budowano linie tramwajowe do Górczewskiej i Bemowa. Powstała tradycyjna trakcja, torowisko biegnące środkiem ulicy, z częstymi przystankami, z oczekiwaniem na każdym skrzyżowaniu. Gdyby na Górczewską i Bemowo poprowadzono szybki tramwaj, dziś można by oszczędzić na budowie drugiej linii metra - mogłaby kończyć się na Rondzie Daszyńskiego, ewentualnie przy Cmentarzu Wolskim, szybkie połączenie z Jelonkami, Górcami i Bemowem zapewniłby szybki tramwaj. Z informacji ZTM wynika, że błąd ten nie zostanie powtórzony przy budowie linii tramwajowej łączącej stację metra Młociny z Tarchominem (przez Most Północny) - ma tam powstać szybki tramwaj. Ale już projektowana linia z pl. Unii Lubelskiej do Wilanowa jest powtórzeniem koncepcji tradycyjnego tramwaju - tory miałyby biec wzdłuż ulic lub ich środkiem, takie połączenie nie zapewni wcale szybkości, a utrudni poruszanie się samochodów i autobusów. Sensownym rozwiązaniem byłoby poprowadzenie linii od Wilanowa do stacji metra Wilanowska.
Władze miejskie, które w latach 90-tych zdawały się traktować komunikację publiczną jako obciążenie i "garb po socjalizmie", po 2000 roku zaczęły zmieniać swe nastawienie: inwestować w zbiorowy transport i promować korzystanie z niego, w niektórych trasach (bardzo niewielu, w porównaniu z rozwiązaniami na Zachodzie) stworzono dla komunikacji publicznej preferencje w postaci bus-pasów. Co spotkało się z zapienieniem panów Warzechów, pomstujących na niską jakość tej komunikacji (jej obraz zresztą mają karykaturalny), również na to, że pod względem szybkości nie jest ona alternatywą dla poruszania się samochodem. Panowie Warzechowie zdają się nie dostrzegać, że, aby komunikacja publiczna była atrakcyjna również dla użytkowników aut, musi mieć takie preferencje, i to preferencje daleko większe, niż ma w Warszawie dziś.
Inną kwestią jest nastawienie naszej klasy wyższo-średniej do komunikacji publicznej: nawet gdyby była ona i szybka, i w miarę wygodna, nasz parvenu i tak wsiądzie do tramwaju lub autobusu w ostatecznej ostateczności, widząc w tym niemal klasową degradację ("pomyśl sobie: ja w tramwaju!!!"). Co za upokorzenie, mieszać się z motłochem, robolami i wieśniakami. Przecież trzeba zadawać szyku SUV-em, samochodem "terenowym" poruszać się po wąskich i zatłoczonych ulicach, również gdy ma się do przemierzenia pół kilometra. "Najgłupsza burżuazja świata", tak kiedyś mawiano o francuskiej. Przynajmniej w tej konkurencji nasza wysforowała się na czoło.
Inne tematy w dziale Polityka