Premier rządu RP, Donald Tusk, w sprawie in vitro poparł projekt Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, generalnie zbieżny z projektem Marka Balickiego. Odnosząc się do napomnień katolickiej hierarchii, oskarżeń o eugenikę, gróźb ekskomuniki, odparł: chcę wprowadzić nowy, świecki obyczaj, że politycy w momencie, kiedy są wybrani przez ludzi, odpowiadają przed ludźmi, a nie przed hierarchią kościelną. I tego będę pilnował.
Premier, jak przystało na premiera od polityki miłości, dał biskupom prztyczka w sposób dość powściągliwy. Już znacznie mniej krępował się rzecznik rządu, Paweł Graś (za portalem TOK FM)
Zdaniem Grasia porównanie metody in vitro do eugeniki budzi zdumienie. - Eugenika była nazistowską metodą ingerowania w genetykę i, daj Bóg, metoda in vitro nie ma z tym absolutnie nic wspólnego - podkreślił rzecznik rządu. Według niego jest to porównanie bardzo krzywdzące.
W jego opinii zdumiewające są także słowa abp. Hosera, który powiedział w wywiadzie dla PAP, że posłowie popierający in vitro będą poza Kościołem. - Takie straszenie i próba wywierania nacisku i szantażu na posłów jest zdumiewająca. Myśleliśmy wszyscy, że od takich form nacisku i takiego sposobu komunikowania się z politykami Kościół odszedł już dawno. Okazuje się, że nie - podkreślił Graś.
Zdaniem rzecznika rządu tego typu naciski mogą przyspieszyć prace w parlamencie nad ustawą w sprawie in vitro. - Obserwując reakcję parlamentarzystów, myślę, że biskupi odniosą skutek dokładnie odwrotny, tzn. nie uda się zablokować prac nad in vitro, zostaną one przyspieszone i pewnie jeszcze w tym roku ta ustawa zostanie uchwalona - powiedział Graś.
Zaznaczył, że Kościół ma prawo do artykułowania swoich poglądów, ale - jak dodał - nie przypuszczał, że "będzie się to w tak drastycznej formie odbywać".
Graś dodał, że każdy z parlamentarzystów głosując nad ustawą w sprawie in vitro, rozważy tę sprawę w swoim sumieniu. - Szkoda, że Kościół w tym nam nie pomaga, tylko straszy i szantażuje - dodał.
Dzieją się rzeczy dotąd niebywałe. O ile mnie pamięć i wiedza nie myli, nigdy wcześniej w dwudziestoletnich dziejach III RP szef rządu i jego rzecznik nie potraktowali tak mało uprzejmie stanowiska kościelnej hierarchii. Nigdy jeszcze w stronę purpuratów i infułatów nie poszedł komunikat, którego sens, po zdjęciu werniksu grzecznościowych formuł, brzmi: a straszcie sobie ekskomuniką, a choćby i piekłem, grzmijcie porównaniami do Stalina czy Hitlera. Możemy was olać. Prawda, politykom SLD zdarzało się mówić rzeczy urągające powadze i powołaniu Świętego Kościoła, ale nie wtedy, gdy politycy ci stawali się prezydentem, premierami, ministrami. Biskupi przyzwyczaili się do tego, że po każdym ich grymasie dotknięty nim polityk, a jeśli nie on sam, to jego partia i jego szefowie, kornie szukają łaski przebaczenia (nie tak dawny przypadek ministra Ryszarda Legutki, który ośmielił się zakwestionować zasadność wpisywania ocen z religii na świadectwach szkolnych, na co usłyszał od Ekscelencji Głódzia chcecie wojny? będziecie ją mieli, i zamiary ministra sam rząd spacyfikował). A dziś na autorytet Arcypasterzy bezbożną rękę podnosi władza państwowa, i to władza z nadania partii mającej się za konserwatywną.
Jeśli projekt Kidawy-Błońskiej przejdzie, po raz pierwszy od nowelizacji ustawy antyaborcyjnej w roku 1996 (zakwestionowanej przez Trybunał Konstytucyjny) parlament uchwali prawo jawnie atakowane przez Kościół katolicki. Pozostaje jeszcze kwestia podpisu prezydenta - trudno wątpić, że będzie on poddanym naciskom, może znów padnie groźba ekskomuniki, a Tomasz Terlikowski, w ramach apostolsko-publicystycznego napomnienia, podsunie głowie państwa obrazy mąk piekielnych. Bronisław Komorowski podczas kampanii wyborczej zapewniał o swej gotowości podpisania ustawy o in vitro, jednakże, jako szczerze wierzący katolik, będzie miał autentyczny problem sumienia, inaczej niż Donald Tusk, który swe przywiązanie do religii katolickiej i jej zasad odkrył dopiero podczas kampanii wyborczej pięć lat temu, a teraz - jak widać z cytowanej wyżej wypowiedzi - przywiązanie to znacznie osłabło. Być może prezydent będzie dążył do uchwalenia ustawy o in vitro w wersji bliższej projektowi Jarosława Gowina?
Ale nawet jeśli Kościół odniesie pewien sukces w tamowaniu ustawy o in vitro, zapewne zresztą względny sukces, to wiele wskazuje, że czas jego niepodzielnych triumfów w przywoływaniu władzy do porządku minął, podobnie jak minął czas pełnej uszanowania pokory, z jaką o sprawach Kościoła traktowano w mainstreamowych mediach. KRRiTV wykazała zainteresowanie (wielce zresztą spóźnione) stosunkiem ojca Rydzyka do stosownych ustaw i jego sprawozdaniami finansowymi. Szperanie wokół Komisji Majątkowej się rozszerza, a Gazeta Wyborcza drukuje właśnie obszerne relacje oparte na protokołach innego rządowo-kościelnego gremium, Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Można tam znaleźć m. in. bardzo charakterystyczne, jako ilustracja podejścia Arcypasterzy do demokratycznych i prawnych procedur, zdziwienie niektórych hierarchów, że nie wystarczy załatwienie danej sprawy na forum Komisji, że to jeszcze musi przejść przez komisje parlamentarne i głosowanie w parlamencie...Podobnie zdziwienie, że jakiś, pożal się Boże, Trybunał Konstytucyjny, może uchylić regulacje wypracowane w dyskretnej - i kordialnej - atmosferze zamkniętych spotkań ministrów z biskupami.
Co się stało, jakie przyczyny? Gdyby szukać bezpośrednich przyczyn, wskazałbym na silną pozycję premiera i partii rządzącej, pozycję, jakiej nie miała w Polsce żadna władza od 1989 roku. Tusk nie boi się, że ewentualna wrogość Kościoła przeszkodzi mu wygrywać kolejne wybory; kampania przed wyborami prezydenckimi pokazała zresztą, że nawet największa układność PO wobec Kościoła nie zapobiega udzielaniu jawnego wsparcia PiSowi przez dużą część biskupów i proboszczów. Co więcej, znaczna grupa docelowego "targetu" PO może wręcz przyklasnąć Tuskowi i PO, jeśli rząd znajdzie się pod ostrzałem kościelnej hierarchii, zresztą ostrzałem - jak można się z doświadczenia spodziewać - prowadzonym bronią już zupełnie zużytą i zwietrzałą, w rodzaju doszukiwania się wszędzie analogii do stalinowskich prześladowań.
Głębsze podłoże spadku wpływów i autorytetu Kościoła to skutki "kapitalistycznej transformacji". Tego zagrożenia polski Kościół praktycznie nie rozpoznał, wrogie sobie siły zwyczajowo upatrując głównie na lewicy. Kościół błogosławił i święcił kapitalizm, czasem posuwając się w tym do kuriozów, w rodzaju oznajmienia księdza Kazimierza Sowy (w Religia TV), że społeczna czy spółdzielcza własność jest sprzeczna z Bożymi przykazaniami. Tymczasem to kapitalizm, neoliberalny kapitalizm doby globalizacji, skutecznie podmywa wszystko, co można opatrzyć przymiotnikiem "tradycyjny": wartości, światopogląd, model rodziny, sposób spędzania wolnego czasy, styl bycia. I niszczy sacrum.
Jest dziś w Polsce wielu młodych ludzi, niewierzących, często mocno antyklerykalnych, o poglądach nie mających nic wspólnego z lewicą - to "konserwatywni liberałowie", libertarianie, albo zwykli konserwatyści. Tego Kościół i związany z nim zaangażowany laikat (katoliccy naukowcy, nauczyciele, dziennikarze, działacze różnych organizacji) nie przewidział.
Inne tematy w dziale Polityka